Była
niespokojna.
Nie
miał zwyczaju zapraszać uczniów do swojego gabinetu. Mogła być jedyną Gryfonką,
która kiedykolwiek się tam pojawiła. Widział w niej talent i chęć do poszerzenia
wiedzy. Bardzo chciał ją skreślić, tak jak wszystkich, których znał, ale nie
potrafił. Coś w niej przypominało mu Ukradzioną.
Nadal
była niespokojna. Czuł to.
Trzymała
w dłoniach książki, które jej dał. Mogła nigdy nie docenić bazgrołów na
marginesie w podręczniku Księcia Półkrwi. Mogła nigdy nie zwrócić na nie uwagi.
Nie
chciał, żeby była niespokojna.
Pomyślał
o momencie, w którym Ukradziona ostatni raz z nim rozmawiała. Było w tym coś z
pożegnania. Też była wtedy niespokojna. Chciał ją ukoić, ale nie pozwoliła mu.
Odbierał to jako życiową porażkę. Sytuacja, która nie mogła powtórzyć się nigdy
więcej. Której on nie chciał powtórzyć nigdy więcej.
Niespokojna.
Złapał
ją za rękę, zanim przeanalizował konsekwencje. Poczuł jej emocje jeszcze
bliżej. Promieniowały od dłoni, poprzez ramię. Docierały do jego serca.
Skup
się. Uspokój ją.
Próbował.
Szło znacznie gorzej, niż zwykle. Sam fakt, że jej dotknął był niepokojący.
Myśli
zakotłowały mu się w głowie. Przekazywał jej emocje, ale sam nie wiedział
jakie. Nie wiedział co robi. Nie mógł oddawać jej cząstki swoich emocji, musiał
oddać te wytworzone sztucznie.
Zabierz
jej emocje, zabierz jej niepokój.
Zabrał.
Ale do jego serca przeniknęło coś jeszcze. Coś, w co nie mógł uwierzyć. Co
wydało mu się absurdem.
Ona
go pożądała.
Opadłam
na kolana. Poczułam tępy ból w głowie. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Strzępki
myśli walczyły o utrzymanie świadomości. Sev pokazał mi wspomnienie ze swojej
perspektywy. Na swój sposób udowodnił mi, jak bardzo się mylę. Pokazał mi
cząstkę siebie. Pierwszy raz.
Walcz,
dziewczyno, nie daj się…
Przegrałam.
Kiedy
odzyskałam przytomność, leżałam na łóżku Seva. Po tej stronie, po której zwykle
on śpi.
Pościel
pachniała nim. Odgłosy, które docierały do moich uszu miały metaliczny
przydźwięk. Widziałam nieostro, ale zarys jego sylwetki był wyraźny.
Odzyskiwałam zmysły.
Pochylił
się nade mną. Odgarnął mi włosy z twarzy i przyłożył dłoń do mojego policzka.
- Już
wiesz? - spytał.
Nie
byłam w stanie wydać z siebie głosu, ale on pewnie i tak grzebał w moich
myślach. Wiedział więc, że dotarło to do mnie dostatecznie głęboko. Że
wiedziałam.
- Nie
zadawaj pytań – powiedział. - Jeśli chcesz iść do siebie, idź. Jeśli chcesz
zostać, spróbuj zasnąć.
Czułam
się tak źle, że nie byłabym w stanie nawet wstać. Zresztą nie chciałam iść do
siebie. Było mi w zasadzie wszystko jedno.
Zamknęłam
oczy.
Sev
przykrył mnie kocem, wstał i wyszedł z sypialni. Musiał zgasić świecę, bo kiedy
otworzyłam oczy otaczał mnie mrok. Byłam całkiem spokojna, jakby znów
manipulował moimi emocjami – może potrafił to robić na odległość? Mętlik w
głowie sprzed kilku minut zniknął całkowicie.
Nie
wiem ile czasu minęło zanim Sev wrócił. Położył się obok mnie i otoczył
ramieniem. Przylgnęłam do niego. Zamknęłam oczy i natychmiast zaczęłam osuwać
się w ciemność. Myśli próbowały wybić się ponad powierzchnię głębi, w którą
opadły, ale odganiałam je leniwie.
-
Przepraszam – usłyszałam szept Seva.
Mogło
mi się to przyśnić. Byłam na granicy snu i jawy.
Mogło.
Nie musiało.
Nie
byłam osobą skłonną do popadania w rutynę, ale jednak pewne zwyczaje były dla
mnie znakiem normalności, pokazywały mi, że mam kontrolę, wszystko jest zgodnie
z planem, a jeśli zgodnie z planem, to w najlepszym porządku. Każde odejście od
rutyny budziło we mnie lekki niepokój. Sev narzucił naszym spotkaniom wiele
rutyn; nie lubiłam od nich odchodzić. Rutyną było na przykład to, że kiedy
budziłam się w sypialni Seva rano on zwykle już nie spał. Zwykle siedział nad
biurkiem w swoim gabinecie pochłonięty czytaniem, pisaniem, przeglądaniem
papierów…
Teraz
Sev leżał obok mnie. Był zwrócony w moją stronę. Miał zamknięte oczy, ale
prawdopodobnie nie spał, bo świeca była już zapalona, więc musiał wstawać
wcześniej. W lochach nie było okien, więc tylko płomień mógł być źródłem
światła.
Uniosłam
się na łokciach i rozejrzałam. W pomieszczeniu było zimno i ponuro jak zwykle. Szukałam instynktownie innych
odstępstw od rutyny, ale ich nie znalazłam. Wpatrywałam się bezsensownie przed
siebie. Zegar cichutko tykał. Sev oddychał miarowo.
Byłam
zaniepokojona.
No
dalej, cwaniaku. Obudź się i mnie uspokój. Przecież to ci wychodzi najlepiej,
nie? Manipulowanie moimi emocjami aż stracę przytomność.
