21 czerwca 2016

Rozdział dziewiąty

Moja ostatnia podróż Ekspresem Hogwart była najgorszą w moim życiu.
W głowie huczały mi myśli; miałam mętlik, który sprawiał, że nie byłam w stanie normalnie rozmawiać ze znajomymi, radośnie wspominającymi miłe chwile spędzone w szkole. Czułam na sobie badawcze spojrzenie Deana i w duchu dziękowałam, że nie zadaje zbyt wielu pytań. Poza nim w przedziale była jeszcze Marie i całe zbiorowisko ludzi, którzy irytowali mnie swoimi ciągłymi wybuchami śmiechu.
Nie mogłam znieść tej ogólnej szczęśliwości. Drażniło mnie to, że wszyscy są tacy zadowoleni, a ja nie mogę się cieszyć. To znaczy… mogłam udawać przed samą sobą, że wszystko jest w porządku, w końcu Dumbledore dał mi jeszcze trochę czasu na decyzję, co dawało mi chwilę pół-beztroskiego życia, ale tym razem nie byłam w stanie się oszukiwać.
Nie byłam zła na moich znajomych za to, że są szczęśliwi. Raczej byłam zła na cały świat, że ja nie mogę się cieszyć.
- White – rzuciła jakaś blondwłosa koleżanka Marie. – Co jest nie tak z twoją dziewczyną? Hej, Triss! – pomachała mi dłonią przed twarzą. – Obudź się! Koniec szkoły! Wolność!
Kilka osób się zaśmiało, a ja obrzuciłam dziewczynę pogardliwym spojrzeniem.
Czy ta dziewczynka właśnie zwróciła się do mojego chłopaka po nazwisku? Pytając co jest ze mną nie tak?!
- Słucham? – spytałam, unosząc jedną brew w górę.
Wyczułam lód w moim głosie i pomyślałam, że staję się Snape’m.
- White, z nią jest serio coś nie tak – blondyna zaśmiała się, patrząc na Deana. Chyba sądziła, że mówi śmieszny żart.
- Powtórz to – powiedziałam.
Część osób w przedziale zamilkła i spojrzała na mnie. Dean położył dłoń na moim kolanie i chyba chciał coś powiedzieć, ale przemówiła blondyna:
- O co ci chodzi, dziewczyno?
Była już wyraźnie zbita z pantałyku, ale nadal na jej twarzy błąkał się cień wesołości. Teraz już wszyscy byli cicho i patrzyli na nas trochę zdziwionymi, a trochę przerażonymi oczami.
- Powtórz to – wycedziłam.
- Hej, spokojnie – powiedziała dziewczyna i z satysfakcją zauważyłam, że jej wesołość stopniowo zamienia się strach. – Nie chciałam cię obrazić, serio.
Mroziłam ją wzrokiem.
- Kto ci dał prawo do zwracania się w ten sposób do Deana?
- Triss, wyluzuj – szepnął White gdzieś przy moim uchu, ale zignorowałam to.
- Jakiego zwracania? – spytała blondyna. – Ej, dziewczyno, serio, nie miałam na myśli…
- Takiego zwracania, szmato, że…
- HEJ! – krzyknął Dean, szarpiąc mnie za ramię. – Triss, wyluzuj!
Nie miałam zamiaru wyluzować. Absolutnie, nie było takiej opcji.
Dean jednak miał inne plany. Wstał i pociągnął mnie za sobą. Odprowadził mnie na bezpieczną odległość od przedziału, ciągnąc za rękę; po kilkunastu metrach przyparł mnie do ściany, oparł na niej swoje dłonie z moich obu stron i przygniótł natarczywym spojrzeniem.
- Powiesz mi, o co ci tym razem chodzi? – spytał.
- O nic – odburknęłam.
- Uczepiłaś się tej laski, jakby ci co najmniej coś ukradła.
Szybko, Chevron, myśl. Szybko wymyśl jakieś usprawiedliwienie, najlepiej takie, które Dean chce usłyszeć.
- Ona patrzyła na ciebie, jakby chciała cię zjeść – powiedziałam buntowniczym tonem. – Poza tym szmata zwracała się do ciebie po nazwisku, chyba też byś się wkurzył na moim miejscu.
Jego twarz znajdowała się tak blisko mojej, że naprawdę miałam wrażenie, iż jego wzrok jest fizycznie ciężki; przygniata mnie i ogranicza pole, w którym mogę się poruszać.
To było dobre. Uspokajało mnie.
- Wkurzyłbym się, ale znajmy umiar złości – odparł. – Zachowujesz się, jakbyś…
- Dobra, White – przerwałam mu zniecierpliwiona. – Wiem, jak się zachowuję.
- I w ogóle… nie ogarniam cię, dziewczyno – zmarszczył czoło. – Dostałaś dzisiaj wymarzoną pracę. Od zaraz, od jutra. Ja będę przez dwa miesiące walczył z egzaminami wstępnymi. Co jest z tobą nie tak, że się nie cieszysz?
Milczałam. Dean jednak, w przeciwieństwie do Seva, nie miał cierpliwości do mojego milczenia. Albo odpowiadałam, albo wkurzał się niesamowicie, w związku z czym powiedziałam:
- Nie wiem. Może to do mnie nie dotarło.
Ktoś szedł korytarzem, w związku z czym Dean odsunął się ode mnie odrobinę, żeby nie wyjść na jakiegoś agresora. Obróciliśmy się w stronę odgłosu kroków; to była Marie.
- Co jest, Triss?! – rzuciła. – Czy ty jesteś jakaś nienormalna?!
Szykowałam już sobie w głowie równie wredną odpowiedź, ale Dean mnie wyręczył.
- Zostaw nas, Marie. Załatwię to.
Maxwell skrzyżowała ręce na piersi.
- Aha – prychnęła i nie patrząc na mnie w ogóle, dodała:
- Życzę ci z nią powodzenia.
- Ej! – krzyknęłam. – Weź się opanuj, jestem tu cały czas!
Dean zasłonił mi usta dłonią.
- Idź stąd, Marie – powiedział.
Jeszcze przez chwilę stała, patrząc na nas z irytacją, po czym obróciła się na pięcie i poszła w swoją stronę.
Złapałam Deana za nadgarstek i próbowałam odciągnąć dłoń, którą zasłaniał mi usta, ale widocznie założył sobie zadanie, że nie da mi się odezwać, dopóki nie skończy.
- Albo się ogarniesz – oznajmił, patrząc mi w oczy – albo zacznę cię związywać.
Chciałam go jakoś ugryźć, ale nie dało rady. Po chwili mocowania się ze mną zabrał wreszcie dłoń, a ja warknęłam:
- Spróbuj jeszcze raz mi tak zrobić!
- To co, podrapiesz mnie? Zamienisz w ropuchę?
Miałam ogromną ochotę uderzyć go w twarz, ale za bardzo doceniałam jego wytrwałość i cierpliwość wobec mnie. Ostatnimi czasy sporo się ze mną namęczył i chociaż wiedziałam, że to wszystko zaszło za daleko i kiedyś go skrzywdzę, to coraz bardziej zastanawiałam się nad jego uczuciami i brałam pod uwagę to, że czasem mogę nieświadomie zrobić mu przykrość.
Dean nie był Sevem z kamienia.

