Moja ostatnia podróż
Ekspresem Hogwart była najgorszą w moim życiu.
W głowie huczały mi
myśli; miałam mętlik, który sprawiał, że nie byłam w stanie normalnie rozmawiać
ze znajomymi, radośnie wspominającymi miłe chwile spędzone w szkole. Czułam na
sobie badawcze spojrzenie Deana i w duchu dziękowałam, że nie zadaje zbyt wielu
pytań. Poza nim w przedziale była jeszcze Marie i całe zbiorowisko ludzi,
którzy irytowali mnie swoimi ciągłymi wybuchami śmiechu.
Nie mogłam znieść tej
ogólnej szczęśliwości. Drażniło mnie to, że wszyscy są tacy zadowoleni, a ja
nie mogę się cieszyć. To znaczy… mogłam udawać przed samą sobą, że wszystko
jest w porządku, w końcu Dumbledore dał mi jeszcze trochę czasu na decyzję, co
dawało mi chwilę pół-beztroskiego życia, ale tym razem nie byłam w stanie się
oszukiwać.
Nie byłam zła na moich
znajomych za to, że są szczęśliwi. Raczej byłam zła na cały świat, że ja nie
mogę się cieszyć.
- White – rzuciła
jakaś blondwłosa koleżanka Marie. – Co jest nie tak z twoją dziewczyną? Hej,
Triss! – pomachała mi dłonią przed twarzą. – Obudź się! Koniec szkoły! Wolność!
Kilka osób się
zaśmiało, a ja obrzuciłam dziewczynę pogardliwym spojrzeniem.
Czy ta dziewczynka
właśnie zwróciła się do mojego chłopaka po nazwisku? Pytając co jest ze mną nie tak?!
- Słucham? – spytałam,
unosząc jedną brew w górę.
Wyczułam lód w moim
głosie i pomyślałam, że staję się Snape’m.
- White, z nią jest
serio coś nie tak – blondyna zaśmiała się, patrząc na Deana. Chyba sądziła, że
mówi śmieszny żart.
- Powtórz to –
powiedziałam.
Część osób w
przedziale zamilkła i spojrzała na mnie. Dean położył dłoń na moim kolanie i
chyba chciał coś powiedzieć, ale przemówiła blondyna:
- O co ci chodzi,
dziewczyno?
Była już wyraźnie zbita
z pantałyku, ale nadal na jej twarzy błąkał się cień wesołości. Teraz już
wszyscy byli cicho i patrzyli na nas trochę zdziwionymi, a trochę przerażonymi
oczami.
- Powtórz to –
wycedziłam.
- Hej, spokojnie –
powiedziała dziewczyna i z satysfakcją zauważyłam, że jej wesołość stopniowo
zamienia się strach. – Nie chciałam cię obrazić, serio.
Mroziłam ją wzrokiem.
- Kto ci dał prawo do
zwracania się w ten sposób do Deana?
- Triss, wyluzuj –
szepnął White gdzieś przy moim uchu, ale zignorowałam to.
- Jakiego zwracania? –
spytała blondyna. – Ej, dziewczyno, serio, nie miałam na myśli…
- Takiego zwracania,
szmato, że…
- HEJ! – krzyknął
Dean, szarpiąc mnie za ramię. – Triss, wyluzuj!
Nie miałam zamiaru
wyluzować. Absolutnie, nie było takiej opcji.
Dean jednak miał inne
plany. Wstał i pociągnął mnie za sobą. Odprowadził mnie na bezpieczną odległość
od przedziału, ciągnąc za rękę; po kilkunastu metrach przyparł mnie do ściany,
oparł na niej swoje dłonie z moich obu stron i przygniótł natarczywym
spojrzeniem.
- Powiesz mi, o co ci
tym razem chodzi? – spytał.
- O nic – odburknęłam.
- Uczepiłaś się tej
laski, jakby ci co najmniej coś ukradła.
Szybko, Chevron, myśl.
Szybko wymyśl jakieś usprawiedliwienie, najlepiej takie, które Dean chce
usłyszeć.
- Ona patrzyła na
ciebie, jakby chciała cię zjeść – powiedziałam buntowniczym tonem. – Poza tym
szmata zwracała się do ciebie po nazwisku, chyba też byś się wkurzył na moim
miejscu.
Jego twarz znajdowała
się tak blisko mojej, że naprawdę miałam wrażenie, iż jego wzrok jest fizycznie
ciężki; przygniata mnie i ogranicza pole, w którym mogę się poruszać.
To było dobre.
Uspokajało mnie.
- Wkurzyłbym się, ale
znajmy umiar złości – odparł. – Zachowujesz się, jakbyś…
- Dobra, White –
przerwałam mu zniecierpliwiona. – Wiem, jak się zachowuję.
- I w ogóle… nie
ogarniam cię, dziewczyno – zmarszczył czoło. – Dostałaś dzisiaj wymarzoną
pracę. Od zaraz, od jutra. Ja będę przez dwa miesiące walczył z egzaminami
wstępnymi. Co jest z tobą nie tak, że się nie cieszysz?
Milczałam. Dean
jednak, w przeciwieństwie do Seva, nie miał cierpliwości do mojego milczenia.
Albo odpowiadałam, albo wkurzał się niesamowicie, w związku z czym
powiedziałam:
- Nie wiem. Może to do
mnie nie dotarło.
Ktoś szedł korytarzem,
w związku z czym Dean odsunął się ode mnie odrobinę, żeby nie wyjść na jakiegoś
agresora. Obróciliśmy się w stronę odgłosu kroków; to była Marie.
