29 stycznia 2016

Rozdział drugi

Była niespokojna.
Nie miał zwyczaju zapraszać uczniów do swojego gabinetu. Mogła być jedyną Gryfonką, która kiedykolwiek się tam pojawiła. Widział w niej talent i chęć do poszerzenia wiedzy. Bardzo chciał ją skreślić, tak jak wszystkich, których znał, ale nie potrafił. Coś w niej przypominało mu Ukradzioną.
Nadal była niespokojna. Czuł to.
Trzymała w dłoniach książki, które jej dał. Mogła nigdy nie docenić bazgrołów na marginesie w podręczniku Księcia Półkrwi. Mogła nigdy nie zwrócić na nie uwagi.
Nie chciał, żeby była niespokojna.
Pomyślał o momencie, w którym Ukradziona ostatni raz z nim rozmawiała. Było w tym coś z pożegnania. Też była wtedy niespokojna. Chciał ją ukoić, ale nie pozwoliła mu. Odbierał to jako życiową porażkę. Sytuacja, która nie mogła powtórzyć się nigdy więcej. Której on nie chciał powtórzyć nigdy więcej.
Niespokojna.
Złapał ją za rękę, zanim przeanalizował konsekwencje. Poczuł jej emocje jeszcze bliżej. Promieniowały od dłoni, poprzez ramię. Docierały do jego serca.
Skup się. Uspokój ją.
Próbował. Szło znacznie gorzej, niż zwykle. Sam fakt, że jej dotknął był niepokojący.
Myśli zakotłowały mu się w głowie. Przekazywał jej emocje, ale sam nie wiedział jakie. Nie wiedział co robi. Nie mógł oddawać jej cząstki swoich emocji, musiał oddać te wytworzone sztucznie.
Zabierz jej emocje, zabierz jej niepokój.
Zabrał. Ale do jego serca przeniknęło coś jeszcze. Coś, w co nie mógł uwierzyć. Co wydało mu się absurdem.
Ona go pożądała.

Opadłam na kolana. Poczułam tępy ból w głowie. Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
Strzępki myśli walczyły o utrzymanie świadomości. Sev pokazał mi wspomnienie ze swojej perspektywy. Na swój sposób udowodnił mi, jak bardzo się mylę. Pokazał mi cząstkę siebie. Pierwszy raz.
Walcz, dziewczyno, nie daj się…
Przegrałam.

Kiedy odzyskałam przytomność, leżałam na łóżku Seva. Po tej stronie, po której zwykle on śpi.
Pościel pachniała nim. Odgłosy, które docierały do moich uszu miały metaliczny przydźwięk. Widziałam nieostro, ale zarys jego sylwetki był wyraźny. Odzyskiwałam zmysły.
Pochylił się nade mną. Odgarnął mi włosy z twarzy i przyłożył dłoń do mojego policzka.
- Już wiesz? - spytał.
Nie byłam w stanie wydać z siebie głosu, ale on pewnie i tak grzebał w moich myślach. Wiedział więc, że dotarło to do mnie dostatecznie głęboko. Że wiedziałam.
- Nie zadawaj pytań – powiedział. - Jeśli chcesz iść do siebie, idź. Jeśli chcesz zostać, spróbuj zasnąć.
Czułam się tak źle, że nie byłabym w stanie nawet wstać. Zresztą nie chciałam iść do siebie. Było mi w zasadzie wszystko jedno.
Zamknęłam oczy.
Sev przykrył mnie kocem, wstał i wyszedł z sypialni. Musiał zgasić świecę, bo kiedy otworzyłam oczy otaczał mnie mrok. Byłam całkiem spokojna, jakby znów manipulował moimi emocjami – może potrafił to robić na odległość? Mętlik w głowie sprzed kilku minut zniknął całkowicie.
Nie wiem ile czasu minęło zanim Sev wrócił. Położył się obok mnie i otoczył ramieniem. Przylgnęłam do niego. Zamknęłam oczy i natychmiast zaczęłam osuwać się w ciemność. Myśli próbowały wybić się ponad powierzchnię głębi, w którą opadły, ale odganiałam je leniwie.
- Przepraszam – usłyszałam szept Seva.
Mogło mi się to przyśnić. Byłam na granicy snu i jawy.
Mogło. Nie musiało.