Ojciec odebrał mnie z dworca i kiedy tylko zauważył, że jestem przybita, zapytał, czy coś się stało. Zebrałam w sobie wszystkie siły do robienia dobrej miny do złej gry i powiedziałam:
- Dostałam posadę Aurora bez egzaminów wstępnych. Muszę przejść tylko szkolenia. Ale strasznie boję się reakcji mamy, nigdy nie chciała, żebym była…
Tato nie dał mi dokończyć, bo złapał mnie w ramiona, ucałował w czoło po czym mocno przytulił.
- Przecież to spełnienie twoich marzeń! – powiedział. – Mama musi się ucieszyć.
Założyłam więc maskę uśmiechu na twarz, przed rodzicami musiałam udawać. Zbyt wiele się o nich ostatnio dowiedziałam; zwłaszcza o mamie.
Kiedy weszliśmy do domu, ojciec zdjął płaszcz i podwinął rękawy koszuli. Przyjrzałam się jego przedramionom: na żadnym z nich nie miał Mrocznego Znaku. Odetchnęłam z ulgą, ale tylko połowicznie, bo mama jak zwykle miała na sobie elegancką koszulę z długimi, szerokimi rękawami, których nie podwijała nawet w czasie zmywania.
Tak jak sądziłam, mama tylko udawała, że cieszy się z moich sukcesów. Powiedziała, że jest szczęśliwa, ale spodziewała się, że odpuszczę sobie pracę w Ministerstwie, zwłaszcza, że zawód Aurora jest niebezpieczny. Chciałam być obojętna wobec jej słów, ale nie potrafiłam.
Oznajmiłam rodzicom, że jestem bardzo zmęczona i poszłam do swojego pokoju. Opadłam na łóżko i postanowiłam sobie, że muszę podzielić sobie dręczące mnie myśli na dwie kategorie. Pierwszą nazwałam „sprawami do załatwienia” – najważniejszą rzeczą na liście było znalezienie mieszkania. Musiałam wyprowadzić się z tego ponurego domu; nie chciałam, żeby rodzice codziennie mnie obserwowali, nie chciałam do nich wracać na wpół przytomna po wyczerpujących szkoleniach aurorskich, bo mama wtedy mogłaby powiedzieć „a nie mówiłam?”. Drugą rzeczą do załatwienia była moja wizyta w Ministerstwie. Musiałam złożyć odpowiednie dokumenty i dowiedzieć się wszystkiego – terminów szkoleń, listy rzeczy, które będą mi potrzebne i takich tam. Poza tym chciałam poznać Szefa Biura Aurorów i upewnić się, czy aby na pewno przyjął mnie z własnej woli, a nie pod naciskiem Dumbledore’a. Trzecią rzeczą, którą musiałam załatwić, było dowiedzenie, że moja mama jest Śmierciożercą.
Kolejną kategorię nazwałam „problemami do rozważania” i czołowym elementem tej listy była propozycja Dumbledore’a. Musiałam zastanowić się nad wszystkimi „za” i „przeciw”; chciałam mieć pełny ogląd sytuacji i wiedzieć co mnie czeka, w związku z tym do kategorii „sprawy do załatwienia” dołączyłam jeszcze jedną rozmowę z Dumbledore’m. Kolejnym „problemem do rozważania” był Sev. Chociaż byłam z Deanem w zasadzie szczęśliwa, zaspokajał moje potrzeby i nie stwarzał problemów, to tęskniłam za Sevem. Brakowało mi tego specyficznego rodzaju męskości, którą reprezentował; Dean był po prostu zwykłym człowiekiem bez tajemnic. Dziwne, ale brakowało mi niepewności i nudziła mnie stabilizacja.
Nie zdążyłam się przebrać; rozważania przerwał mi sen, tak twardy, że obudziły mnie dopiero krzyki mamy, z których wywnioskowałam, że nienawidzi leni, którzy śpią do południa.