Nic.
Cisza.
Spojrzałam
na Seva. Doszłam do wniosku, że chyba rzeczywiście śpi. Zegar wskazywał siódmą
rano; Sev nigdy nie spał o tej porze. Wstawał między szóstą a szóstą
trzydzieści.
Co
się dzieje, do cholery?
Niepokój
narastał. Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie logicznie na pytanie skąd się
wziął, ale przestawałam panować nad drżeniem ciała. Za wszelką cenę starałam
się obwinić za to chłód panujący w pomieszczeniu.
Położyłam
się z powrotem na wznak, a po chwili obróciłam w stronę Seva. Patrzyłam na
niego. Leżał prawie nieruchomo; ciało miał rozluźnione. Rzadki widok. Czasem
miałam wrażenie, że ktoś przez długie lata wpajał mu myśl, że zawsze musi być
spięty i gotowy na atak, i tak zostało mu na stałe.
No
dalej. Siedzisz w mojej głowie godzinami, a teraz cię nie ma?
Otworzył
oczy chwilę później. Patrzył na mnie długo i niemalże fizycznie czułam, jak
dobiera się do moich myśli.
Nie
tym razem.
Wyobraziłam
sobie gruby mur; taki jak ten, który otacza Hogwart. Wyobraziłam sobie, jak Sev
próbuje się przebić przez ten mur, ale odbija się od niego za każdym razem, jak
chce dobrać się do moich emocji. Próbowałam ochronić je przed nim, ukryć
niepokój, który mnie ogarnął. Chciałam zamknąć emocje w szkatułce, którą tylko
ja potrafię otworzyć.
Jego
spojrzenie było świdrujące. Zauważyłam, że już nie jest rozluźniony, a w jego
oczach pojawiła się iskierka… zdziwienia? Złości?
Wyobraziłam
sobie, że mój umysłowy mur jest jeszcze grubszy. Schowałam za nim wszystkie
emocje. Upchałam je ciasno do szkatułki. Zatrzasnęłam ją energicznie. W mojej
głowie Sev patrzył na kartkę, oczekiwał, że zobaczy na niej spis moich myśli,
ale widział tylko bezsensowną, białą pustkę.
Ten
realny, leżący obok Sev zmarszczył czoło. Przyłożył dłoń do mojego policzka.
Przez chwilę poczułam, jak mój niepokój zaczyna ustępować i natychmiast
nakazałam mu wrócić. Odbiłam falę spokoju, którą usiłował skierować na mnie
Sev.
Walczyliśmy.
Walczyliśmy ze sobą myślami. Było w tym więcej magii niż widziałam kiedykolwiek
w życiu.
Sev
zabrał dłoń z mojego policzka. Poczułam ulgę związaną ze świadomością, że znów
w pełni kontroluję moje emocje. Jednocześnie czułam zbliżający się ból głowy,
promieniujący od oczu w głąb mózgu. Snape podniósł się powoli i usiadł, nie
spuszczając ze mnie wzroku.
Ból
głowy narastał i stawał się coraz bardziej nie do zniesienia.
Skapitulowałam;
mur runął, a moje myśli wyrwały się przed siebie wpadając prosto w ręce Seva.
Zamknęłam oczy i jęknęłam. Serce zaczęło bić mi jak szalone.
Niepokój,
niepokój, uczep się kurczowo niepokoju, on nie może zabrać ci twojego
niepokoju…
Sev
położył mi dłoń na czole. Ból głowy i niepokój zniknęły w jednej sekundzie.
Chociaż tak długo walczyłam, żeby nie dostał się do mojego umysłu, teraz byłam
wdzięczna, że to zrobił. Znów poczułam ulgę.
- Nie
wysilaj się – powiedział lodowato.
- Nie
było tak łatwo tym razem, co? - wychrypiałam i starałam się, żeby ton mojego
głosu był równie chłodny.
Nie
odpowiedział i milczał przez chwilę, nie zabierając mi dłoni z czoła.
Coś
zaczęło mi nie pasować. Ból głowy zaczął wracać, pojawił się gdzieś w okolicy
czoła, ale był jakby przytłumiony. Dziwny był też fakt, że jego powrót zaczął
powodować we mnie złość, która stopniowo narastała. Próbowałam skupić się na
tym uczuciu i wyjaśnić sobie skąd pochodzi, kiedy dotarło do mnie, że widzę
złość w postaci krwistoczerwonej mgły snującej od dłoni Seva w głąb mojego
mózgu.
Głowa
bolała mnie coraz bardziej, a złość narastała wraz z nią.
-
Cholera! - warknął Sev i gwałtownie zerwał się z łóżka.
Obszedł
dookoła całe pomieszczenie. Kiedy stanął w miejscu, dłonie mu drżały; ułożył je
na ścianie i pochylił się. Włosy zasłoniły mu twarz, a ja nigdy wcześniej nie
widziałam go w takim stanie.
Zauważyłam,
że moja złość zniknęła, mimo że ból głowy pozostał.
Zaraz…
czyżby to nie była moja złość?
-
Wynoś się stąd – warknął.
-
Słucham?
-
Wyjdź stąd i nie zadawaj pytań.
Wyprostował
się i odwrócił w moją stronę; w jego oczach płonęła wściekłość.
-
Dlaczego? - spytałam, nie rozumiejąc jego wybuchu.
-
Jesteś głucha czy głupia?
Spojrzał
na mnie w sposób, którego nie jestem w stanie jednoznacznie określić, mimo że w
pamięci odtwarzałam ten widok jeszcze wiele razy. W jego oczach widziałam
mieszankę wściekłości i obrzydzenia, na twarzy malował się grymas porażki, poza
tym drżał na całym ciele i oddychał ciężko. W tamtym momencie wyglądał, jakby z
całych sił mnie nienawidził, ale jednocześnie nie rozumiał co się stało. Jego
twarz jednocześnie zadawała pytanie i krzyczała, że nie chce znać odpowiedzi.