- Co jest, Triss?! –
rzuciła. – Czy ty jesteś jakaś nienormalna?!
Szykowałam już sobie w
głowie równie wredną odpowiedź, ale Dean mnie wyręczył.
- Zostaw nas, Marie.
Załatwię to.
Maxwell skrzyżowała
ręce na piersi.
- Aha – prychnęła i
nie patrząc na mnie w ogóle, dodała:
- Życzę ci z nią
powodzenia.
- Ej! – krzyknęłam. –
Weź się opanuj, jestem tu cały czas!
Dean zasłonił mi usta
dłonią.
- Idź stąd, Marie –
powiedział.
Jeszcze przez chwilę
stała, patrząc na nas z irytacją, po czym obróciła się na pięcie i poszła w
swoją stronę.
Złapałam Deana za
nadgarstek i próbowałam odciągnąć dłoń, którą zasłaniał mi usta, ale widocznie
założył sobie zadanie, że nie da mi się odezwać, dopóki nie skończy.
- Albo się ogarniesz –
oznajmił, patrząc mi w oczy – albo zacznę cię związywać.
Chciałam go jakoś
ugryźć, ale nie dało rady. Po chwili mocowania się ze mną zabrał wreszcie dłoń,
a ja warknęłam:
- Spróbuj jeszcze raz
mi tak zrobić!
- To co, podrapiesz
mnie? Zamienisz w ropuchę?
Miałam ogromną ochotę
uderzyć go w twarz, ale za bardzo doceniałam jego wytrwałość i cierpliwość
wobec mnie. Ostatnimi czasy sporo się ze mną namęczył i chociaż wiedziałam, że
to wszystko zaszło za daleko i kiedyś go skrzywdzę, to coraz bardziej
zastanawiałam się nad jego uczuciami i brałam pod uwagę to, że czasem mogę
nieświadomie zrobić mu przykrość.
Dean nie był Sevem z
kamienia.
Ojciec odebrał mnie z
dworca i kiedy tylko zauważył, że jestem przybita, zapytał, czy coś się stało.
Zebrałam w sobie wszystkie siły do robienia dobrej miny do złej gry i
powiedziałam:
- Dostałam posadę
Aurora bez egzaminów wstępnych. Muszę przejść tylko szkolenia. Ale strasznie
boję się reakcji mamy, nigdy nie chciała, żebym była…
Tato nie dał mi
dokończyć, bo złapał mnie w ramiona, ucałował w czoło po czym mocno przytulił.
- Przecież to
spełnienie twoich marzeń! – powiedział. – Mama musi się ucieszyć.
Założyłam więc maskę
uśmiechu na twarz, przed rodzicami musiałam udawać. Zbyt wiele się o nich
ostatnio dowiedziałam; zwłaszcza o mamie.
Kiedy weszliśmy do
domu, ojciec zdjął płaszcz i podwinął rękawy koszuli. Przyjrzałam się jego
przedramionom: na żadnym z nich nie miał Mrocznego Znaku. Odetchnęłam z ulgą,
ale tylko połowicznie, bo mama jak zwykle miała na sobie elegancką koszulę z
długimi, szerokimi rękawami, których nie podwijała nawet w czasie zmywania.
Tak jak sądziłam, mama
tylko udawała, że cieszy się z moich sukcesów. Powiedziała, że jest szczęśliwa,
ale spodziewała się, że odpuszczę sobie pracę w Ministerstwie, zwłaszcza, że
zawód Aurora jest niebezpieczny. Chciałam być obojętna wobec jej słów, ale nie
potrafiłam.
Oznajmiłam rodzicom,
że jestem bardzo zmęczona i poszłam do swojego pokoju. Opadłam na łóżko i
postanowiłam sobie, że muszę podzielić sobie dręczące mnie myśli na dwie
kategorie. Pierwszą nazwałam „sprawami do załatwienia” – najważniejszą rzeczą
na liście było znalezienie mieszkania. Musiałam wyprowadzić się z tego ponurego
domu; nie chciałam, żeby rodzice codziennie mnie obserwowali, nie chciałam do
nich wracać na wpół przytomna po wyczerpujących szkoleniach aurorskich, bo mama
wtedy mogłaby powiedzieć „a nie mówiłam?”. Drugą rzeczą do załatwienia była
moja wizyta w Ministerstwie. Musiałam złożyć odpowiednie dokumenty i dowiedzieć
się wszystkiego – terminów szkoleń, listy rzeczy, które będą mi potrzebne i
takich tam. Poza tym chciałam poznać Szefa Biura Aurorów i upewnić się, czy aby
na pewno przyjął mnie z własnej woli, a nie pod naciskiem Dumbledore’a. Trzecią
rzeczą, którą musiałam załatwić, było dowiedzenie, że moja mama jest
Śmierciożercą.
Kolejną kategorię
nazwałam „problemami do rozważania” i czołowym elementem tej listy była
propozycja Dumbledore’a. Musiałam zastanowić się nad wszystkimi „za” i
„przeciw”; chciałam mieć pełny ogląd sytuacji i wiedzieć co mnie czeka, w
związku z tym do kategorii „sprawy do załatwienia” dołączyłam jeszcze jedną
rozmowę z Dumbledore’m. Kolejnym „problemem do rozważania” był Sev. Chociaż
byłam z Deanem w zasadzie szczęśliwa, zaspokajał moje potrzeby i nie stwarzał
problemów, to tęskniłam za Sevem. Brakowało mi tego specyficznego rodzaju
męskości, którą reprezentował; Dean był po prostu zwykłym człowiekiem bez
tajemnic. Dziwne, ale brakowało mi niepewności i nudziła mnie stabilizacja.