Spędziłam jeszcze kilka dni w domu rodziców, zanim oznajmiłam im, że chcę się wyprowadzić i zacząć żyć na własny rachunek.
Tato był smutny. Autentycznie smutny.
- Wiesz, że tutaj zawsze jest miejsce dla ciebie – powiedział. – Nie przeszkadzasz nam. Nigdy nie będziesz przeszkadzać.
Było mi go szkoda, ale niechęć wobec własnej matki narastała z każdym dniem i mimo ojca, który dwoił się i troił, żebym czuła się dobrze w domu, nie byłam w stanie tam zostać.
- Wiem, tato – odparłam. – Będę was często odwiedzać. Obiecuję. Po prostu bardzo chcę już się usamodzielnić. W końcu mam pracę i to wcale nienajgorszą.
Uśmiechnął się tylko smutno, a mama cały czas milczała. Obdarzyłam ją pytającym spojrzeniem. Uśmiechnęła się sztucznie i powiedziała:
- Na pewno ci pomożemy. Dostaniesz tyle pieniędzy, ile będziesz chciała.
Odpowiedziałam jej równie sztucznym uśmiechem.
- Tylko do pierwszej wypłaty – oznajmiłam. – Przecież macie swoje wydatki.
Mama poszła gotować obiad, a tato jeszcze przez chwilę wypytywał mnie, czy jestem tego pewna i przekonywał, że jestem za młoda na samodzielne życie. Nie próbowałam obalać jego argumentów – w zasadzie miał sporo racji – ale usprawiedliwiałam się, że chcę spróbować i obiecałam, że jeśli będzie mi źle, to do nich wrócę.
Poszukiwania mieszkania zaczęłam następnego dnia. Chciałam znaleźć coś w Londynie, żeby mieć blisko do pracy, głównie dlatego, że nie lubiłam teleportacji. Obejrzałam kilka mieszkań z mugolskich ofert; Dean nauczył mnie, jak posługiwać się telefonem i rozmawiać z mugolami o wynajmie mieszkania, niestety za każdym razem, kiedy właściciel zaczynał mówić o rachunkach za prąd, wodę i gaz całkowicie gubiłam się w jego słowach. Po kilku nieudanych spotkaniach poprosiłam tatę o uruchomienie jego znajomości i już następnego dnia oglądałam duże, nowocześnie urządzone mieszkanie tuż przy samym ministerstwie. Było zabezpieczone najsilniejszymi zaklęciami i całkowicie niewidoczne dla mugoli. Czynsz był wysoki, ale czarodziej po znajomości obniżył go i złożył całkiem korzystną ofertę sprzedaży. Tato chciał kupić mieszkanie od ręki, ale wybiłam mu ten pomysł z głowy i powiedziałam, że najpierw musi omówić to z mamą, a potem poczekać, aż odłożę sobie trochę oszczędności i będę mogła mieć wkład w ten zakup.
Następnego dnia od rana zbierałam wszystkie moje rzeczy z domu rodziców i pakowałam je do dwóch wielkich kufrów i kilku małych toreb. Tato załatwił samochód z ministerstwa i wieczorem miał zawieźć mnie do mieszkania, bo teleportacja z taką ilością bagaży była bardzo kłopotliwa. Kiedy o osiemnastej skończyłam się pakować, byłam padnięta, ale jednocześnie cieszyłam się, że spędzę noc we własnym mieszkaniu.