-
Wyjdź – powtórzył.
Byłam
wystraszona. Nie potrzebowałam kolejnych poleceń; unikając jego wzroku wstałam,
zebrałam moje rzeczy i wyszłam z sypialni. W gabinecie szybko zapięłam koszulę,
zarzuciłam na siebie szatę, a różdżkę wsunęłam w prawy rękaw. Właściwie nie
wiem dlaczego, to było coś na kształt instynktu, który wyraźnie mówił mi, że
powinnam mieć w tamtym momencie broń pod ręką.
Wyszłam
z pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi. W lochach panowała ciemność – Filch
nie zrobił jeszcze porannego obchodu, podczas którego zapałał świece w
kinkietach. Wysunęłam różdżkę z rękawa i wyszeptałam Lumos.
Szłam
przed siebie szybkim krokiem i starałam się za dużo nie myśleć. Miałam
wyostrzone zmysły, tępy ból pulsował w mojej głowie, ale opanowałam drżenie
ciała i miałam nerwy na wodzy. Z westchnieniem ulgi zareagowałam na widok schodów
prowadzących na górę. Z wolna snuło się po nich światło dzienne z piętra, więc
zgasiłam różdżkę i w duchu prosiłam, żeby nikogo nie spotkać.
Pokonałam
korytarze i schody prowadzące do wieży Gryffindoru szybciej niż zwykle.
Musiałam obudzić Grubą Damę z obrazu, żeby wpuściła mnie do Pokoju Wspólnego.
Wbiegłam po schodach prowadzących do dormitoriów, nie zważając już na hałas,
który robiłam. Kiedy weszłam do mojej sypialni Marie jeszcze spała. Pospiesznie
przebrałam się w piżamę i wskoczyłam pod kołdrę. Nakryłam się nią po sam czubek
nosa. Wtuliłam twarz w poduszkę.
Wróciło
drżenie ciała, strach i złość.
Co
się stało, do cholery?
Marie
obudziła się dwadzieścia minut później.
Myślała,
że jeszcze śpię, więc na palcach poszła do łazienki, a po chwili wyszła z niej
ubrana i umalowana. Uśmiechnęłam się do niej, a ona spytała:
-
Czyżbyś wreszcie spędziła noc we własnym łóżku?
Pokiwałam
głową.
-
Taa… robi się trochę za zimno na nocne wypady do Hogsmeade. Poza tym później
jestem niewyspana na treningach i White się na mnie wkurza.
Marie
klasnęła w dłonie.
-
Zaczynasz zwracać uwagę na jego uczucia, brawo! Od tego już tylko mały kroczek
do miłości…
Uśmiechnęła
się złośliwie, a ja byłam chyba zbyt poddenerwowana porannymi wydarzeniami,
żeby wymyślić na to ripostę.
Ubrałam
się szybko i zeszłyśmy na śniadanie. Przez cały czas Marie szczebiotała jak
nakręcona o jej randce z poprzedniego wieczora, a ja nadal nie miałam apetytu i
bardzo starałam się nie patrzeć w stronę stołu nauczycieli.
-
Triss, słuchasz mnie? - głos Deana wyrwał mnie z zamyślenia.
Siedział
naprzeciwko i patrzył nieco zdziwiony jak grzebię widelcem w talerzu.
-
Tak, tak… co mówiłeś?
- Że
skończyłem czytać Quidditch przez wieki i mogę ci pożyczyć. Wszystko w
porządku?
- Nie
wtykaj nosa w nie swoje sprawy.
Marie
kopnęła mnie lekko w kostkę pod stołem.
-
Widzę, że nasza księżniczka znów ma zły dzień – rzucił Dean i zabrał się na
nakładanie jedzenia na talerz.
Wzruszyłam
ramionami i z powrotem wlepiłam wzrok w widelec. Nigdy nie miałam problemów z
jedzeniem, ale ostatnio wybitnie nie chciało mi się jeść. Nie wysypiałam się
też i miałam problemy z koncentracją, ale winiłam za to noce u Seva.
Myśl
o tym przywróciła wspomnienia z poranka. Zaczęłam się zastanawiać co mogło aż
tak go zdenerwować; zwłaszcza, że nie powiedziałam nawet nic, co mogłoby
wywołać taki skutek. Przypomniało mi się dziwne uczucie złości, które
bezceremonialnie wparowało do mojego umysłu. Jeśli Sev przekazał mi to uczucie,
to czemu tym razem wywołało w nim to aż taką wściekłość? I czemu wizja
krwistoczerwonej mgły w mojej głowie była tak nienaturalnie wyrazista? Może
założył sobie, że będzie przekazywał mi tylko pozytywne emocje? Nie, to nie w
jego stylu. Był człowiekiem-pogrzebem, sam za dobrze nie znał dobrych uczuć,
czemu miałby je dzielić ze mną? Nie potrafił zdobyć się na normalną rozmowę o
emocjach, poza kilkoma stwierdzeniami względem mojego wyglądu i mojego
podejścia do niego. Zawsze tylko o mnie. Nigdy o nim
Nie
wytrzymałam i spojrzałam w stronę stołu nauczycieli. Seva nie było, ale śniadanie
zaczęło się pół godziny temu, więc mógł już skończyć i wyjść. Zresztą, jakie to
miało znaczenie.
Skarciłam
się w myślach za to, że dałam się w ogóle w to wciągnąć. Miało być dużo
adrenaliny i zabawy, a ja zaczęłam podchodzić do tego zbyt emocjonalnie. Poza
tym to był mój ostatni rok w Hogwarcie i jeśli chciałam zostać Aurorem, to
chyba powinnam się skupić na nauce, a nie na tajemnych romansach z
nauczycielami.