Nie byłam osobą skłonną do popadania w rutynę, ale jednak pewne zwyczaje były dla mnie znakiem normalności, pokazywały mi, że mam kontrolę, wszystko jest zgodnie z planem, a jeśli zgodnie z planem, to w najlepszym porządku. Każde odejście od rutyny budziło we mnie lekki niepokój. Sev narzucił naszym spotkaniom wiele rutyn; nie lubiłam od nich odchodzić. Rutyną było na przykład to, że kiedy budziłam się w sypialni Seva rano on zwykle już nie spał. Zwykle siedział nad biurkiem w swoim gabinecie pochłonięty czytaniem, pisaniem, przeglądaniem papierów…
Teraz Sev leżał obok mnie. Był zwrócony w moją stronę. Miał zamknięte oczy, ale prawdopodobnie nie spał, bo świeca była już zapalona, więc musiał wstawać wcześniej. W lochach nie było okien, więc tylko płomień mógł być źródłem światła.
Uniosłam się na łokciach i rozejrzałam. W pomieszczeniu było zimno i ponuro  jak zwykle. Szukałam instynktownie innych odstępstw od rutyny, ale ich nie znalazłam. Wpatrywałam się bezsensownie przed siebie. Zegar cichutko tykał. Sev oddychał miarowo.
Byłam zaniepokojona.
No dalej, cwaniaku. Obudź się i mnie uspokój. Przecież to ci wychodzi najlepiej, nie? Manipulowanie moimi emocjami aż stracę przytomność.
Nic. Cisza.
Spojrzałam na Seva. Doszłam do wniosku, że chyba rzeczywiście śpi. Zegar wskazywał siódmą rano; Sev nigdy nie spał o tej porze. Wstawał między szóstą a szóstą trzydzieści.
Co się dzieje, do cholery?
Niepokój narastał. Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie logicznie na pytanie skąd się wziął, ale przestawałam panować nad drżeniem ciała. Za wszelką cenę starałam się obwinić za to chłód panujący w pomieszczeniu.
Położyłam się z powrotem na wznak, a po chwili obróciłam w stronę Seva. Patrzyłam na niego. Leżał prawie nieruchomo; ciało miał rozluźnione. Rzadki widok. Czasem miałam wrażenie, że ktoś przez długie lata wpajał mu myśl, że zawsze musi być spięty i gotowy na atak, i tak zostało mu na stałe.
No dalej. Siedzisz w mojej głowie godzinami, a teraz cię nie ma?
Otworzył oczy chwilę później. Patrzył na mnie długo i niemalże fizycznie czułam, jak dobiera się do moich myśli.
Nie tym razem.
Wyobraziłam sobie gruby mur; taki jak ten, który otacza Hogwart. Wyobraziłam sobie, jak Sev próbuje się przebić przez ten mur, ale odbija się od niego za każdym razem, jak chce dobrać się do moich emocji. Próbowałam ochronić je przed nim, ukryć niepokój, który mnie ogarnął. Chciałam zamknąć emocje w szkatułce, którą tylko ja potrafię otworzyć.
Jego spojrzenie było świdrujące. Zauważyłam, że już nie jest rozluźniony, a w jego oczach pojawiła się iskierka… zdziwienia? Złości?
Wyobraziłam sobie, że mój umysłowy mur jest jeszcze grubszy. Schowałam za nim wszystkie emocje. Upchałam je ciasno do szkatułki. Zatrzasnęłam ją energicznie. W mojej głowie Sev patrzył na kartkę, oczekiwał, że zobaczy na niej spis moich myśli, ale widział tylko bezsensowną, białą pustkę.
Ten realny, leżący obok Sev zmarszczył czoło. Przyłożył dłoń do mojego policzka. Przez chwilę poczułam, jak mój niepokój zaczyna ustępować i natychmiast nakazałam mu wrócić. Odbiłam falę spokoju, którą usiłował skierować na mnie Sev.
Walczyliśmy. Walczyliśmy ze sobą myślami. Było w tym więcej magii niż widziałam kiedykolwiek w życiu.
Sev zabrał dłoń z mojego policzka. Poczułam ulgę związaną ze świadomością, że znów w pełni kontroluję moje emocje. Jednocześnie czułam zbliżający się ból głowy, promieniujący od oczu w głąb mózgu. Snape podniósł się powoli i usiadł, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Ból głowy narastał i stawał się coraz bardziej nie do zniesienia.
Skapitulowałam; mur runął, a moje myśli wyrwały się przed siebie wpadając prosto w ręce Seva. Zamknęłam oczy i jęknęłam. Serce zaczęło bić mi jak szalone.
Niepokój, niepokój, uczep się kurczowo niepokoju, on nie może zabrać ci twojego niepokoju…
Sev położył mi dłoń na czole. Ból głowy i niepokój zniknęły w jednej sekundzie. Chociaż tak długo walczyłam, żeby nie dostał się do mojego umysłu, teraz byłam wdzięczna, że to zrobił. Znów poczułam ulgę.
- Nie wysilaj się – powiedział lodowato.
- Nie było tak łatwo tym razem, co? - wychrypiałam i starałam się, żeby ton mojego głosu był równie chłodny.
Nie odpowiedział i milczał przez chwilę, nie zabierając mi dłoni z czoła.
Coś zaczęło mi nie pasować. Ból głowy zaczął wracać, pojawił się gdzieś w okolicy czoła, ale był jakby przytłumiony. Dziwny był też fakt, że jego powrót zaczął powodować we mnie złość, która stopniowo narastała. Próbowałam skupić się na tym uczuciu i wyjaśnić sobie skąd pochodzi, kiedy dotarło do mnie, że widzę złość w postaci krwistoczerwonej mgły snującej od dłoni Seva w głąb mojego mózgu.
Głowa bolała mnie coraz bardziej, a złość narastała wraz z nią.
- Cholera! - warknął Sev i gwałtownie zerwał się z łóżka.
Obszedł dookoła całe pomieszczenie. Kiedy stanął w miejscu, dłonie mu drżały; ułożył je na ścianie i pochylił się. Włosy zasłoniły mu twarz, a ja nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie.
Zauważyłam, że moja złość zniknęła, mimo że ból głowy pozostał.
Zaraz… czyżby to nie była moja złość?
- Wynoś się stąd – warknął.
- Słucham?
- Wyjdź stąd i nie zadawaj pytań.
Wyprostował się i odwrócił w moją stronę; w jego oczach płonęła wściekłość.
- Dlaczego? - spytałam, nie rozumiejąc jego wybuchu.
- Jesteś głucha czy głupia?
Spojrzał na mnie w sposób, którego nie jestem w stanie jednoznacznie określić, mimo że w pamięci odtwarzałam ten widok jeszcze wiele razy. W jego oczach widziałam mieszankę wściekłości i obrzydzenia, na twarzy malował się grymas porażki, poza tym drżał na całym ciele i oddychał ciężko. W tamtym momencie wyglądał, jakby z całych sił mnie nienawidził, ale jednocześnie nie rozumiał co się stało. Jego twarz jednocześnie zadawała pytanie i krzyczała, że nie chce znać odpowiedzi.
- Wyjdź – powtórzył.
Byłam wystraszona. Nie potrzebowałam kolejnych poleceń; unikając jego wzroku wstałam, zebrałam moje rzeczy i wyszłam z sypialni. W gabinecie szybko zapięłam koszulę, zarzuciłam na siebie szatę, a różdżkę wsunęłam w prawy rękaw. Właściwie nie wiem dlaczego, to było coś na kształt instynktu, który wyraźnie mówił mi, że powinnam mieć w tamtym momencie broń pod ręką.
Wyszłam z pomieszczenia i zamknęłam za sobą drzwi. W lochach panowała ciemność – Filch nie zrobił jeszcze porannego obchodu, podczas którego zapałał świece w kinkietach. Wysunęłam różdżkę z rękawa i wyszeptałam Lumos.
Szłam przed siebie szybkim krokiem i starałam się za dużo nie myśleć. Miałam wyostrzone zmysły, tępy ból pulsował w mojej głowie, ale opanowałam drżenie ciała i miałam nerwy na wodzy. Z westchnieniem ulgi zareagowałam na widok schodów prowadzących na górę. Z wolna snuło się po nich światło dzienne z piętra, więc zgasiłam różdżkę i w duchu prosiłam, żeby nikogo nie spotkać.
Pokonałam korytarze i schody prowadzące do wieży Gryffindoru szybciej niż zwykle. Musiałam obudzić Grubą Damę z obrazu, żeby wpuściła mnie do Pokoju Wspólnego. Wbiegłam po schodach prowadzących do dormitoriów, nie zważając już na hałas, który robiłam. Kiedy weszłam do mojej sypialni Marie jeszcze spała. Pospiesznie przebrałam się w piżamę i wskoczyłam pod kołdrę. Nakryłam się nią po sam czubek nosa. Wtuliłam twarz w poduszkę.
Wróciło drżenie ciała, strach i złość.
Co się stało, do cholery?