Przed dwudziestą drugą byliśmy już na miejscu. Wjechaliśmy na dziewiąte piętro windą. Wyszliśmy z niej, ciągnąc za sobą bagaże. Na tym poziomie nie było żadnego innego mieszkania, a mugole nie mieli pojęcia o jego istnieniu; dostanie się tam było możliwe tylko po wystukaniu odpowiedniej kombinacji cyfr na panelu w windzie.
Moje mieszkanie znajdowało się na samym końcu korytarza; prowadziły do niego stare, obdrapane drzwi, które miały zniechęcać mugoli, jeśli jakimś cudem by się tam znaleźli. Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do niedużego korytarzyka. Kończył się łukiem przy suficie, za którym rozciągało się ogromne pomieszczenie, urządzone w jasnych barwach, będące połączeniem kuchni, salonu i jadalni. Ściana naprzeciwko wejścia była przeszklona, a za nią rozpościerał się widok Londynu, rozjaśnionego milionami świateł. Po prawej stał spory stół z jasnego drewna, a przy nim sześć krzeseł. Tuż za nim, przysunięta do szklanej ściany ustawiona była długa, wąska sofa z kilkoma poduszkami; w założeniu można było na niej usiąść, żeby podziwiać widok za oknem. W ścianie naprzeciwko stołu był prosty, nieduży kominek z jasnego kamienia, a przed nim biały, puchaty dywan. Prostopadła ściana była jasna i pusta; obiecałam sobie, że to na niej powieszę moje obrazy i plakaty.
Po lewej stronie była część kuchenna z kremowymi blatami, szafkami z drzwiczkami z jasnego drewna i białymi płytkami na podłodze. Głębiej znajdowały się też drzwi do sypialni, która była przestronnym pomieszczeniem z ogromnym łóżkiem, puchatą wykładziną oraz osobną garderobą i łazienką.
Tato wyszedł z nieukrywanym bólem serca. Zamknęłam za nim drzwi i zabrałam się za rozpakowywanie moich rzeczy. Zajęło mi to dwa razy tyle, ile pakowanie – skończyłam o czwartej nad ranem. Opadłam na sofę przy przeszklonej ścianie z ciężkim westchnieniem. Oczy zamykały mi się same, a ciało głośno krzyczało, że potrzebuje snu, ale musiałam napisać jeszcze trzy listy. Usiadłam więc przy stole, przygotowałam arkusze pergaminu, pióro i kałamarz z atramentem, po czym zaczęłam pisać pierwszy list – do Ministerstwa. Brzmiał bardzo oficjalnie i zadawałam w nim pytanie Szefowi Biura Aurorów, kiedy mogłabym przynieść brakujące dokumenty. Kolejny – do Dumbledore’a – brzmiał równie oficjalnie, ale znacznie bardziej stanowczo. Napisałam, że chcę poznać więcej szczegółów odnośnie propozycji, którą mi złożył i pytałam, kiedy mogłoby odbyć się nasze spotkanie.
We dwoje. Bez Seva.
Trzeci list miał zostać zaadresowany do Deana.

Kotku,
mieszkam teraz na Jermyn Street 19 w centrum Londynu. Jakbyś miał ochotę wpaść, to po wejściu do budynku skieruj się do windy (po prawej) i wystukaj na panelu taki ciąg cyfr: 944759.
Całuję,
Triss

Odpowiedź przyszła następnego dnia.

Drugi kotku,
serio? Wiesz, jakim literom na mugolskiej klawiaturze odpowiadają te cyfry? „Whisky”. Twoim hasłem do domu jest „Whisky”. Sama to wymyśliłaś?
Wpadnę w tygodniu. Zaczynam egzaminy wstępne w poniedziałek. Spodziewaj się mnie.
Nie całuję, bo pewnie jeszcze nie umyłaś zębów,
Dean