Obiecałam
sobie, że na kolejnym spotkaniu powiem Snape'owi co o nim sądzę i zakończę to
raz na zawsze.
Tylko
że kolejnego spotkania nie było.
Sobota
była szczęśliwym dniem dla Gryfonów w wielu aspektach. Po pierwsze, fartem
wygraliśmy mecz dzięki Potterowi, który prawie połknął znicz. Po drugie, na
trybunach powstało jakieś niewyjaśnione zamieszanie, w którym szata Snape'a
prawie spłonęła - nie chciałam na to zwracać uwagi, grałam najlepiej jak
mogłam, dawałam z siebie wszystko i w głębokim poważaniu miałam to, czy
widownia płonie, albo to, czy Potter bardzo się pokiereszował spadając z miotły
– niemniej jednak, kiedy płonie szata wroga publicznego numer jeden, trzeba się
cieszyć.
Trzecim
powodem do radości była informacja, która pojawiła się na tablicy ogłoszeń w
Pokoju Wspólnym Gryfonów.
-
Słuchajcie tego! - wrzasnął Dean, przekrzykując wrzawę i okrzyki radości. -
„Wszystkich uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie informujemy, iż
zajęcia z eliksirów w przyszłym tygodniu nie odbędą się z powodu nieobecności
profesora Severusa Snape'a”! Wiecie co to oznacza? WOOOOLNOŚĆ!
Na
początku nawet i mnie ucieszyła ta informacja, ale chwilę później zaczęłam
zastanawiać się cóż to za wielki zbieg okoliczności się wydarzył – najpierw Sev
wybucha dziwną wściekłością na ostatnim spotkaniu, a później nagle znika? To
musiało być ze sobą jakoś powiązane.
Postanowiłam
odłożyć te rozważania na później, bo Dean pochylił się w moją stronę
konspiracyjnie i zapytał:
- To
jak, o której opijamy dzisiejsze sukcesy?
Uśmiechnęłam
się do niego jak gdyby nigdy nic i odparłam:
-
Bądź o dziewiętnastej pod bramą. Lepiej się nie spóźniaj, bo zmienię zdanie.
Odpowiedział
mi jednym ze swoich najlepszych uśmiechów i przemknęło mi przez myśl, że jest
naprawdę bardzo przystojnym facetem.
Kiedy
już większość emocji opadło i gwar odrobinę ucichł dotarło do mnie, że moja
zapominalska natura po raz kolejny dała o sobie znać.
Miałam
wypełniony przez rodziców formularz, który pozwalał mi na wyjścia do Hogsmeade.
Oczywiście, że go miałam.
W
kufrze.
To
uprawniało mnie do opuszczenia zamku mniej więcej w takim samym stopniu, jak
wiersz zapisany na kawałku papieru toaletowego. Formularz powinnam była zanieść
McGonagall już we wrześniu, ale nie należałam do osób, które biegały do
Hogsmeade co sobotę, w związku z czym jakoś wyleciało mi to z głowy.
Zerwałam
się z fotela, pobiegłam do dormitorium, wygrzebałam formularz podpisany
zgrabnym pismem mojej mamy z dna kufra i ile sił w nogach popędziłam do
gabinetu McGonagall. Mało brakowało, a wparowałabym tam bez pukania, ale
powstrzymałam swój pęd i zapukałam trochę mocniej, niż powinnam.
-
Proszę! - usłyszałam melodyjny głos opiekunki Gryffindoru.
Wpadłam
zdyszana do gabinetu.
-
Profesormcgonagallpilniepotrzebuję…
-
Chevron, litości, wolniej! Co się stało?
-
Pani profesor, chcę dzisiaj wyjść do Hogsmeade, to mój formularz!
Rzuciłam
kawałek pergaminu na jej biurko. Minerwa wzięła go w dłonie, przeczytała, po
czym przeniosła wzrok z powrotem na mnie.
-
Panno Chevron, zdaje sobie pani sprawę z tego, iż formularze oddajecie we
wrześniu, a następnie na podstawie waszych wyników w nauce decyduję, czy
wyjście do Hogsmeade jest możliwe?
-
Tak, ale… pani profesor, błagam, to bardzo ważne!
Wahała
się jeszcze przez chwilę.
- Nie
wiem, czy byłabym skłonna to zaakceptować, gdyby nie twoja dzisiejsza gra,
panno Chevron.
Poruszyła
się na fotelu i jakby nie mogąc się powstrzymać, wykrzyknęła z wielkim
uśmiechem:
-
Byliście świetni! To był jeden z najlepszych meczów, jakie widziałam!
Uśmiechnęłam
się niepewnie, a McGonagall zabrała się za wypisywanie zgody dla mnie. Po
chwili podała mi ją i powiedziała:
-
Tylko proszę wrócić przed dwudziestą drugą. I oddawać formularze w terminie!
-
Dziękuję, pani profesor, obiecuję, że…
-
Dobrze, dobrze. Zmykaj, Trinity. I baw się dobrze!
Wybiegłam
z jej gabinetu mniej więcej tak samo szybko, jak do niego wbiegłam. Zwolniłam
dopiero przy schodach prowadzących do wieży Gryffindoru. Dotarło do mnie, że
właściwie cieszę się z nadchodzącego spotkania z Deanem i w przyjemnym napięciu
go wyczekuję. Uśmiechnęłam się do siebie i przelazłam przez dziurę pod obrazem.
-
Boże, Triss! Została ci godzina! Nie zdążysz się ubrać!
Odrzuciłam
na bok Quidditch przez wieki, który czytałam leżąc na łóżku, i
obdarzyłam Maxwell pytającym spojrzeniem.