Nie zdążyłam się
przebrać; rozważania przerwał mi sen, tak twardy, że obudziły mnie dopiero
krzyki mamy, z których wywnioskowałam, że nienawidzi leni, którzy śpią do
południa.
Spędziłam jeszcze
kilka dni w domu rodziców, zanim oznajmiłam im, że chcę się wyprowadzić i
zacząć żyć na własny rachunek.
Tato był smutny.
Autentycznie smutny.
- Wiesz, że tutaj
zawsze jest miejsce dla ciebie – powiedział. – Nie przeszkadzasz nam. Nigdy nie
będziesz przeszkadzać.
Było mi go szkoda, ale
niechęć wobec własnej matki narastała z każdym dniem i mimo ojca, który dwoił
się i troił, żebym czuła się dobrze w domu, nie byłam w stanie tam zostać.
- Wiem, tato –
odparłam. – Będę was często odwiedzać. Obiecuję. Po prostu bardzo chcę już się
usamodzielnić. W końcu mam pracę i to wcale nienajgorszą.
Uśmiechnął się tylko
smutno, a mama cały czas milczała. Obdarzyłam ją pytającym spojrzeniem. Uśmiechnęła
się sztucznie i powiedziała:
- Na pewno ci
pomożemy. Dostaniesz tyle pieniędzy, ile będziesz chciała.
Odpowiedziałam jej
równie sztucznym uśmiechem.
- Tylko do pierwszej
wypłaty – oznajmiłam. – Przecież macie swoje wydatki.
Mama poszła gotować obiad,
a tato jeszcze przez chwilę wypytywał mnie, czy jestem tego pewna i
przekonywał, że jestem za młoda na samodzielne życie. Nie próbowałam obalać
jego argumentów – w zasadzie miał sporo racji – ale usprawiedliwiałam się, że
chcę spróbować i obiecałam, że jeśli będzie mi źle, to do nich wrócę.
Poszukiwania
mieszkania zaczęłam następnego dnia. Chciałam znaleźć coś w Londynie, żeby mieć
blisko do pracy, głównie dlatego, że nie lubiłam teleportacji. Obejrzałam kilka
mieszkań z mugolskich ofert; Dean nauczył mnie, jak posługiwać się telefonem i
rozmawiać z mugolami o wynajmie mieszkania, niestety za każdym razem, kiedy
właściciel zaczynał mówić o rachunkach za prąd, wodę i gaz całkowicie gubiłam
się w jego słowach. Po kilku nieudanych spotkaniach poprosiłam tatę o
uruchomienie jego znajomości i już następnego dnia oglądałam duże, nowocześnie
urządzone mieszkanie tuż przy samym ministerstwie. Było zabezpieczone
najsilniejszymi zaklęciami i całkowicie niewidoczne dla mugoli. Czynsz był
wysoki, ale czarodziej po znajomości obniżył go i złożył całkiem korzystną
ofertę sprzedaży. Tato chciał kupić mieszkanie od ręki, ale wybiłam mu ten
pomysł z głowy i powiedziałam, że najpierw musi omówić to z mamą, a potem
poczekać, aż odłożę sobie trochę oszczędności i będę mogła mieć wkład w ten
zakup.
Następnego dnia od
rana zbierałam wszystkie moje rzeczy z domu rodziców i pakowałam je do dwóch
wielkich kufrów i kilku małych toreb. Tato załatwił samochód z ministerstwa i
wieczorem miał zawieźć mnie do mieszkania, bo teleportacja z taką ilością
bagaży była bardzo kłopotliwa. Kiedy o osiemnastej skończyłam się pakować, byłam
padnięta, ale jednocześnie cieszyłam się, że spędzę noc we własnym mieszkaniu.
Przed dwudziestą drugą
byliśmy już na miejscu. Wjechaliśmy na dziewiąte piętro windą. Wyszliśmy z
niej, ciągnąc za sobą bagaże. Na tym poziomie nie było żadnego innego
mieszkania, a mugole nie mieli pojęcia o jego istnieniu; dostanie się tam było
możliwe tylko po wystukaniu odpowiedniej kombinacji cyfr na panelu w windzie.
Moje mieszkanie
znajdowało się na samym końcu korytarza; prowadziły do niego stare, obdrapane
drzwi, które miały zniechęcać mugoli, jeśli jakimś cudem by się tam znaleźli.
Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do niedużego korytarzyka. Kończył się
łukiem przy suficie, za którym rozciągało się ogromne pomieszczenie, urządzone
w jasnych barwach, będące połączeniem kuchni, salonu i jadalni. Ściana
naprzeciwko wejścia była przeszklona, a za nią rozpościerał się widok Londynu,
rozjaśnionego milionami świateł. Po prawej stał spory stół z jasnego drewna, a
przy nim sześć krzeseł. Tuż za nim, przysunięta do szklanej ściany ustawiona
była długa, wąska sofa z kilkoma poduszkami; w założeniu można było na niej usiąść,
żeby podziwiać widok za oknem. W ścianie naprzeciwko stołu był prosty, nieduży
kominek z jasnego kamienia, a przed nim biały, puchaty dywan. Prostopadła
ściana była jasna i pusta; obiecałam sobie, że to na niej powieszę moje obrazy
i plakaty.