No, ależ z Ciebie śmieszek, White. Ostatni raz tak się bawiłam, jak wchodziłam po schodach.
Spojrzałam na zegarek – dochodziła czternasta. Zwlekłam się z mojego cudownie wygodnego nowego łóżka i wzięłam długi, gorący prysznic. Potem ubrałam się i otworzyłam lodówkę, która była całkiem pusta. No tak, niby czemu miałaby być pełna? Z domu wzięłam tylko mój tajny zapas alkoholu spod łóżka, a ognista to słaba opcja na śniadanie. Postanowiłam, że lepiej pójdę do sklepu, bo wyczarowywanie jedzenia nigdy dobrze mi nie wychodziło. Ubierałam już lekką kurtkę, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
Kto to, co cholery? Dean, już? Ojciec? Przecież nie Sev…
Otworzyłam drzwi i ujrzałam za nimi niewysoką dziewczynę z ogromnymi oczami i burzą poskręcanych na wszystkie strony włosów. Uśmiechała się od ucha do ucha i roztaczała wokół siebie tak przyjazną aurę, że nie byłam w stanie nawet udawać poirytowanej. Trzymała w rękach teczkę i na mój widok rozpromieniła się do granic możliwości.
- Hej! – rzuciła radośnie. – Jestem Katherine Cartner, młodsza asystentka szefa biura aurorów. Mów mi Kat.
Wyciągnęła w moją stronę dłoń.
- Cześć – wydukałam i również podałam jej dłoń. – Jestem Trinity…
- Trinity Chevron, tak, wiem! – przerwała mi podekscytowana. Miałam wrażenie, że zaraz zacznie podskakiwać z radości.
Trochę mnie irytowała. Nawet nie trochę, ta jej radość była okrutnie upierdliwa… ale nie wyglądała na sztuczną.
- Mogę wejść? – spytała.
- Jasne – z lekką niepewnością zaprosiłam ją do środka. – Napijesz się czegoś? Mam, eeee, wodę i…
Uznałam, że lepiej nie będę proponować jej ognistej na samym początku znajomości.
Spojrzała na mnie wyczekująco.
- Właściwie to mam tylko wodę, wybierałam się właśnie do sklepu i…
Kat roześmiała się perliście.
- Och, Triss, przecież jesteś czarodziejką!
Wyciągnęła różdżkę i machnęła kilka razy nad stołem. Postanowiłam, że koniecznie muszę zapytać się, jak to zrobiła; na stole pojawiły się dwa talerze pełne kanapek, dwa dzbanki, sok pomarańczowy i mnóstwo innych rzeczy, od których jeszcze bardziej zaburczało mi w brzuchu. Pomieszczenie natychmiast wypełnił zapach świeżo palonej kawy, a ja stałam wmurowana w ziemię.
Co tu się właśnie zadziało?! Jakaś obca kobieta włazi do mojego mieszkania i wyczarowuje mi śniadanie… nawet nie wiem, czy jest tym, za kogo się podaje! Zdrowy rozsądek krzyczał ostrzegawczo, ale Kat, jakby odczytując moją niepewność, wyciągnęła jakiś skrawek papieru oprawiony w skórę. Napis w nagłówku głosił „Licencja Aurora”, a pod spodem były informacje typu imiona, nazwisko, data urodzenia i data przyznania licencji. Na samym dole znajdowało się czarodziejskie zdjęcie dziewczyny, na którym uśmiechała się swoim zaraźliwym uśmiechem.
- Okej – oddałam jej licencję z lekką niepewnością; na tym etapie przecież nie odróżniłabym podróbki od oryginały. – Wybacz mi brak taktu, ale… po co tu właściwie przyszłaś?
Ku mojemu zdziwieniu Kat uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Może najpierw zjemy? Ja też nie jadłam jeszcze lunchu. Wszystko zaraz ci opowiem!
Nie czekając na moją zgodę odłożyła teczkę na stół i zabrała się za jedzenie. Przeżuwając kanapkę wskazała mi krzesło – a ja nadal stałam jak sparaliżowana.
Zmusiłam moje ciało do ruchu i usiadłam. Nalałam sobie kawy i stwierdziłam, że chyba jednak nie jestem aż tak głodna, jak mi się wydawało. Wyprostowałam się na krześle i udałam, że piję łyk kawy, wąchając ją. Pachniała zwyczajnie, nie wyczułam żadnego obcego zapachu… trucizna na pewno śmierdzi, nie?
Chevron, ty paranoiczko.
Upiłam łyk kawy. Była smaczna, gorąca i mocna. Spojrzałam na Kat; pochłaniała kanapki w zabójczym tempie i uśmiechnęła się szeroko, kiedy napotkała moje spojrzenie. Czułam się co najmniej niezręcznie.
Odchrząknęłam.
- Wiesz, to miło z twojej strony, ale…
Kat weszła mi w słowo.
- Wiem. Rozumiem – zaśmiała się pod nosem. – Wpadam tu jak burza i robię zamieszanie.
Jedną ręką nadal trzymała kanapkę, a drugą sięgnęła do teczki. Otworzyła ją niezgrabnie, wyciągnęła jakiś papier i podała mi go.
- Szef prosił, żeby dostarczyć ci to osobiście – oznajmiła. – Jesteś bardzo cennym nabytkiem w biurze! Sama słyszałam, jak Dumbledore cię chwalił.
- Dumbledore mnie chwalił? – powtórzyłam nieco nieprzytomnie, a Kat pokiwała energicznie głową.
- Niesamowicie cię chwalił. Może nie powinnam ci tego mówić, ale szef co roku dostaje wyniki absolwentów Hogwartu aplikujących na stanowisko aurora i nie pamiętam kiedy ostatni raz pokładał w kimś tak ogromne nadzieje, jak w tobie.
Cholera, to brzmi jak presja.
Nie wytrzymałam i sięgnęłam po kanapkę. Trudno, mój głód był potężniejszy niż strach przed trucizną. Pochłonęłam pierwszą kromkę w ułamek sekundy i wyciągnęłam rękę po kolejną, kątem oka spoglądając na kartkę, którą podała mi dziewczyna.
- To jest harmonogram szkoleń – wyjaśniła. – Większość z nich przejdziesz indywidualnie, ale niektóre zajęcia prowadzone są w większych grupach. W tym roku ja też będę czegoś nauczać!
Chociaż uśmiech nie znikał jej z ust, to po wypowiedzeniu tych słów uśmiechnęła się jeszcze bardziej, jakby fakt nauczania przyszłych aurorów był najlepszą rzeczą na świecie. Nadal czułam się odrobinę niezręcznie i z lekką trwogą przyjmowałam fakt, że resztki mojej czujności znikają jak bańki mydlane. Do tego kompletnie nie mogłam rozeznać się w tym całym harmonogramie – daty i tematy zajęć były rozpisane chaotycznie i miałam wrażenie, że niektóre godziny się ze sobą nachodzą. Cóż, być może planują nauczyć mnie przebywania w kilku miejscach naraz.
Kat skończyła jeść i odsunęła od siebie talerz.
- Okej – zaczęła. – Teraz mogę wszystko ci wyjaśnić.
Upiła łyk kawy i kontynuowała.
- No więc szef bardzo naciskał, żebym przyszła do ciebie od razu po otrzymaniu listu, ale to była szósta rano, także uznałam, że…
- Pracujecie od szóstej rano?! – wyrwało mi się mimo woli.
- Od piątej – odparła dziewczyna. – A czasem to nawet od piątej do piątej, okrąglutką dobę. Ale nieważne, nie o tym miałam mówić… No więc szef pokłada w tobie ogromne nadzieje, ale to już wiesz. Generalnie… och, nie mogę pozbierać myśli. Jestem taka podekscytowana, wszyscy o tobie mówią. Nie pamiętam, kiedy tyle plotek chodziło po naszym biurze!
To mi się przestawało podobać. Po pierwsze – szef biura aurorów pokładający we mnie ogromne nadzieje?! To brzmi jak kompletna fikcja. Miałam dobre wyniki w szkole, bo ostro przyłożyłam się do nauki. Obrona przed czarną magią mnie interesowała, w zaklęciach byłam po prostu naturalnie dobra, transmutacja i zielarstwo były banalne, a eliksiry… no, wiadomo dlaczego miałam wybitny z eliksirów. Do tego plotki?! Ja obiektem plotek?! To wszystko brzmiało jak abstrakcja, wydawało się tak nierealne, że zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno się obudziłam.
Kat machnęła różdżką nad stołem: brudne naczynia poszybowały do umywalki i zaczęły same się myć, a na stole zostały tylko dwie filiżanki z kawą.
- Dzisiaj przyszłam się tylko przedstawić, przywitać i odrobinę się z tobą zapoznać, ale od jutra zaczynasz szkolenia, więc wpadnę po ciebie o szóstej rano. Zaprowadzę cię do ministerstwa, pierwsza wizyta tam to gwarancja zgubienia się, więc myślę, że ci się przydam – powiedziała jednym tchem i uśmiechnęła się szerzej.
Nie za bardzo już wiedziałam, co jej na to odpowiedzieć, więc tylko pokiwałam głową i powiedziałam, że to całkiem dobry plan. Chciałam, żeby już sobie poszła. Czułam się cholernie nieswojo, mimo że Kat zarażała swoją dobrą energią. Miałam przedziwne poczucie wyobcowania, jakby wszystko, co wokół mnie się działo było jakąś fikcją, jakby Kat nie była prawdziwa, jakby nic nie było realne.  Było mi z tym źle. Jedyne, czego chciałam, to zwinąć się na łóżku i przeleżeć tak do wieczora.
Pewną myśl odrzucałam od siebie za wszelką cenę, ale ona mimo to majaczyła gdzieś w głębi umysłu – chciałam, żeby był obok mnie mnie Sev. On wiedziałby co zrobić w takiej sytuacji. Wiedziałby co zrobić z tym uczuciem wyobcowania.
Nie mam pojęcia dlaczego; nigdy mi jakoś specjalnie nie pomógł. Ale wiedziałam, że on by wiedział.