-
Słucham?
-
Randka, Triss! Idziesz na randkę! Przecież nie pójdziesz ubrana w podartą szatę
i kapcie!
Wywróciłam
oczami. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie. Marie była zdecydowanie
bardziej podekscytowana moim spotkaniem z Deanem niż ja sama.
-
Oczywiście, że nie, Maxwell – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Pójdę w
normalnym ubraniu. Poza tym to nie jest randka.
-
Proszę cię! Triss, White do ciebie startował przez dwa lata i kiedy wreszcie mu
się udało cię gdzieś wyciągnąć, to chcesz go potraktować jak pierwszego
lepszego frajera i pójść wyglądająca jak troll?! Siadaj, zrobię ci porządny makijaż.
- Nie
ma opcji – warknęłam i schowałam się za książką.
Usłyszałam
westchnienie Marie. Przez chwilę milczała, po czym krzyknęła:
- Aguamenti!
Z jej
różdżki trysnął strumień lodowatej wody, zalewając wszystko w mojej okolicy;
łóżko, książkę, stolik, dywan, ścianę i oczywiście mnie samą.
Zerwałam
się z łóżka czując, jak ubranie przylepia mi się do ciała. Woda kapała mi z
włosów i zalewała oczy. Wyplułam tę, która dostała się do moich ust i
wrzasnęłam:
-
MAXWELL, TY GRUBY, DURNY JAMOCHŁONIE!!!
Marie
nie posiadała się z radości.
-
Widzisz, teraz musisz się przebrać! I makijaż ci się rozmazał!
Wydałam
z siebie odgłos będący połączeniem jęku i warknięcia, i zamknęłam się w
łazience, trzaskając drzwiami. Postanowiłam wziąć szybki prysznic, skoro już i
tak byłam mokra, a kiedy wróciłam do pokoju, Marie kończyła osuszać moje łóżko
i ścianę.
-
Widzisz, teraz… - zaczęła, ale jej przerwałam.
-
Milcz, Maxwell! Kiedyś obudzisz się martwa w przestrzeni kosmicznej!
- Oj,
dobra, już! Przepraszam.
Miała
minę zbitego psa, a ja miałam za dobry humor, żeby długo się na nią gniewać.
-
Okej. Przeprosiny przyjęte. A teraz do dzieła, moja stylistko.
Marie
aż pisnęła z radości.
Po
długich negocjacjach poszłyśmy na wiele kompromisów. Odrzuciłam wszystkie
sukienki, w które usiłowała mnie wcisnąć Marie i zgodziłam się na elegancką
beżową koszulę z siateczką na ramionach i czarne, dopasowane spodnie. Do tego
ubrałam botki na wysokim obcasie i jako okrycie wierzchnie wybrałam czarny
płaszcz długi do kolan. W kwestii makijażu też osiągnęłyśmy konsensus – Marie
machała różdżką przy mojej twarzy przez pół godziny i co chwila podawała mi
lusterko, abym oceniła propozycję, którą kończyła robić. W większości
przypadków z ciemnym makijażem oczu wyglądałam jak panda, a ze szminką na ustach
czułam się jak klaun, więc ostatecznie podkreśliła mi tylko rzęsy czarnym
tuszem, przyciemniła brwi i delikatnie wykonturowała kości policzkowe jakimś
jasnobrązowym mazidłem.
-
Okej, może być – stwierdziłam spoglądając w lusterko.
-
Triss, czerwona szminka naprawdę by nie zaszkodziła…
- Nie
ma opcji.
-
Triss…
-
Będę wyglądać jak małpa.
Machnęła
różdżką zanim zdążyłam zaprotestować. Ku mojemu zdziwieniu, przy takim lżejszym
makijażu oczu czerwone usta robiły całkiem niezły, wyrazisty akcent na mojej
twarzy.
-
Ooo… - wymsknęło mi się, kiedy spojrzałam w lustro.
-
Mówiłam, że będzie dobrze?
- No
dobra. Przekonałaś mnie. Ale nawet nie próbuj tu czegoś dodawać!
Pogroziłam
jej palcem. Uśmiechnęła się zadowolona z siebie i wzięła się pod boki.
-
Wyglądasz jak milion galeonów. White oszaleje.
Wzruszyłam
ramionami.
-
Trudno. Jego problem.
-
Triss!
Zaśmiałam
się.
-
Spadam stąd, Maxwell. Trzymaj kciuki.
Wzięłam
z wieszaka płaszcz, zarzuciłam go sobie na ramiona i schowałam różdżkę do jego
wewnętrznej kieszeni. Do drugiej wrzuciłam sakiewkę z pieniędzmi i ostatni raz
spojrzałam w lustro.
Cholera.
Codziennie budziłam się coraz piękniejsza, ale dzisiaj to już przesadziłam.
Dean
czekał na mnie przy bramie.
Wyglądał
trochę inaczej niż zwykle: jego wiecznie poczochrane włosy miały chyba pierwszy
raz kontakt z grzebieniem. Miałam ochotę podejść i zepsuć mu tę misternie
ułożoną fryzurę, ale zachowałam resztki taktu i kiedy mnie zauważył po prostu
się ładnie uśmiechnęłam.
-
Hej, Triss. Wyglądasz tak… inaczej – powiedział.
Był
ubrany normalnie, może trochę mniej sportowo niż zwykle. Dean generalnie był
wielkim przeciwnikiem szat i ciągle dostawał szlabany za chodzenie w zwykłych
ubraniach, więc jego jeansy, krótki płaszcz i grafitowy szalik wcale mnie nie
zaskoczyły.
- Za
komplementy się na ogół dziękuje – dodał po chwili.
-
„Inaczej” to komplement? - prychnęłam, ale uśmiechałam się nadal. Nie chciałam
psuć mu humoru; wyglądał, jakby wyżłopał litr Felix Felicis.