Po lewej stronie była
część kuchenna z kremowymi blatami, szafkami z drzwiczkami z jasnego drewna i
białymi płytkami na podłodze. Głębiej znajdowały się też drzwi do sypialni,
która była przestronnym pomieszczeniem z ogromnym łóżkiem, puchatą wykładziną
oraz osobną garderobą i łazienką.
Tato wyszedł z
nieukrywanym bólem serca. Zamknęłam za nim drzwi i zabrałam się za
rozpakowywanie moich rzeczy. Zajęło mi to dwa razy tyle, ile pakowanie –
skończyłam o czwartej nad ranem. Opadłam na sofę przy przeszklonej ścianie z
ciężkim westchnieniem. Oczy zamykały mi się same, a ciało głośno krzyczało, że
potrzebuje snu, ale musiałam napisać jeszcze trzy listy. Usiadłam więc przy
stole, przygotowałam arkusze pergaminu, pióro i kałamarz z atramentem, po czym
zaczęłam pisać pierwszy list – do Ministerstwa. Brzmiał bardzo oficjalnie i
zadawałam w nim pytanie Szefowi Biura Aurorów, kiedy mogłabym przynieść
brakujące dokumenty. Kolejny – do Dumbledore’a – brzmiał równie oficjalnie, ale
znacznie bardziej stanowczo. Napisałam, że chcę poznać więcej szczegółów
odnośnie propozycji, którą mi złożył i pytałam, kiedy mogłoby odbyć się nasze
spotkanie.
We dwoje. Bez Seva.
Trzeci list miał
zostać zaadresowany do Deana.
Kotku,
mieszkam teraz na Jermyn Street 19 w centrum Londynu. Jakbyś
miał ochotę wpaść, to po wejściu do budynku skieruj się do windy (po prawej) i wystukaj
na panelu taki ciąg cyfr: 944759.
Całuję,
Triss
Odpowiedź przyszła
następnego dnia.
Drugi kotku,
serio? Wiesz, jakim literom na mugolskiej klawiaturze
odpowiadają te cyfry? „Whisky”. Twoim hasłem do domu jest „Whisky”. Sama to
wymyśliłaś?
Wpadnę w tygodniu. Zaczynam egzaminy wstępne w poniedziałek.
Spodziewaj się mnie.
Nie całuję, bo pewnie jeszcze nie umyłaś zębów,
Dean
No, ależ z Ciebie
śmieszek, White. Ostatni raz tak się bawiłam, jak wchodziłam po schodach.
Spojrzałam na zegarek
– dochodziła czternasta. Zwlekłam się z mojego cudownie wygodnego nowego łóżka
i wzięłam długi, gorący prysznic. Potem ubrałam się i otworzyłam lodówkę, która
była całkiem pusta. No tak, niby czemu miałaby być pełna? Z domu wzięłam tylko
mój tajny zapas alkoholu spod łóżka, a ognista to słaba opcja na śniadanie. Postanowiłam,
że lepiej pójdę do sklepu, bo wyczarowywanie jedzenia nigdy dobrze mi nie
wychodziło. Ubierałam już lekką kurtkę, kiedy ktoś zapukał do drzwi.
Kto to, co cholery?
Dean, już? Ojciec? Przecież nie Sev…
Otworzyłam drzwi i
ujrzałam za nimi niewysoką dziewczynę z ogromnymi oczami i burzą poskręcanych
na wszystkie strony włosów. Uśmiechała się od ucha do ucha i roztaczała wokół
siebie tak przyjazną aurę, że nie byłam w stanie nawet udawać poirytowanej.
Trzymała w rękach teczkę i na mój widok rozpromieniła się do granic możliwości.
- Hej! – rzuciła
radośnie. – Jestem Katherine Cartner, młodsza asystentka szefa biura aurorów.
Mów mi Kat.
Wyciągnęła w moją
stronę dłoń.
- Cześć – wydukałam i
również podałam jej dłoń. – Jestem Trinity…
- Trinity Chevron,
tak, wiem! – przerwała mi podekscytowana. Miałam wrażenie, że zaraz zacznie
podskakiwać z radości.
Trochę mnie irytowała.
Nawet nie trochę, ta jej radość była okrutnie upierdliwa… ale nie wyglądała na
sztuczną.
- Mogę wejść? –
spytała.
- Jasne – z lekką
niepewnością zaprosiłam ją do środka. – Napijesz się czegoś? Mam, eeee, wodę i…
Uznałam, że lepiej nie
będę proponować jej ognistej na samym początku znajomości.
Spojrzała na mnie
wyczekująco.
- Właściwie to mam
tylko wodę, wybierałam się właśnie do sklepu i…
Kat roześmiała się
perliście.
- Och, Triss, przecież
jesteś czarodziejką!
Wyciągnęła różdżkę i
machnęła kilka razy nad stołem. Postanowiłam, że koniecznie muszę zapytać się,
jak to zrobiła; na stole pojawiły się dwa talerze pełne kanapek, dwa dzbanki,
sok pomarańczowy i mnóstwo innych rzeczy, od których jeszcze bardziej zaburczało
mi w brzuchu. Pomieszczenie natychmiast wypełnił zapach świeżo palonej kawy, a
ja stałam wmurowana w ziemię.