Marie obudziła się dwadzieścia minut później.
Myślała, że jeszcze śpię, więc na palcach poszła do łazienki, a po chwili wyszła z niej ubrana i umalowana. Uśmiechnęłam się do niej, a ona spytała:
- Czyżbyś wreszcie spędziła noc we własnym łóżku?
Pokiwałam głową.
- Taa… robi się trochę za zimno na nocne wypady do Hogsmeade. Poza tym później jestem niewyspana na treningach i White się na mnie wkurza.
Marie klasnęła w dłonie.
- Zaczynasz zwracać uwagę na jego uczucia, brawo! Od tego już tylko mały kroczek do miłości…
Uśmiechnęła się złośliwie, a ja byłam chyba zbyt poddenerwowana porannymi wydarzeniami, żeby wymyślić na to ripostę.
Ubrałam się szybko i zeszłyśmy na śniadanie. Przez cały czas Marie szczebiotała jak nakręcona o jej randce z poprzedniego wieczora, a ja nadal nie miałam apetytu i bardzo starałam się nie patrzeć w stronę stołu nauczycieli.
- Triss, słuchasz mnie? - głos Deana wyrwał mnie z zamyślenia.
Siedział naprzeciwko i patrzył nieco zdziwiony jak grzebię widelcem w talerzu.
- Tak, tak… co mówiłeś?
- Że skończyłem czytać Quidditch przez wieki i mogę ci pożyczyć. Wszystko w porządku?
- Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy.
Marie kopnęła mnie lekko w kostkę pod stołem.
- Widzę, że nasza księżniczka znów ma zły dzień – rzucił Dean i zabrał się na nakładanie jedzenia na talerz.
Wzruszyłam ramionami i z powrotem wlepiłam wzrok w widelec. Nigdy nie miałam problemów z jedzeniem, ale ostatnio wybitnie nie chciało mi się jeść. Nie wysypiałam się też i miałam problemy z koncentracją, ale winiłam za to noce u Seva.
Myśl o tym przywróciła wspomnienia z poranka. Zaczęłam się zastanawiać co mogło aż tak go zdenerwować; zwłaszcza, że nie powiedziałam nawet nic, co mogłoby wywołać taki skutek. Przypomniało mi się dziwne uczucie złości, które bezceremonialnie wparowało do mojego umysłu. Jeśli Sev przekazał mi to uczucie, to czemu tym razem wywołało w nim to aż taką wściekłość? I czemu wizja krwistoczerwonej mgły w mojej głowie była tak nienaturalnie wyrazista? Może założył sobie, że będzie przekazywał mi tylko pozytywne emocje? Nie, to nie w jego stylu. Był człowiekiem-pogrzebem, sam za dobrze nie znał dobrych uczuć, czemu miałby je dzielić ze mną? Nie potrafił zdobyć się na normalną rozmowę o emocjach, poza kilkoma stwierdzeniami względem mojego wyglądu i mojego podejścia do niego. Zawsze tylko o mnie. Nigdy o nim
Nie wytrzymałam i spojrzałam w stronę stołu nauczycieli. Seva nie było, ale śniadanie zaczęło się pół godziny temu, więc mógł już skończyć i wyjść. Zresztą, jakie to miało znaczenie.
Skarciłam się w myślach za to, że dałam się w ogóle w to wciągnąć. Miało być dużo adrenaliny i zabawy, a ja zaczęłam podchodzić do tego zbyt emocjonalnie. Poza tym to był mój ostatni rok w Hogwarcie i jeśli chciałam zostać Aurorem, to chyba powinnam się skupić na nauce, a nie na tajemnych romansach z nauczycielami.
Obiecałam sobie, że na kolejnym spotkaniu powiem Snape'owi co o nim sądzę i zakończę to raz na zawsze.
Tylko że kolejnego spotkania nie było.