Większość
uczniów o tej porze już wracała z Hogsmeade, w związku z czym kiedy podaliśmy
Filchowi nasze zgody, ten warknął:
- Co
to za godzina na wychodzenie z zamku?! O dwudziestej drugiej zamykam bramy i
jeśli spóźnicie się chociaż sekundę, będziecie nocować w Zakazanym Lesie.
Wyszliśmy
na ścieżkę prowadzącą do Hogsmeade i przez całą drogę omawialiśmy mecz. White
był absolutnie zachwycony młodym Potterem, ale ja uważałam, że w grze to on ma
więcej farta niż umiejętności. Chwilę sprzeczaliśmy się na ten temat, po czym
zaczęliśmy omawiać moją rolę w meczu. Zdobyłam sporo punktów i moim nieskromnym
zdaniem byłam naprawdę niezła. Dean podzielał tę opinię; twierdził, że po
treningu miał ochotę wyrzucić mnie z drużyny (i tak by tego nie zrobił), ale na
meczu dałam z siebie wszystko i pokazałam najlepszą formę.
Kiedy
dotarliśmy do Hogsmeade, spytałam:
-
Chyba nie planujesz mnie zabrać do Kawiarni pani Puddifoot?
-
Oszalałaś? Tam leją afrodyzjaki do każdego napoju. Podobno jest po tym niezła
faza, ale bez przesady.
Udaliśmy
się do Pubu pod Trzema Miotłami. O tej porze na klientelę tego lokalu składali
się głównie miejscowi, starsi czarodzieje, ale znaleźliśmy wolny stolik w rogu;
było tam znacznie ciszej, niż w samym centrum sali, gdzie prowadzone były
najbardziej ożywione rozmowy. Zamówiłam rum porzeczkowy, a Dean zdecydował się
na szklankę Ognistej Whisky.
-
Triss, oficjalnie oznajmiam ci, że jeśli zaczniesz jakiś temat związany ze
szkołą, to osobiście cię wypatroszę.
-
Och, właśnie miałam pytać, napisałeś już esej na zielarstwo?
Pogroził
mi palcem z groźną miną, a ja się zaśmiałam. Upiłam łyk rumu, który przyjemnie
rozgrzewał gardło.
- No
dalej, co z tym patroszeniem? - spytałam.
- Dam
ci ostatnią szansę. Zresztą, za bardzo cieszę się z nieobecności Snape'a, żeby
martwić się czymkolwiek związanym z nauką.
Potrzebowałam
jeszcze jednego łyku rumu. Zdecydowanie nie chciało mi się myśleć o Sevie.
-
Myślisz, że ma to coś wspólnego z tym dzisiejszym pożarem na trybunach? -
ciągnął White. - Może spaliły mu się włosy, w związku z czym nie ma za czym
ukryć swojej paskudnej mordy i postanowił nie wychodzić z lochów dopóki nie
odrosną?
-
Serio, White? Zabierasz mnie na randkę i marnujesz czas na wymyślanie teorii
spiskowych o Snapie? - próbowałam urwać temat.
Dean
wyprostował się i otworzył szerzej oczy.
-
Randkę? - spytał zdziwiony. - Triss, jeszcze nie jest za późno, żeby pójść do
pani Puddifoot.
-
Zaraz cię wypatroszę – warknęłam.
Parsknął
śmiechem i już więcej nie mówił o Severusie.
Kiedy
o wpół do dziesiątej wyszliśmy z pubu, na dworze było całkiem biało, a z nieba
sypały się wielkie płatki śniegu.
-
Pierwszy śnieg! - ucieszył się Dean.
Odszedł
ode mnie na dwa kroki, schylił się i ekspresowo zgarnął garść białego puchu, z
którego ulepił pokaźnych rozmiarów śnieżkę. Odwrócił się w moją stronę i rzucił
nią we mnie, ale przewidziałam atak – w porę się uchyliłam, a jego pocisk
rozbryznął się na ścianie Pubu pod Trzema Miotłami. Natychmiast przeszłam do
kontrataku; zebrałam ogromną ilość śniegu w obie ręce i ulepiłam kulkę.
Rzuciłam nią w stronę Deana, ale śnieżka tylko musnęła jego ramię.
- O
ty cholero… - powiedział i zaczął zgarniać śnieg obiema rękami i obsypywać mnie
nim bez lepienia śnieżek.
Pod
taką ścianą śniegu trudno było się uchylić, więc rozpędziłam się i wskoczyłam
na Deana. Zachwiał na nogach i opadł w miękki puch, a ja spodziewając się
takiego obrotu spraw odskoczyłam w ostatnim momencie i wylądowałam na kolanach.
Podniosłam się szybko, przygotowując już kolejny śniegowy pocisk i rzuciłam nim
w chłopaka, jak tylko uniósł głowę powyżej warstwy śniegu.
Śnieżka
rozbiła mu się na samym środku czoła, burząc kompletnie fryzurę.
-
DOBRA, CHEVRON! - wrzasnął. - CHCIAŁAŚ WOJNY, TO PROSZĘ BARDZO!
Wyglądał
przekomicznie z śniegiem na twarzy i mój osobisty śmiech uśpił moją czujność.
Dean przeturlał się w moją stronę i szarpnął mnie za nogę. Zachwiałam się i
upadłam na twarz. Nie przestając się śmiać, próbowałam się podnieść, ale White
w tym czasie przygniótł mnie swoim ciężarem do podłoża i dosłownie zasypał mnie
całą białym puchem. Miałam śnieg za kołnierzem, we włosach, w nogawkach spodni
i w butach. Zebrałam w sobie wszystkie siły i wreszcie zrzuciłam Deana z
siebie, ale kiedy obróciłam się na plecy nie miałam ani trochę mocy do dalszej
walki. Śmiałam się głośno, leżąc w śniegu.