Co tu się właśnie
zadziało?! Jakaś obca kobieta włazi do mojego mieszkania i wyczarowuje mi
śniadanie… nawet nie wiem, czy jest tym, za kogo się podaje! Zdrowy rozsądek krzyczał
ostrzegawczo, ale Kat, jakby odczytując moją niepewność, wyciągnęła jakiś
skrawek papieru oprawiony w skórę. Napis w nagłówku głosił „Licencja Aurora”, a
pod spodem były informacje typu imiona, nazwisko, data urodzenia i data
przyznania licencji. Na samym dole znajdowało się czarodziejskie zdjęcie
dziewczyny, na którym uśmiechała się swoim zaraźliwym uśmiechem.
- Okej – oddałam jej
licencję z lekką niepewnością; na tym etapie przecież nie odróżniłabym podróbki
od oryginały. – Wybacz mi brak taktu, ale… po co tu właściwie przyszłaś?
Ku mojemu zdziwieniu
Kat uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Może najpierw zjemy?
Ja też nie jadłam jeszcze lunchu. Wszystko zaraz ci opowiem!
Nie czekając na moją
zgodę odłożyła teczkę na stół i zabrała się za jedzenie. Przeżuwając kanapkę
wskazała mi krzesło – a ja nadal stałam jak sparaliżowana.
Zmusiłam moje ciało do
ruchu i usiadłam. Nalałam sobie kawy i stwierdziłam, że chyba jednak nie jestem
aż tak głodna, jak mi się wydawało. Wyprostowałam się na krześle i udałam, że
piję łyk kawy, wąchając ją. Pachniała zwyczajnie, nie wyczułam żadnego obcego
zapachu… trucizna na pewno śmierdzi, nie?
Chevron, ty
paranoiczko.
Upiłam łyk kawy. Była
smaczna, gorąca i mocna. Spojrzałam na Kat; pochłaniała kanapki w zabójczym
tempie i uśmiechnęła się szeroko, kiedy napotkała moje spojrzenie. Czułam się
co najmniej niezręcznie.
Odchrząknęłam.
- Wiesz, to miło z
twojej strony, ale…
Kat weszła mi w słowo.
- Wiem. Rozumiem –
zaśmiała się pod nosem. – Wpadam tu jak burza i robię zamieszanie.
Jedną ręką nadal
trzymała kanapkę, a drugą sięgnęła do teczki. Otworzyła ją niezgrabnie,
wyciągnęła jakiś papier i podała mi go.
- Szef prosił, żeby
dostarczyć ci to osobiście – oznajmiła. – Jesteś bardzo cennym nabytkiem w
biurze! Sama słyszałam, jak Dumbledore cię chwalił.
- Dumbledore mnie
chwalił? – powtórzyłam nieco nieprzytomnie, a Kat pokiwała energicznie głową.
- Niesamowicie cię chwalił. Może nie powinnam ci tego mówić, ale szef
co roku dostaje wyniki absolwentów Hogwartu aplikujących na stanowisko aurora i
nie pamiętam kiedy ostatni raz pokładał w kimś tak ogromne nadzieje, jak w
tobie.
Cholera, to brzmi jak
presja.
Nie wytrzymałam i
sięgnęłam po kanapkę. Trudno, mój głód był potężniejszy niż strach przed
trucizną. Pochłonęłam pierwszą kromkę w ułamek sekundy i wyciągnęłam rękę po
kolejną, kątem oka spoglądając na kartkę, którą podała mi dziewczyna.
- To jest harmonogram
szkoleń – wyjaśniła. – Większość z nich przejdziesz indywidualnie, ale niektóre
zajęcia prowadzone są w większych grupach. W tym roku ja też będę czegoś
nauczać!
Chociaż uśmiech nie
znikał jej z ust, to po wypowiedzeniu tych słów uśmiechnęła się jeszcze
bardziej, jakby fakt nauczania przyszłych aurorów był najlepszą rzeczą na
świecie. Nadal czułam się odrobinę niezręcznie i z lekką trwogą przyjmowałam
fakt, że resztki mojej czujności znikają jak bańki mydlane. Do tego kompletnie
nie mogłam rozeznać się w tym całym harmonogramie – daty i tematy zajęć były rozpisane
chaotycznie i miałam wrażenie, że niektóre godziny się ze sobą nachodzą. Cóż,
być może planują nauczyć mnie przebywania w kilku miejscach naraz.
Kat skończyła jeść i
odsunęła od siebie talerz.
- Okej – zaczęła. –
Teraz mogę wszystko ci wyjaśnić.
Upiła łyk kawy i
kontynuowała.
- No więc szef bardzo
naciskał, żebym przyszła do ciebie od razu po otrzymaniu listu, ale to była
szósta rano, także uznałam, że…
- Pracujecie od
szóstej rano?! – wyrwało mi się mimo woli.
- Od piątej – odparła
dziewczyna. – A czasem to nawet od piątej do piątej, okrąglutką dobę. Ale
nieważne, nie o tym miałam mówić… No więc szef pokłada w tobie ogromne
nadzieje, ale to już wiesz. Generalnie… och, nie mogę pozbierać myśli. Jestem
taka podekscytowana, wszyscy o tobie mówią. Nie pamiętam, kiedy tyle plotek
chodziło po naszym biurze!
To mi się przestawało
podobać. Po pierwsze – szef biura aurorów pokładający we mnie ogromne
nadzieje?! To brzmi jak kompletna fikcja. Miałam dobre wyniki w szkole, bo
ostro przyłożyłam się do nauki. Obrona przed czarną magią mnie interesowała, w
zaklęciach byłam po prostu naturalnie dobra, transmutacja i zielarstwo były
banalne, a eliksiry… no, wiadomo dlaczego miałam wybitny z eliksirów. Do tego
plotki?! Ja obiektem plotek?! To wszystko brzmiało jak abstrakcja, wydawało się
tak nierealne, że zaczęłam zastanawiać się, czy aby na pewno się obudziłam.