Sobota była szczęśliwym dniem dla Gryfonów w wielu aspektach. Po pierwsze, fartem wygraliśmy mecz dzięki Potterowi, który prawie połknął znicz. Po drugie, na trybunach powstało jakieś niewyjaśnione zamieszanie, w którym szata Snape'a prawie spłonęła - nie chciałam na to zwracać uwagi, grałam najlepiej jak mogłam, dawałam z siebie wszystko i w głębokim poważaniu miałam to, czy widownia płonie, albo to, czy Potter bardzo się pokiereszował spadając z miotły – niemniej jednak, kiedy płonie szata wroga publicznego numer jeden, trzeba się cieszyć.
Trzecim powodem do radości była informacja, która pojawiła się na tablicy ogłoszeń w Pokoju Wspólnym Gryfonów.
- Słuchajcie tego! - wrzasnął Dean, przekrzykując wrzawę i okrzyki radości. - „Wszystkich uczniów Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie informujemy, iż zajęcia z eliksirów w przyszłym tygodniu nie odbędą się z powodu nieobecności profesora Severusa Snape'a”! Wiecie co to oznacza? WOOOOLNOŚĆ!
Na początku nawet i mnie ucieszyła ta informacja, ale chwilę później zaczęłam zastanawiać się cóż to za wielki zbieg okoliczności się wydarzył – najpierw Sev wybucha dziwną wściekłością na ostatnim spotkaniu, a później nagle znika? To musiało być ze sobą jakoś powiązane.
Postanowiłam odłożyć te rozważania na później, bo Dean pochylił się w moją stronę konspiracyjnie i zapytał:
- To jak, o której opijamy dzisiejsze sukcesy?
Uśmiechnęłam się do niego jak gdyby nigdy nic i odparłam:
- Bądź o dziewiętnastej pod bramą. Lepiej się nie spóźniaj, bo zmienię zdanie.
Odpowiedział mi jednym ze swoich najlepszych uśmiechów i przemknęło mi przez myśl, że jest naprawdę bardzo przystojnym facetem.

Kiedy już większość emocji opadło i gwar odrobinę ucichł dotarło do mnie, że moja zapominalska natura po raz kolejny dała o sobie znać.
Miałam wypełniony przez rodziców formularz, który pozwalał mi na wyjścia do Hogsmeade. Oczywiście, że go miałam.
W kufrze.
To uprawniało mnie do opuszczenia zamku mniej więcej w takim samym stopniu, jak wiersz zapisany na kawałku papieru toaletowego. Formularz powinnam była zanieść McGonagall już we wrześniu, ale nie należałam do osób, które biegały do Hogsmeade co sobotę, w związku z czym jakoś wyleciało mi to z głowy.
Zerwałam się z fotela, pobiegłam do dormitorium, wygrzebałam formularz podpisany zgrabnym pismem mojej mamy z dna kufra i ile sił w nogach popędziłam do gabinetu McGonagall. Mało brakowało, a wparowałabym tam bez pukania, ale powstrzymałam swój pęd i zapukałam trochę mocniej, niż powinnam.
- Proszę! - usłyszałam melodyjny głos opiekunki Gryffindoru.
Wpadłam zdyszana do gabinetu.
- Profesormcgonagallpilniepotrzebuję…
- Chevron, litości, wolniej! Co się stało?
- Pani profesor, chcę dzisiaj wyjść do Hogsmeade, to mój formularz!
Rzuciłam kawałek pergaminu na jej biurko. Minerwa wzięła go w dłonie, przeczytała, po czym przeniosła wzrok z powrotem na mnie.
- Panno Chevron, zdaje sobie pani sprawę z tego, iż formularze oddajecie we wrześniu, a następnie na podstawie waszych wyników w nauce decyduję, czy wyjście do Hogsmeade jest możliwe?
- Tak, ale… pani profesor, błagam, to bardzo ważne!
Wahała się jeszcze przez chwilę.
- Nie wiem, czy byłabym skłonna to zaakceptować, gdyby nie twoja dzisiejsza gra, panno Chevron.
Poruszyła się na fotelu i jakby nie mogąc się powstrzymać, wykrzyknęła z wielkim uśmiechem:
- Byliście świetni! To był jeden z najlepszych meczów, jakie widziałam!
Uśmiechnęłam się niepewnie, a McGonagall zabrała się za wypisywanie zgody dla mnie. Po chwili podała mi ją i powiedziała:
- Tylko proszę wrócić przed dwudziestą drugą. I oddawać formularze w terminie!
- Dziękuję, pani profesor, obiecuję, że…
- Dobrze, dobrze. Zmykaj, Trinity. I baw się dobrze!
Wybiegłam z jej gabinetu mniej więcej tak samo szybko, jak do niego wbiegłam. Zwolniłam dopiero przy schodach prowadzących do wieży Gryffindoru. Dotarło do mnie, że właściwie cieszę się z nadchodzącego spotkania z Deanem i w przyjemnym napięciu go wyczekuję. Uśmiechnęłam się do siebie i przelazłam przez dziurę pod obrazem.