Moje
rozbawienie udzieliło się też White'owi. Rechotaliśmy jak nienormalni, w
dodatku na ziemi, na samym środku trawnika pod oknem pubu. Nie wiem ile czasu
minęło, zanim Dean uspokoił się wreszcie i wstał. Stanął nade mną i wyciągnął w
moją stronę rękę.
-
Rozejm? - zapytał.
-
Okej.
Złapałam
go za dłoń; zaczęłam się podnosić, ale drugą ręką zebrałam jeszcze malutką
garść śniegu i potajemnie, za plecami ulepiłam z niej śnieżkę. Kiedy Dean
otrzepywał śnieg z płaszcza, rzuciłam nią w niego i drugi raz trafiłam w sam
środek jego czoła.
Zgięłam
się w pół, wybuchając śmiechem. White nie zareagował, tylko stał nieruchomo ze
śniegiem zsuwającym mu się z czoła.
-
Chevron. Naprawdę. Cię. Wypatroszę! - wycedził po chwili przez zaciśnięte żeby
i zamachnął się, żeby złapać mnie w ramiona.
Uchyliłam
się przed tym atakiem i odskoczyłam w bok. Dean starł resztki śniegu z twarzy i
oznajmił:
-
Naprawdę nie mam już siły na tę wojnę – powiedział. - Ale daj mi się wrzucić
ostatni raz w śnieg. Musi być po równo!
- Nie
ma opcji! - odparłam i nadal rozbawiona do granic wytrzymałości ruszyłam w te
pędy do ścieżki prowadzącej do Hogwartu.
White
oczywiście zaczął mnie gonić i dorwał mnie po krótkiej chwili; w końcu miał
znacznie dłuższe nogi niż ja i szybciej biegał. Złapał mnie w pasie,
ograniczając jednocześnie możliwość poruszania rękami i uniósł na wysokość
przynajmniej połowy metra.
-
Puść mnie! - krzyknęłam przez śmiech.
Oczywiście
nie posłuchał mojego polecenia, ale też na szczęście nie wrzucił mnie w śnieg.
Obrócił mnie za to sprawnie w drugą stronę; przez chwilę moja twarz znalazła
się prawie na poziomie jego twarzy. Po chwili podniósł mnie jeszcze wyżej i
przerzucił mnie sobie przez ramię jak worek ziemniaków.
-
White, cholera jasna! - warknęłam. - Postaw mnie na ziemi! W tym momencie!
- Nie
ma opcji! - odparł. - Przy najmniejszym kontakcie ze podłożem śnieżnym robisz
się agresywna jak głodna sklątka tylnowybuchowa. Zaniosę cię do zamku dla
bezpieczeństwa niewinnych ludzi!
Wierzgałam
jeszcze przez chwilę, ale w końcu moja walka i śmiech całkiem wyczerpały mnie z
sił. Dean dalej niósł mnie jak worek ziemniaków i postawił na ziemi dopiero,
jak zza drzew i chmur zaczął wyłaniać się zarys zamku.
-
Dobra – oznajmił zdyszany. - Przeceniłem swoje możliwości. Jesteś za ciężka.
Posłałam
mu kuksańca w żebra, ale odpuściłam sobie pomysł ulepienia kolejnej śnieżki.
Podjęłam za to próbę wytrzepania zza kołnierza i z włosów śniegu, jednak
zakończyłam tę czynność chwilę później z marnym skutkiem. Dean obserwował moje
starania rozbawiony. W końcu zarzucił mi ramię na szyję, przyciągnął do siebie
i pięścią poczochrał mnie po włosach, mówiąc:
- Ja
to zrobię najlepiej!
Kiedy
skończył nie zabrał ręki z moich ramion; doszliśmy tak aż do bram zamku i
niesamowicie niezadowolonego Filcha.
Miałam
dobry humor i czułam się szczęśliwa. Dobrze mi było się w towarzystwie faceta,
który potrafił rozmawiać o uczuciach, nie czytał w moich myślach i nie
majstrował przy moich emocjach.
~*~
Hej! :D
I jak jest? Nadaje to się w ogóle do czytania? :D
Tym razem przed rozdziałem nie pojawiło się Sevmind, ale odsyłam Was do tego pierwszego - klik - ponieważ nawiązuje też do powyższego tekstu, a nawet powiedziałabym że jest bardzo istotne w zrozumieniu treści :)
Jak zwykle dziękuję za komentarze i ciepłe przyjęcie poprzedniego rozdziału! <3
Ściskam!
Kurczę, jesteś naprawdę dobra! Nie dość, że lekko się czyta to jeszcze świetnie opisujesz wydarzenia, po prostu gotowy scenariusz do filmu. Niesamowity zasób słownictwa ×,×
OdpowiedzUsuńTotalnie nie ogarniam Severusa i tego, co on robi ale tak mnie to intryguje, że nie mogę odpuścić! Sam Snape sprawia, że w mojej głowie rodzi się milion pytań...
Po tym rozdziale polubiłam Marie i White'a. Maxwell momentami wydaje się irytująca, ale jest w niej coś fajnego. Okazuje się, że Dean to naprawdę świetny facet! To jak on rozmawia z Triss... Jednocześnie jest jak świetny przyjaciel i podrywacz. Uwielbiam takich gości ❤
Bardzo mi się ten rozdział spodobał i nie mogę się doczekać kolejnego, wraz z Sevmind :3 Dziękuję, że tak szybko się zapowiedziałaś na moim blogu, oczywiście czekam na Twoją ocenę ;) Pozdrawiam!