Olśnienie przyszło około czwartej nad ranem. Obudziłam się gwałtownie, zerwałam z łóżka i spojrzałam w lustro – zasnęłam w ubraniu i makijażu, a światła w mieszkaniu były zapalone. Przebrałam się, umyłam, pogasiłam lampy i położyłam z myślą, że to właśnie to olśnienie mnie obudziło tak nagle, że to było ogromnie silne, tylko gdzieś mi umknęło w odmętach zaspanego umysłu…
Walczyłam, żeby przypomnieć sobie tę genialną myśl. Sev, przecież myślałam o nim przed zaśnięciem. To musiało być coś związanego z nim. Tylko co, do jasnej cholery?
O czym myślałam?
Umysł znów zaczął się powoli wyłączać. Uznałam, że coś dziwnego musiało mi się przyśnić; to nie olśnienie, pewnie jakieś dziwne senne marzenie mnie naszło – niewykluczone, że śnił mi się Sev – i teraz nie mogę sobie nic przypomnieć, jak to zwykle bywa ze snami.
Czy ja przypadkiem nie pomyślałam sobie, że Sev pomógłby mi, bo ze względu na nasze umiejętności jest czymś na kształt… bratniej duszy?
A to dobre, Chevron. Dobry żart.
Chociaż… to miało sens. Sev jako jedyny wiedział o mnie właściwie wszystko; wiedział o moich dylematach związanych z propozycją Dumbledore’a, z moich myśli wyczytał pewnie też o problemie z Deanem. W końcu wybory, których musiałam dokonać, były przeraźliwie złożone. Mogłam wybrać dobro, czyli Deana, spokojne życie, normalną pracę w ministerstwie, utopię i stateczność; ale mogłam wybrać też zło, czyli Seva, wieczną niepewność i ryzyko – auror w szeregach Śmierciożerców to poważne działanie wbrew prawu. W tych dylematach nie było kompromisów, nie było półśrodków. Musiałam podjąć poważną decyzję, ale może najpierw jeszcze chwilę się zdrzemnę…
Robiło mi się coraz bardziej błogo, kiedy budzik zaczął wyć jak szalony.
Zerwałam się na równe nogi. Jakby mało było tego, że spałam wyjątkowo niespokojnie tej nocy, to jeszcze pobudka o piątej rano – przecież Kat miała się po mnie zjawić o szóstej. Westchnęłam ciężko, wyłączyłam wrzeszczący budzik i poszłam pod prysznic.

Za dziesięć szósta byłam już gotowa i okropnie zestresowana. Siedziałam nad talerzem z dwoma kanapkami, ale nie mogłam nic przełknąć. Spoglądałam na zegarek mniej więcej co dwie sekundy i wydawało mi się, że czas wlecze się jak sparaliżowany żółw. Moje emocje nie miały nic wspólnego z umiarkowaną ekscytacją, którą czułam, kiedy dawno temu, w innym życiu marzyłam o pracy aurora. W tamtym momencie raczej byłam osobą, która zastanawiała się co, do jasnej cholery, jej odbiło, żeby zabierać się do takiej roboty.
Aż podskoczyłam, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Zerwałam się z krzesła i kiedy ujrzałam uśmiechniętą od ucha do ucha Kat odrobinę się rozluźniłam.
- To jak, gotowa na wielkie wyzwania? – spytała dziewczyna.
Kiwnęłam głową. Znów przeszło mi przez myśl, że oto kończy się moje beztroskie życie.