- Boże, Triss! Została ci godzina! Nie zdążysz się ubrać!
Odrzuciłam na bok Quidditch przez wieki, który czytałam leżąc na łóżku, i obdarzyłam Maxwell pytającym spojrzeniem.
- Słucham?
- Randka, Triss! Idziesz na randkę! Przecież nie pójdziesz ubrana w podartą szatę i kapcie!
Wywróciłam oczami. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nadejdzie. Marie była zdecydowanie bardziej podekscytowana moim spotkaniem z Deanem niż ja sama.
- Oczywiście, że nie, Maxwell – wycedziłam przez zaciśnięte zęby. - Pójdę w normalnym ubraniu. Poza tym to nie jest randka.
- Proszę cię! Triss, White do ciebie startował przez dwa lata i kiedy wreszcie mu się udało cię gdzieś wyciągnąć, to chcesz go potraktować jak pierwszego lepszego frajera i pójść wyglądająca jak troll?! Siadaj, zrobię ci porządny makijaż.
- Nie ma opcji – warknęłam i schowałam się za książką.
Usłyszałam westchnienie Marie. Przez chwilę milczała, po czym krzyknęła:
- Aguamenti!
Z jej różdżki trysnął strumień lodowatej wody, zalewając wszystko w mojej okolicy; łóżko, książkę, stolik, dywan, ścianę i oczywiście mnie samą.
Zerwałam się z łóżka czując, jak ubranie przylepia mi się do ciała. Woda kapała mi z włosów i zalewała oczy. Wyplułam tę, która dostała się do moich ust i wrzasnęłam:
- MAXWELL, TY GRUBY, DURNY JAMOCHŁONIE!!!
Marie nie posiadała się z radości.
- Widzisz, teraz musisz się przebrać! I makijaż ci się rozmazał!
Wydałam z siebie odgłos będący połączeniem jęku i warknięcia, i zamknęłam się w łazience, trzaskając drzwiami. Postanowiłam wziąć szybki prysznic, skoro już i tak byłam mokra, a kiedy wróciłam do pokoju, Marie kończyła osuszać moje łóżko i ścianę.
- Widzisz, teraz… - zaczęła, ale jej przerwałam.
- Milcz, Maxwell! Kiedyś obudzisz się martwa w przestrzeni kosmicznej!
- Oj, dobra, już! Przepraszam.
Miała minę zbitego psa, a ja miałam za dobry humor, żeby długo się na nią gniewać.
- Okej. Przeprosiny przyjęte. A teraz do dzieła, moja stylistko.
Marie aż pisnęła z radości.

Po długich negocjacjach poszłyśmy na wiele kompromisów. Odrzuciłam wszystkie sukienki, w które usiłowała mnie wcisnąć Marie i zgodziłam się na elegancką beżową koszulę z siateczką na ramionach i czarne, dopasowane spodnie. Do tego ubrałam botki na wysokim obcasie i jako okrycie wierzchnie wybrałam czarny płaszcz długi do kolan. W kwestii makijażu też osiągnęłyśmy konsensus – Marie machała różdżką przy mojej twarzy przez pół godziny i co chwila podawała mi lusterko, abym oceniła propozycję, którą kończyła robić. W większości przypadków z ciemnym makijażem oczu wyglądałam jak panda, a ze szminką na ustach czułam się jak klaun, więc ostatecznie podkreśliła mi tylko rzęsy czarnym tuszem, przyciemniła brwi i delikatnie wykonturowała kości policzkowe jakimś jasnobrązowym mazidłem.
- Okej, może być – stwierdziłam spoglądając w lusterko.
- Triss, czerwona szminka naprawdę by nie zaszkodziła…
- Nie ma opcji.
- Triss…
- Będę wyglądać jak małpa.
Machnęła różdżką zanim zdążyłam zaprotestować. Ku mojemu zdziwieniu, przy takim lżejszym makijażu oczu czerwone usta robiły całkiem niezły, wyrazisty akcent na mojej twarzy.
- Ooo… - wymsknęło mi się, kiedy spojrzałam w lustro.
- Mówiłam, że będzie dobrze?
- No dobra. Przekonałaś mnie. Ale nawet nie próbuj tu czegoś dodawać!
Pogroziłam jej palcem. Uśmiechnęła się zadowolona z siebie i wzięła się pod boki.
- Wyglądasz jak milion galeonów. White oszaleje.
Wzruszyłam ramionami.
- Trudno. Jego problem.
- Triss!
Zaśmiałam się.
- Spadam stąd, Maxwell. Trzymaj kciuki.
Wzięłam z wieszaka płaszcz, zarzuciłam go sobie na ramiona i schowałam różdżkę do jego wewnętrznej kieszeni. Do drugiej wrzuciłam sakiewkę z pieniędzmi i ostatni raz spojrzałam w lustro.
Cholera. Codziennie budziłam się coraz piękniejsza, ale dzisiaj to już przesadziłam.