Marie ma być trochę irytująca :P Cieszę się, że tak odbierasz White'a, bo dokładnie o to mi w nim chodziło :D
UsuńDziękuuuję! <3
Jaki fajny lekki rozdział :) Początkowa akcja z Severusem dość intrygująca ale dalsza część bardzo fajna. Wg mnie Triss powinna umawiać się z chłopakami w swoim wieku. Bo jak widać nieźle się bawiła z Deanem ;) Ale oczywiście to od autora zależy jak się historia potoczy :)
OdpowiedzUsuńŻyczę weny na kolejne rozdziały!
Pozdrawiam
Arcanum Felis
i zapraszam do mnie na pierwszy rozdział
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
Pewnie, że powinna ;) Ale która z nas nie chciałaby się trochę poumawiać z Sevem XD
UsuńMyślę, że tego nawet nie ma co porównywać. Spotkania z Sevem a spotkania z Deanem to całkiem inna bajka ;)
Teraz będę się zastanawiać o co chodziło z Severusem i czemu zniknął :P
OdpowiedzUsuńDruga część rozdziału bardzo zabawna :D
Wciąż zastanawia mnie to manipulowanie emocjami. Jaki to ma cel? Czy to, że Triss zaczęła w końcu stawiać opór tak wstrząsnęło Sevem, że przekazał jej swoją wściekłość? Muszę przyznać, że to wszystko jest bardzo skomplikowane i mam nadzieję, że już niedługo wyjaśniasz coś więcej.
OdpowiedzUsuńCiekawe gdzie zniknął człowiek – pogrzeb? :D
Związek ze Snape'em jest bardzo skomplikowany, i zaryzykowałabym stwierdzenie, że toksyczny, dlatego nie ma się co dziwić, że Triss w towarzystwie Deana
tak świetnie się bawiła. W końcu, to rówieśnik a w dodatku wydaje się być całkiem fajny.
Niespokojna, to Triss (?), a Ukradziona? Mam pewne domysły, ale czekam, aż sama nam to wyjaśnisz.
Rozdział super i zapewniam Cię, że NADAJE SIĘ DO CZYTANIA!
Weniska życzę i pozdrawiam serdecznie :)
Dobrze kombinujesz ;)
UsuńCieszę się, że się nadaje XD
Nie wychodzi mi pisanie komentarzy i szczerze robię to rzadko, ale w twoim przypadku nie mogłam się powstrzymać. Czekam na dalszą część. Akcja z Severusem nic dodać nic ująć.
OdpowiedzUsuńZapraszam cię także do siebie: hermionalucjusz.blogspot.com
~Kleopatra
Hej, hej!
OdpowiedzUsuńJestem, ciut spóźniona. Właśnie myślałam o tym opowiadaniu jako czymś najlepszym z dziedziny ff o HP jakie czytałam ostatnimi czasy. Choć prawda też jest taka, że czegoś związanego z HP nie czytałam już od około dwóch lat, ponieważ nie mogłam znaleźć czegoś dla siebie. Ale jest Sevfiction. Swoją drogą jeszcze ukradną ci tę nazwę i na wszystkie ff o Sevie będą tak mówić. ;) O ile ta nazwa nie obowiązuje już, nie wiem, dawno mnie nie było w tej części blogosfery. Musisz wiedzieć, że nigdy nie potrafię się streścić, zawsze gadam o niczym, a jak mam wenę, to już w ogóle. :)
Ekhm, przejdźmy do rzeczy.
Brakowało mi Sevmind, ale oczywiście początek wszytko wynagrodził. Kto to za dziewczyna o dźwięcznym pseudonimie: "Ukradziona"? Czyżby Lily Evans dała o sobie znać? Powiem szczerze, że lubiłam ją, więc jeśli to ona, nie mam nic przeciwko.
Walka "na myśli" była wspaniała. Pełna emocji, ha, nic dziwnego. Podobał mi się ten fragment. Severus zdenerwowany, nic dziwnego.
Triss i randka z White'm. Ho, ho, Miło się to czytało. No i nie ma Seva, czy jest coś związane z kamieniem filozoficznym czy z Triss? Dlaczego ja się zawsze dokupuję kanonu wszędzie? ;)
Zwiewam już. Lecę oglądać Gwiezdne Wojny.
Pozdrawiam i życzę weny!
Nazwa Sevfiction wpadła mi w sumie sama do głowy, nie wiem czy już gdzieś obowiązuje
Usuń*googluje*
okazuje się, że jako pierwsze wyskakuje moje opowiadanie :D I spisy, w których blog się znajduję - cóż, wreszcie wymyśliłam coś oryginalnego XD Copyright for "Sevfiction" by welniewicz! :D
Zresztą wszystko tutaj jest Sev - Sevfiction, Sevmind, powinno być też Sevrozdział XD
Dooobrze kombinujesz z tą Lily! ;D
Zniknięcie Seva wyjaśni się, spokojnie :D
Star Wars! <3 <3 <3
Dziękuję za pełen pozytywnej energii komentarz! <3
Tak też oto przybyłam i ja :D
OdpowiedzUsuńZastopowałam na pierwszym rozdziale. Nie miałam czasu na czytanie. Nauka, nauka, nauka. Teraz mam ferie, a i tak masa roboty. Znalazłam jednak chwilę i jestem :)
Dawno żadna postać mnie tak nie zaintrygowała jak Snape. Wykreowałaś go idealnie.
Więcej Dean'a! Zakochałam się normalnie xd
Żebyś widziała, jak rozkminiałam co to za Ukradziona. Nadal nie rozkminiłam :D
Rozdział genialny!
Pozdrawiam i życzę weny ^^
Druella
Deana będzie aż za dużo w następnch rozdziałach :D
UsuńBardzo przyjemnie się czyta i podoba mi się jak wyraziste są twoje postacie i atmosfera. Też zaczynasz manipulować moimi uczuciami :)
OdpowiedzUsuń