Kat machnęła różdżką
nad stołem: brudne naczynia poszybowały do umywalki i zaczęły same się myć, a
na stole zostały tylko dwie filiżanki z kawą.
- Dzisiaj przyszłam
się tylko przedstawić, przywitać i odrobinę się z tobą zapoznać, ale od jutra
zaczynasz szkolenia, więc wpadnę po ciebie o szóstej rano. Zaprowadzę cię do
ministerstwa, pierwsza wizyta tam to gwarancja zgubienia się, więc myślę, że ci
się przydam – powiedziała jednym tchem i uśmiechnęła się szerzej.
Nie za bardzo już
wiedziałam, co jej na to odpowiedzieć, więc tylko pokiwałam głową i
powiedziałam, że to całkiem dobry plan. Chciałam, żeby już sobie poszła. Czułam
się cholernie nieswojo, mimo że Kat zarażała swoją dobrą energią. Miałam
przedziwne poczucie wyobcowania, jakby wszystko, co wokół mnie się działo było
jakąś fikcją, jakby Kat nie była prawdziwa, jakby nic nie było realne. Było mi z tym źle. Jedyne, czego chciałam, to
zwinąć się na łóżku i przeleżeć tak do wieczora.
Pewną myśl odrzucałam
od siebie za wszelką cenę, ale ona mimo to majaczyła gdzieś w głębi umysłu –
chciałam, żeby był obok mnie mnie Sev. On wiedziałby co zrobić w takiej
sytuacji. Wiedziałby co zrobić z tym uczuciem wyobcowania.
Nie mam pojęcia
dlaczego; nigdy mi jakoś specjalnie nie pomógł. Ale wiedziałam, że on by
wiedział.
Olśnienie przyszło
około czwartej nad ranem. Obudziłam się gwałtownie, zerwałam z łóżka i
spojrzałam w lustro – zasnęłam w ubraniu i makijażu, a światła w mieszkaniu
były zapalone. Przebrałam się, umyłam, pogasiłam lampy i położyłam z myślą, że
to właśnie to olśnienie mnie obudziło tak nagle, że to było ogromnie silne,
tylko gdzieś mi umknęło w odmętach zaspanego umysłu…
Walczyłam, żeby
przypomnieć sobie tę genialną myśl. Sev, przecież myślałam o nim przed
zaśnięciem. To musiało być coś związanego z nim. Tylko co, do jasnej cholery?
O czym myślałam?
Umysł znów zaczął się
powoli wyłączać. Uznałam, że coś dziwnego musiało mi się przyśnić; to nie
olśnienie, pewnie jakieś dziwne senne marzenie mnie naszło – niewykluczone, że
śnił mi się Sev – i teraz nie mogę sobie nic przypomnieć, jak to zwykle bywa ze
snami.
Czy ja przypadkiem nie
pomyślałam sobie, że Sev pomógłby mi, bo ze względu na nasze umiejętności jest
czymś na kształt… bratniej duszy?
A to dobre, Chevron.
Dobry żart.
Chociaż… to miało
sens. Sev jako jedyny wiedział o mnie właściwie wszystko; wiedział o moich
dylematach związanych z propozycją Dumbledore’a, z moich myśli wyczytał pewnie
też o problemie z Deanem. W końcu wybory, których musiałam dokonać, były
przeraźliwie złożone. Mogłam wybrać dobro, czyli Deana, spokojne życie,
normalną pracę w ministerstwie, utopię i stateczność; ale mogłam wybrać też
zło, czyli Seva, wieczną niepewność i ryzyko – auror w szeregach Śmierciożerców
to poważne działanie wbrew prawu. W tych dylematach nie było kompromisów, nie
było półśrodków. Musiałam podjąć poważną decyzję, ale może najpierw jeszcze
chwilę się zdrzemnę…
Robiło mi się coraz
bardziej błogo, kiedy budzik zaczął wyć jak szalony.
Zerwałam się na równe
nogi. Jakby mało było tego, że spałam wyjątkowo niespokojnie tej nocy, to
jeszcze pobudka o piątej rano – przecież Kat miała się po mnie zjawić o
szóstej. Westchnęłam ciężko, wyłączyłam wrzeszczący budzik i poszłam pod
prysznic.
Za dziesięć szósta
byłam już gotowa i okropnie zestresowana. Siedziałam nad talerzem z dwoma
kanapkami, ale nie mogłam nic przełknąć. Spoglądałam na zegarek mniej więcej co
dwie sekundy i wydawało mi się, że czas wlecze się jak sparaliżowany żółw. Moje
emocje nie miały nic wspólnego z umiarkowaną ekscytacją, którą czułam, kiedy dawno
temu, w innym życiu marzyłam o pracy aurora. W tamtym momencie raczej byłam
osobą, która zastanawiała się co, do jasnej cholery, jej odbiło, żeby zabierać
się do takiej roboty.
Aż podskoczyłam, kiedy
usłyszałam pukanie do drzwi. Zerwałam się z krzesła i kiedy ujrzałam
uśmiechniętą od ucha do ucha Kat odrobinę się rozluźniłam.
- To jak, gotowa na
wielkie wyzwania? – spytała dziewczyna.