Dean czekał na mnie przy bramie.
Wyglądał trochę inaczej niż zwykle: jego wiecznie poczochrane włosy miały chyba pierwszy raz kontakt z grzebieniem. Miałam ochotę podejść i zepsuć mu tę misternie ułożoną fryzurę, ale zachowałam resztki taktu i kiedy mnie zauważył po prostu się ładnie uśmiechnęłam.
- Hej, Triss. Wyglądasz tak… inaczej – powiedział.
Był ubrany normalnie, może trochę mniej sportowo niż zwykle. Dean generalnie był wielkim przeciwnikiem szat i ciągle dostawał szlabany za chodzenie w zwykłych ubraniach, więc jego jeansy, krótki płaszcz i grafitowy szalik wcale mnie nie zaskoczyły.
- Za komplementy się na ogół dziękuje – dodał po chwili.
- „Inaczej” to komplement? - prychnęłam, ale uśmiechałam się nadal. Nie chciałam psuć mu humoru; wyglądał, jakby wyżłopał litr Felix Felicis.
Większość uczniów o tej porze już wracała z Hogsmeade, w związku z czym kiedy podaliśmy Filchowi nasze zgody, ten warknął:
- Co to za godzina na wychodzenie z zamku?! O dwudziestej drugiej zamykam bramy i jeśli spóźnicie się chociaż sekundę, będziecie nocować w Zakazanym Lesie.
Wyszliśmy na ścieżkę prowadzącą do Hogsmeade i przez całą drogę omawialiśmy mecz. White był absolutnie zachwycony młodym Potterem, ale ja uważałam, że w grze to on ma więcej farta niż umiejętności. Chwilę sprzeczaliśmy się na ten temat, po czym zaczęliśmy omawiać moją rolę w meczu. Zdobyłam sporo punktów i moim nieskromnym zdaniem byłam naprawdę niezła. Dean podzielał tę opinię; twierdził, że po treningu miał ochotę wyrzucić mnie z drużyny (i tak by tego nie zrobił), ale na meczu dałam z siebie wszystko i pokazałam najlepszą formę.
Kiedy dotarliśmy do Hogsmeade, spytałam:
- Chyba nie planujesz mnie zabrać do Kawiarni pani Puddifoot?
- Oszalałaś? Tam leją afrodyzjaki do każdego napoju. Podobno jest po tym niezła faza, ale bez przesady.
Udaliśmy się do Pubu pod Trzema Miotłami. O tej porze na klientelę tego lokalu składali się głównie miejscowi, starsi czarodzieje, ale znaleźliśmy wolny stolik w rogu; było tam znacznie ciszej, niż w samym centrum sali, gdzie prowadzone były najbardziej ożywione rozmowy. Zamówiłam rum porzeczkowy, a Dean zdecydował się na szklankę Ognistej Whisky.
- Triss, oficjalnie oznajmiam ci, że jeśli zaczniesz jakiś temat związany ze szkołą, to osobiście cię wypatroszę.
- Och, właśnie miałam pytać, napisałeś już esej na zielarstwo?
Pogroził mi palcem z groźną miną, a ja się zaśmiałam. Upiłam łyk rumu, który przyjemnie rozgrzewał gardło.
- No dalej, co z tym patroszeniem? - spytałam.
- Dam ci ostatnią szansę. Zresztą, za bardzo cieszę się z nieobecności Snape'a, żeby martwić się czymkolwiek związanym z nauką.
Potrzebowałam jeszcze jednego łyku rumu. Zdecydowanie nie chciało mi się myśleć o Sevie.
- Myślisz, że ma to coś wspólnego z tym dzisiejszym pożarem na trybunach? - ciągnął White. - Może spaliły mu się włosy, w związku z czym nie ma za czym ukryć swojej paskudnej mordy i postanowił nie wychodzić z lochów dopóki nie odrosną?
- Serio, White? Zabierasz mnie na randkę i marnujesz czas na wymyślanie teorii spiskowych o Snapie? - próbowałam urwać temat.
Dean wyprostował się i otworzył szerzej oczy.
- Randkę? - spytał zdziwiony. - Triss, jeszcze nie jest za późno, żeby pójść do pani Puddifoot.
- Zaraz cię wypatroszę – warknęłam.
Parsknął śmiechem i już więcej nie mówił o Severusie.