~*~

Trochę jestem bezczelna. Po tak długiej nieobecności powinnam wrzucić jakiś mocny rozdział, jakąś ostrą jazdę… a w tym nic się nie dzieje XD Jest trochę o niczym i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ostatnio straszliwie rozwlekam akcję. Ale – to Wy oceniacie :D
No, ale spokojnie – następny rozdział będzie lepszy, przede wszystkim pojawi się pewna postać, której – mogę się założyć – nikt z Was się nie spodziewa, a każdy lubi :P
Jeszcze raz przepraszam Was za tak długą przerwę, ale ostatnio dużo mi się w życiu dzieje (głównie to sesja mi się w życiu działa xd). Już mam wakacje i do Was wracam! <3



Ja myślę, że Wy już dobrze znacie Triss i trochę spodziewacie się, co zrobi, prawda? :D 

10 komentarzy:

  1. Bardzo fajny rozdział!
    Mimo że nie było w nim akcji, nie nudziłam się.
    Ta Kat mnie przeraża O.o
    Szczerze? Nie wiem co zrobi Triss i jest mi nieco wstyd z tego powodu, ale mam nadzieję, że niedługo się tego dowiem.
    Pozdrawiam i wysyłam zapasik weny na następne rozdziały ;)
    Kot

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu skończyłam czytać i mogę napisać komentarz! Yay, mam dzisiaj tyle na głowie, że ja pierdziu... Rozdział wcale nie jest nudny, rozterki Triss, opis jej nowego życia - super :). Jestem ciekawa kogo spotka, w biurze aurorów powinni być: Tonks, Kingsley, Scrimgeour, oraz mój kochany Gawain Robards :P. Z tym ostatnim panem możesz zrobić co chcesz :D (liczę na jakieś głupotki ^^).

    Tobie kończy się sesja, a ja mam zawirowania życiowe (pozytywne) i pewnie na czas wakacji zawieszę działalność na blogu (ewentualnie ograniczę do minimum).

    Pozdrawiam i weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tonks na pewno się pojawi, ale chyba jeszcze nie jako pełnoprawny auror - w końcu jest tylko rok starsza od Triss :D Nie wiem na jakim etapie kariery był wtedy Kingsley, ale zaraz to sobie sprawdzę na HP wiki i stwierdzę, czy się pojawi :D
      Dziękuję! <3

      Usuń
  3. Wreszcie jestem ehh ostatnio nie mam wiele wolnego czasu -.-
    Rozdział mi się podoba, mimo że niewiele się dzieje. Oczywiście nadal jestem w team Dean *.* ale jestem ciekawa co zrobi Triss ;)
    Czekam na nowości i życzę weny :)
    u mnie także kilka nowości więc zapraszam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dlaczego wcięło mój komentarz? Czuję się tym faktem niepocieszona.
    Hmm... ktoś kogo się nie spodziewamy, a go lubimy? To NA PEWNO Dolores Umbridge. Na 100%
    Jak opisy się dobrze skonstruowane to i się je dobrze czyta.
    Czekam na następny.
    Papapa

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział wypadł super przede wszystkim ze względu na opisy. Akurat Twoje są naprawdę przyjemne i lubię je czytać
    Trzymaj się i do następnego
    http://precious-fondness.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ależ długi rozdział. Już chyba zapomniałam jak to bywa na twoim blogu.
    Nie ma za bardzo akcji, ale opisy. Oj, podobały mi się. A przez "Archive - Again" mam dreszcze :)
    Zapraszam do siebie: hermionalucjusz.blogspot.com
    (Nowa notka)
    Pozdrawiam, Kleopatra