Kiwnęłam głową. Znów
przeszło mi przez myśl, że oto kończy się moje beztroskie życie.
~*~
Trochę jestem
bezczelna. Po tak długiej nieobecności powinnam wrzucić jakiś mocny rozdział,
jakąś ostrą jazdę… a w tym nic się nie dzieje XD Jest trochę o niczym i nie
mogę oprzeć się wrażeniu, że ostatnio straszliwie rozwlekam akcję. Ale – to Wy
oceniacie :D
No, ale spokojnie –
następny rozdział będzie lepszy, przede wszystkim pojawi się pewna postać,
której – mogę się założyć – nikt z Was się nie spodziewa, a każdy lubi :P
Jeszcze raz
przepraszam Was za tak długą przerwę, ale ostatnio dużo mi się w życiu dzieje
(głównie to sesja mi się w życiu działa xd). Już mam wakacje i do
Was wracam! <3
Ja myślę, że Wy już
dobrze znacie Triss i trochę spodziewacie się, co zrobi, prawda? :D
Bardzo fajny rozdział!
OdpowiedzUsuńMimo że nie było w nim akcji, nie nudziłam się.
Ta Kat mnie przeraża O.o
Szczerze? Nie wiem co zrobi Triss i jest mi nieco wstyd z tego powodu, ale mam nadzieję, że niedługo się tego dowiem.
Pozdrawiam i wysyłam zapasik weny na następne rozdziały ;)
Kot
W końcu skończyłam czytać i mogę napisać komentarz! Yay, mam dzisiaj tyle na głowie, że ja pierdziu... Rozdział wcale nie jest nudny, rozterki Triss, opis jej nowego życia - super :). Jestem ciekawa kogo spotka, w biurze aurorów powinni być: Tonks, Kingsley, Scrimgeour, oraz mój kochany Gawain Robards :P. Z tym ostatnim panem możesz zrobić co chcesz :D (liczę na jakieś głupotki ^^).
OdpowiedzUsuńTobie kończy się sesja, a ja mam zawirowania życiowe (pozytywne) i pewnie na czas wakacji zawieszę działalność na blogu (ewentualnie ograniczę do minimum).
Pozdrawiam i weny życzę :*
Tonks na pewno się pojawi, ale chyba jeszcze nie jako pełnoprawny auror - w końcu jest tylko rok starsza od Triss :D Nie wiem na jakim etapie kariery był wtedy Kingsley, ale zaraz to sobie sprawdzę na HP wiki i stwierdzę, czy się pojawi :D
UsuńDziękuję! <3
Wreszcie jestem ehh ostatnio nie mam wiele wolnego czasu -.-
OdpowiedzUsuńRozdział mi się podoba, mimo że niewiele się dzieje. Oczywiście nadal jestem w team Dean *.* ale jestem ciekawa co zrobi Triss ;)
Czekam na nowości i życzę weny :)
u mnie także kilka nowości więc zapraszam :)
Dlaczego wcięło mój komentarz? Czuję się tym faktem niepocieszona.
OdpowiedzUsuńHmm... ktoś kogo się nie spodziewamy, a go lubimy? To NA PEWNO Dolores Umbridge. Na 100%
Jak opisy się dobrze skonstruowane to i się je dobrze czyta.
Czekam na następny.
Papapa
Rozdział wypadł super przede wszystkim ze względu na opisy. Akurat Twoje są naprawdę przyjemne i lubię je czytać
OdpowiedzUsuńTrzymaj się i do następnego
http://precious-fondness.blogspot.com/
Ależ długi rozdział. Już chyba zapomniałam jak to bywa na twoim blogu.
OdpowiedzUsuńNie ma za bardzo akcji, ale opisy. Oj, podobały mi się. A przez "Archive - Again" mam dreszcze :)
Zapraszam do siebie: hermionalucjusz.blogspot.com
(Nowa notka)
Pozdrawiam, Kleopatra
Dziołcho moja kochana... Zbij mnie, proszę. Nie godna jestem teraz do ciebie zwracać się per ,,Dziołcha" (ale i tak będę, yolo), po tym karygodnym spóźnieniu. Naprawdę mi głupio, że piszę do ciebie dopiero teraz, ale moje lenistwo nie zna granic! Rozleniwiłam się ostatnimi czasy, oj rozleniwiłam... W każdym razie, żeby nie przeciągać. Przejdźmy do rozdziału.
OdpowiedzUsuń,,- Takiego zwracania, szmato, że…" Wiem, że nie powinnam, ale parsknęłam w tym momencie śmiechem xD Serio. Rozumiem Triss i jej zachowanie, bo kto na jej miejscu nie byłby zdenerwowany gdyby stanął przed tak ważnym wyborem jak ona? Najgorsze jest to, kiedy jesteś smutny/zły i musisz przebywać wśród szczęśliwych, beztroskich ludzi. Czasami, aż ma się ochotę zetrzeć im te uśmiechy z twarzy... Yyy, trochę psycho się zrobiło. Dobra, nieważne. Lecimy dalej!