Kiedy o wpół do dziesiątej wyszliśmy z pubu, na dworze było całkiem biało, a z nieba sypały się wielkie płatki śniegu.
- Pierwszy śnieg! - ucieszył się Dean.
Odszedł ode mnie na dwa kroki, schylił się i ekspresowo zgarnął garść białego puchu, z którego ulepił pokaźnych rozmiarów śnieżkę. Odwrócił się w moją stronę i rzucił nią we mnie, ale przewidziałam atak – w porę się uchyliłam, a jego pocisk rozbryznął się na ścianie Pubu pod Trzema Miotłami. Natychmiast przeszłam do kontrataku; zebrałam ogromną ilość śniegu w obie ręce i ulepiłam kulkę. Rzuciłam nią w stronę Deana, ale śnieżka tylko musnęła jego ramię.
- O ty cholero… - powiedział i zaczął zgarniać śnieg obiema rękami i obsypywać mnie nim bez lepienia śnieżek.
Pod taką ścianą śniegu trudno było się uchylić, więc rozpędziłam się i wskoczyłam na Deana. Zachwiał na nogach i opadł w miękki puch, a ja spodziewając się takiego obrotu spraw odskoczyłam w ostatnim momencie i wylądowałam na kolanach. Podniosłam się szybko, przygotowując już kolejny śniegowy pocisk i rzuciłam nim w chłopaka, jak tylko uniósł głowę powyżej warstwy śniegu.
Śnieżka rozbiła mu się na samym środku czoła, burząc kompletnie fryzurę.
- DOBRA, CHEVRON! - wrzasnął. - CHCIAŁAŚ WOJNY, TO PROSZĘ BARDZO!
Wyglądał przekomicznie z śniegiem na twarzy i mój osobisty śmiech uśpił moją czujność. Dean przeturlał się w moją stronę i szarpnął mnie za nogę. Zachwiałam się i upadłam na twarz. Nie przestając się śmiać, próbowałam się podnieść, ale White w tym czasie przygniótł mnie swoim ciężarem do podłoża i dosłownie zasypał mnie całą białym puchem. Miałam śnieg za kołnierzem, we włosach, w nogawkach spodni i w butach. Zebrałam w sobie wszystkie siły i wreszcie zrzuciłam Deana z siebie, ale kiedy obróciłam się na plecy nie miałam ani trochę mocy do dalszej walki. Śmiałam się głośno, leżąc w śniegu.
Moje rozbawienie udzieliło się też White'owi. Rechotaliśmy jak nienormalni, w dodatku na ziemi, na samym środku trawnika pod oknem pubu. Nie wiem ile czasu minęło, zanim Dean uspokoił się wreszcie i wstał. Stanął nade mną i wyciągnął w moją stronę rękę.
- Rozejm? - zapytał.
- Okej.
Złapałam go za dłoń; zaczęłam się podnosić, ale drugą ręką zebrałam jeszcze malutką garść śniegu i potajemnie, za plecami ulepiłam z niej śnieżkę. Kiedy Dean otrzepywał śnieg z płaszcza, rzuciłam nią w niego i drugi raz trafiłam w sam środek jego czoła.
Zgięłam się w pół, wybuchając śmiechem. White nie zareagował, tylko stał nieruchomo ze śniegiem zsuwającym mu się z czoła.
- Chevron. Naprawdę. Cię. Wypatroszę! - wycedził po chwili przez zaciśnięte żeby i zamachnął się, żeby złapać mnie w ramiona.
Uchyliłam się przed tym atakiem i odskoczyłam w bok. Dean starł resztki śniegu z twarzy i oznajmił:
- Naprawdę nie mam już siły na tę wojnę – powiedział. - Ale daj mi się wrzucić ostatni raz w śnieg. Musi być po równo!
- Nie ma opcji! - odparłam i nadal rozbawiona do granic wytrzymałości ruszyłam w te pędy do ścieżki prowadzącej do Hogwartu.
White oczywiście zaczął mnie gonić i dorwał mnie po krótkiej chwili; w końcu miał znacznie dłuższe nogi niż ja i szybciej biegał. Złapał mnie w pasie, ograniczając jednocześnie możliwość poruszania rękami i uniósł na wysokość przynajmniej połowy metra.
- Puść mnie! - krzyknęłam przez śmiech.
Oczywiście nie posłuchał mojego polecenia, ale też na szczęście nie wrzucił mnie w śnieg. Obrócił mnie za to sprawnie w drugą stronę; przez chwilę moja twarz znalazła się prawie na poziomie jego twarzy. Po chwili podniósł mnie jeszcze wyżej i przerzucił mnie sobie przez ramię jak worek ziemniaków.
- White, cholera jasna! - warknęłam. - Postaw mnie na ziemi! W tym momencie!
- Nie ma opcji! - odparł. - Przy najmniejszym kontakcie ze podłożem śnieżnym robisz się agresywna jak głodna sklątka tylnowybuchowa. Zaniosę cię do zamku dla bezpieczeństwa niewinnych ludzi!
Wierzgałam jeszcze przez chwilę, ale w końcu moja walka i śmiech całkiem wyczerpały mnie z sił. Dean dalej niósł mnie jak worek ziemniaków i postawił na ziemi dopiero, jak zza drzew i chmur zaczął wyłaniać się zarys zamku.
- Dobra – oznajmił zdyszany. - Przeceniłem swoje możliwości. Jesteś za ciężka.
Posłałam mu kuksańca w żebra, ale odpuściłam sobie pomysł ulepienia kolejnej śnieżki. Podjęłam za to próbę wytrzepania zza kołnierza i z włosów śniegu, jednak zakończyłam tę czynność chwilę później z marnym skutkiem. Dean obserwował moje starania rozbawiony. W końcu zarzucił mi ramię na szyję, przyciągnął do siebie i pięścią poczochrał mnie po włosach, mówiąc:
- Ja to zrobię najlepiej!
Kiedy skończył nie zabrał ręki z moich ramion; doszliśmy tak aż do bram zamku i niesamowicie niezadowolonego Filcha.

Miałam dobry humor i czułam się szczęśliwa. Dobrze mi było się w towarzystwie faceta, który potrafił rozmawiać o uczuciach, nie czytał w moich myślach i nie majstrował przy moich emocjach.

~*~

Hej! :D 
I jak jest? Nadaje to się w ogóle do czytania? :D 
Tym razem przed rozdziałem nie pojawiło się Sevmind, ale odsyłam Was do tego pierwszego - klik - ponieważ nawiązuje też do powyższego tekstu, a nawet powiedziałabym że jest bardzo istotne w zrozumieniu treści :) 
Jak zwykle dziękuję za komentarze i ciepłe przyjęcie poprzedniego rozdziału! <3 
Ściskam! 

13 komentarzy:

  1. Kurczę, jesteś naprawdę dobra! Nie dość, że lekko się czyta to jeszcze świetnie opisujesz wydarzenia, po prostu gotowy scenariusz do filmu. Niesamowity zasób słownictwa ×,×
    Totalnie nie ogarniam Severusa i tego, co on robi ale tak mnie to intryguje, że nie mogę odpuścić! Sam Snape sprawia, że w mojej głowie rodzi się milion pytań...
    Po tym rozdziale polubiłam Marie i White'a. Maxwell momentami wydaje się irytująca, ale jest w niej coś fajnego. Okazuje się, że Dean to naprawdę świetny facet! To jak on rozmawia z Triss... Jednocześnie jest jak świetny przyjaciel i podrywacz. Uwielbiam takich gości ❤
    Bardzo mi się ten rozdział spodobał i nie mogę się doczekać kolejnego, wraz z Sevmind :3 Dziękuję, że tak szybko się zapowiedziałaś na moim blogu, oczywiście czekam na Twoją ocenę ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marie ma być trochę irytująca :P Cieszę się, że tak odbierasz White'a, bo dokładnie o to mi w nim chodziło :D
      Dziękuuuję! <3