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziołcho moja kochana... Zbij mnie, proszę. Nie godna jestem teraz do ciebie zwracać się per ,,Dziołcha" (ale i tak będę, yolo), po tym karygodnym spóźnieniu. Naprawdę mi głupio, że piszę do ciebie dopiero teraz, ale moje lenistwo nie zna granic! Rozleniwiłam się ostatnimi czasy, oj rozleniwiłam... W każdym razie, żeby nie przeciągać. Przejdźmy do rozdziału.
    ,,- Takiego zwracania, szmato, że…" Wiem, że nie powinnam, ale parsknęłam w tym momencie śmiechem xD Serio. Rozumiem Triss i jej zachowanie, bo kto na jej miejscu nie byłby zdenerwowany gdyby stanął przed tak ważnym wyborem jak ona? Najgorsze jest to, kiedy jesteś smutny/zły i musisz przebywać wśród szczęśliwych, beztroskich ludzi. Czasami, aż ma się ochotę zetrzeć im te uśmiechy z twarzy... Yyy, trochę psycho się zrobiło. Dobra, nieważne. Lecimy dalej!
    ,,- I w ogóle… nie ogarniam cię, dziewczyno" Wszyscy łącznie z główną bohaterką wiemy, że Trisz-Fisz jest dziewczyną, ale jaki jest sens powtarzania tego po raz któryś z kolei? Tak mi się to rzuciło w oczy. Poza tym. Zirytowało mnie zachowanie przyjaciół Rybki. Ja rozumiem, nigdy się tak nie zachowywała i to jest dziwne, ale skoro nigdy się tak nie zachowywała, to może coś się jej stało? Może ma jakiś problem? Chill, chill. Po co od razu hejtować, Marie? *mówi główny hejter*
    ,,- Albo się ogarniesz – oznajmił, patrząc mi w oczy – albo zacznę cię związywać." Otak ( ͡° ͜ʖ ͡°) Nie mogę się tego doczekać... Btw. Miło, że postarałaś się o taki realistyczny wątek w opowiadaniu, jak szukanie mieszkania. Rybka nie ma w ciul hajsu, patrzy na ceny i wg. Rzadko, kiedy spotykam się z takim czymś, ale to poszukiwanie mieszkania, przypomina mi poszukiwania stancji przez studenta. Nie wiem czemu xD
    Poza tym, spodobało mi się to, z jaką drobiazgowością opisałaś nowe mieszkanie Trisz. Mam bardzo bujną wyobraźnię, więc stwierdzam, iż naprawdę tamten dom musiał być zachwycający *-*
    Baj de łej po raz kolejny. Jakie są szanse, że dostanę się do mieszkania Trisz-Fisz, gdy będę w Wielkiej Brytanii? Istnieje w ogóle taka ulica? Byłabym wdzięczna za szybką odpowiedź xD
    ,,Nie całuję, bo pewnie jeszcze nie umyłaś zębów [...]
    No, ależ z Ciebie śmieszek, White. Ostatni raz tak się bawiłam, jak wchodziłam po schodach." Uwielbiam to twoje z lekka ironiczne poczucie humoru. Bardzo przypominasz mi tym tekstem o schodach moją znajomą, która używa podobnych słów xD
    ,,– Jestem Katherine Cartner, młodsza asystentka szefa biura aurorów. Mów mi Kat." ,,Kat" brzmi tak trochę bardzo złowrogo, nie uważasz? Nie lepiej by brzmiało ,,Kath"? :p
    Btw. Po raz trzeci. Czy tylko ja mam nadzieję, że Kath (albo Kat, jak wolisz) i Triss się za bestfriendują (mówiąc językiem typowej nastolatki z dzisiejszych czasów)? Oczywiście, na początku chciałabym poznać wady Kaśki i ogólnie ją całą, żeby stwierdzić czy jest godna się bestfriendować z Rybką. Chociaż wydawała mi się trochę podejrzana. Jej zapał i energia były przerażające. Przynajmniej, tak ją widziałam w swoich myślach. Błagam, kto normalny szczerzy się do innych z byle powodu oprócz mnie (ale ja nie jestem normalna, więc się nie zaliczam)?
    Postać, którą każdy lubi, a nikt się nie spodziewa... Remus Lupin? Bill Weasley? Artur Weasley? Jestem dobra w zagadkach, ale teraz nie chce mi się myśleć. Walnę się w kimono i pooglądam anime. To zawsze pomaga. Komentarz taki sobie. Ujdzie w tłoku, a ja już muszę spadać.
    Życzę ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Zośka Kasterwil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Btw. Cioto kochana, jeśli jeszcze gdzieś tam dychasz, to wiedz, że w końcu dodałam prolog i zaczynam historię od nowa. Więc jak coś, to wiesz. Wpadnij, nie obrażę się za to.

      Usuń
  8. Oj, ja też miałam bardzo długą przerwę z tą historią... Przez jakiś czas byłam stuprocentowo OUT z blogosfery, ale też wracam, i wracam z komentarzem.
    Niby niewiele się dzieje, ale jednak jest to coś ciekawego. Te nagłe zmiany. Te dylematy przyjemnie mi się czyta (nie pytaj czemu, nie wiem)
    Jeśli chodzi o wybuch Triss, nie dziwię się jej. W takim stanie łatwo o coś podobnego. Cieszę się, że wyprowadziła się od rodziców, jej matka jest toksyczna i jest jedną z nielubianych przeze mnie postaci. Z kolei ojciec Triss jest jak najbardziej w porządku, aż mnie serducho się ściska jak wyobrażam sobie jego ból po wyfrunięciu z gniazdka córki. Jej matka pewnie nie czuje czegoś podobnego, cold bitch xD Swoją drogą Triss ładne mieszkanko ma ;D
    Przechodząc do Kat. Boję się jej. Nie lubię aż tak promieniejących szczęściem ludzi, po prostu jak ktoś się wiecznie szczerzy to zaczyna być niepokojące i tak jest też w tym przypadku. Kat i Triss, Triss i Kat. Śmieszny duet, trochę jak dwa przeciwieństwa. To zamierzony zabieg? Szykuje się albo duży hejt albo BFF... Tak czuję.
    Wstawanie do roboty o piątej... Nie zazdroszczę XD Nawet jeśli to wymarzona praca.
    A jeszcze tak odnośnie Dean vs Sev pragnę dodać iż jestem lekko bardziej za White'em (jak to się odmienia ;-;) Bardzo, bardzo nie chcę żeby z nim zrywała i weszła w szeregi śmierciożerców, ale znając ją to na 100% tak zrobi. Szkoda mi ich, ładna parka :c A z Severusem będą pewnie kłopoty, jeśli wrócą ich poprzednie relacje. Całe życie na przypale, ach ta Chevron! Ale za to ją poniekąd lubię.
    Pragnę następnego rozdziału niczym mój kot szynki i mam nadzieję iż pojawi się względnie niedługo :3 Życzę weny i czasu na realizowanie jej. Przy okazji zapraszam do siebie, jeśli znajdziesz chwilkę: hogwart-another-story.blogspot.com :)
    Dziewczyna z Hogwartu

    OdpowiedzUsuń

Doceniam każdą opinię :)
Zostawiajcie linki do siebie, chętnie zaglądam.