      Usuń
  2. Jaki fajny lekki rozdział :) Początkowa akcja z Severusem dość intrygująca ale dalsza część bardzo fajna. Wg mnie Triss powinna umawiać się z chłopakami w swoim wieku. Bo jak widać nieźle się bawiła z Deanem ;) Ale oczywiście to od autora zależy jak się historia potoczy :)
    Życzę weny na kolejne rozdziały!
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    i zapraszam do mnie na pierwszy rozdział
    http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że powinna ;) Ale która z nas nie chciałaby się trochę poumawiać z Sevem XD
      Myślę, że tego nawet nie ma co porównywać. Spotkania z Sevem a spotkania z Deanem to całkiem inna bajka ;)

      Usuń
  3. Teraz będę się zastanawiać o co chodziło z Severusem i czemu zniknął :P
    Druga część rozdziału bardzo zabawna :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Wciąż zastanawia mnie to manipulowanie emocjami. Jaki to ma cel? Czy to, że Triss zaczęła w końcu stawiać opór tak wstrząsnęło Sevem, że przekazał jej swoją wściekłość? Muszę przyznać, że to wszystko jest bardzo skomplikowane i mam nadzieję, że już niedługo wyjaśniasz coś więcej.

    Ciekawe gdzie zniknął człowiek – pogrzeb? :D

    Związek ze Snape'em jest bardzo skomplikowany, i zaryzykowałabym stwierdzenie, że toksyczny, dlatego nie ma się co dziwić, że Triss w towarzystwie Deana
    tak świetnie się bawiła. W końcu, to rówieśnik a w dodatku wydaje się być całkiem fajny.

    Niespokojna, to Triss (?), a Ukradziona? Mam pewne domysły, ale czekam, aż sama nam to wyjaśnisz.

    Rozdział super i zapewniam Cię, że NADAJE SIĘ DO CZYTANIA!
    Weniska życzę i pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze kombinujesz ;)
      Cieszę się, że się nadaje XD

      Usuń
  5. Nie wychodzi mi pisanie komentarzy i szczerze robię to rzadko, ale w twoim przypadku nie mogłam się powstrzymać. Czekam na dalszą część. Akcja z Severusem nic dodać nic ująć.
    Zapraszam cię także do siebie: hermionalucjusz.blogspot.com
    ~Kleopatra

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej, hej!
    Jestem, ciut spóźniona. Właśnie myślałam o tym opowiadaniu jako czymś najlepszym z dziedziny ff o HP jakie czytałam ostatnimi czasy. Choć prawda też jest taka, że czegoś związanego z HP nie czytałam już od około dwóch lat, ponieważ nie mogłam znaleźć czegoś dla siebie. Ale jest Sevfiction. Swoją drogą jeszcze ukradną ci tę nazwę i na wszystkie ff o Sevie będą tak mówić. ;) O ile ta nazwa nie obowiązuje już, nie wiem, dawno mnie nie było w tej części blogosfery. Musisz wiedzieć, że nigdy nie potrafię się streścić, zawsze gadam o niczym, a jak mam wenę, to już w ogóle. :)
    Ekhm, przejdźmy do rzeczy.
    Brakowało mi Sevmind, ale oczywiście początek wszytko wynagrodził. Kto to za dziewczyna o dźwięcznym pseudonimie: "Ukradziona"? Czyżby Lily Evans dała o sobie znać? Powiem szczerze, że lubiłam ją, więc jeśli to ona, nie mam nic przeciwko.
    Walka "na myśli" była wspaniała. Pełna emocji, ha, nic dziwnego. Podobał mi się ten fragment. Severus zdenerwowany, nic dziwnego.
    Triss i randka z White'm. Ho, ho, Miło się to czytało. No i nie ma Seva, czy jest coś związane z kamieniem filozoficznym czy z Triss? Dlaczego ja się zawsze dokupuję kanonu wszędzie? ;)
    Zwiewam już. Lecę oglądać Gwiezdne Wojny.
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nazwa Sevfiction wpadła mi w sumie sama do głowy, nie wiem czy już gdzieś obowiązuje
      *googluje*
      okazuje się, że jako pierwsze wyskakuje moje opowiadanie :D I spisy, w których blog się znajduję - cóż, wreszcie wymyśliłam coś oryginalnego XD Copyright for "Sevfiction" by welniewicz! :D
      Zresztą wszystko tutaj jest Sev - Sevfiction, Sevmind, powinno być też Sevrozdział XD
      Dooobrze kombinujesz z tą Lily! ;D
      Zniknięcie Seva wyjaśni się, spokojnie :D
      Star Wars! <3 <3 <3
      Dziękuję za pełen pozytywnej energii komentarz! <3

      Usuń
  7. Tak też oto przybyłam i ja :D
    Zastopowałam na pierwszym rozdziale. Nie miałam czasu na czytanie. Nauka, nauka, nauka. Teraz mam ferie, a i tak masa roboty. Znalazłam jednak chwilę i jestem :)
    Dawno żadna postać mnie tak nie zaintrygowała jak Snape. Wykreowałaś go idealnie.
    Więcej Dean'a! Zakochałam się normalnie xd
    Żebyś widziała, jak rozkminiałam co to za Ukradziona. Nadal nie rozkminiłam :D
    Rozdział genialny!
    Pozdrawiam i życzę weny ^^
    Druella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Deana będzie aż za dużo w następnch rozdziałach :D

      Usuń
  8. Bardzo przyjemnie się czyta i podoba mi się jak wyraziste są twoje postacie i atmosfera. Też zaczynasz manipulować moimi uczuciami :)

    OdpowiedzUsuń

Doceniam każdą opinię :)
Zostawiajcie linki do siebie, chętnie zaglądam.