,,- I w ogóle… nie ogarniam cię, dziewczyno" Wszyscy łącznie z główną bohaterką wiemy, że Trisz-Fisz jest dziewczyną, ale jaki jest sens powtarzania tego po raz któryś z kolei? Tak mi się to rzuciło w oczy. Poza tym. Zirytowało mnie zachowanie przyjaciół Rybki. Ja rozumiem, nigdy się tak nie zachowywała i to jest dziwne, ale skoro nigdy się tak nie zachowywała, to może coś się jej stało? Może ma jakiś problem? Chill, chill. Po co od razu hejtować, Marie? *mówi główny hejter*
,,- Albo się ogarniesz – oznajmił, patrząc mi w oczy – albo zacznę cię związywać." Otak ( ͡° ͜ʖ ͡°) Nie mogę się tego doczekać... Btw. Miło, że postarałaś się o taki realistyczny wątek w opowiadaniu, jak szukanie mieszkania. Rybka nie ma w ciul hajsu, patrzy na ceny i wg. Rzadko, kiedy spotykam się z takim czymś, ale to poszukiwanie mieszkania, przypomina mi poszukiwania stancji przez studenta. Nie wiem czemu xD
Poza tym, spodobało mi się to, z jaką drobiazgowością opisałaś nowe mieszkanie Trisz. Mam bardzo bujną wyobraźnię, więc stwierdzam, iż naprawdę tamten dom musiał być zachwycający *-*
Baj de łej po raz kolejny. Jakie są szanse, że dostanę się do mieszkania Trisz-Fisz, gdy będę w Wielkiej Brytanii? Istnieje w ogóle taka ulica? Byłabym wdzięczna za szybką odpowiedź xD
,,Nie całuję, bo pewnie jeszcze nie umyłaś zębów [...]
No, ależ z Ciebie śmieszek, White. Ostatni raz tak się bawiłam, jak wchodziłam po schodach." Uwielbiam to twoje z lekka ironiczne poczucie humoru. Bardzo przypominasz mi tym tekstem o schodach moją znajomą, która używa podobnych słów xD
,,– Jestem Katherine Cartner, młodsza asystentka szefa biura aurorów. Mów mi Kat." ,,Kat" brzmi tak trochę bardzo złowrogo, nie uważasz? Nie lepiej by brzmiało ,,Kath"? :p
Btw. Po raz trzeci. Czy tylko ja mam nadzieję, że Kath (albo Kat, jak wolisz) i Triss się za bestfriendują (mówiąc językiem typowej nastolatki z dzisiejszych czasów)? Oczywiście, na początku chciałabym poznać wady Kaśki i ogólnie ją całą, żeby stwierdzić czy jest godna się bestfriendować z Rybką. Chociaż wydawała mi się trochę podejrzana. Jej zapał i energia były przerażające. Przynajmniej, tak ją widziałam w swoich myślach. Błagam, kto normalny szczerzy się do innych z byle powodu oprócz mnie (ale ja nie jestem normalna, więc się nie zaliczam)?
Postać, którą każdy lubi, a nikt się nie spodziewa... Remus Lupin? Bill Weasley? Artur Weasley? Jestem dobra w zagadkach, ale teraz nie chce mi się myśleć. Walnę się w kimono i pooglądam anime. To zawsze pomaga. Komentarz taki sobie. Ujdzie w tłoku, a ja już muszę spadać.
Życzę ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
Zośka Kasterwil
Btw. Cioto kochana, jeśli jeszcze gdzieś tam dychasz, to wiedz, że w końcu dodałam prolog i zaczynam historię od nowa. Więc jak coś, to wiesz. Wpadnij, nie obrażę się za to.
UsuńOj, ja też miałam bardzo długą przerwę z tą historią... Przez jakiś czas byłam stuprocentowo OUT z blogosfery, ale też wracam, i wracam z komentarzem.
OdpowiedzUsuńNiby niewiele się dzieje, ale jednak jest to coś ciekawego. Te nagłe zmiany. Te dylematy przyjemnie mi się czyta (nie pytaj czemu, nie wiem)
Jeśli chodzi o wybuch Triss, nie dziwię się jej. W takim stanie łatwo o coś podobnego. Cieszę się, że wyprowadziła się od rodziców, jej matka jest toksyczna i jest jedną z nielubianych przeze mnie postaci. Z kolei ojciec Triss jest jak najbardziej w porządku, aż mnie serducho się ściska jak wyobrażam sobie jego ból po wyfrunięciu z gniazdka córki. Jej matka pewnie nie czuje czegoś podobnego, cold bitch xD Swoją drogą Triss ładne mieszkanko ma ;D
Przechodząc do Kat. Boję się jej. Nie lubię aż tak promieniejących szczęściem ludzi, po prostu jak ktoś się wiecznie szczerzy to zaczyna być niepokojące i tak jest też w tym przypadku. Kat i Triss, Triss i Kat. Śmieszny duet, trochę jak dwa przeciwieństwa. To zamierzony zabieg? Szykuje się albo duży hejt albo BFF... Tak czuję.
Wstawanie do roboty o piątej... Nie zazdroszczę XD Nawet jeśli to wymarzona praca.
A jeszcze tak odnośnie Dean vs Sev pragnę dodać iż jestem lekko bardziej za White'em (jak to się odmienia ;-;) Bardzo, bardzo nie chcę żeby z nim zrywała i weszła w szeregi śmierciożerców, ale znając ją to na 100% tak zrobi. Szkoda mi ich, ładna parka :c A z Severusem będą pewnie kłopoty, jeśli wrócą ich poprzednie relacje. Całe życie na przypale, ach ta Chevron! Ale za to ją poniekąd lubię.
Pragnę następnego rozdziału niczym mój kot szynki i mam nadzieję iż pojawi się względnie niedługo :3 Życzę weny i czasu na realizowanie jej. Przy okazji zapraszam do siebie, jeśli znajdziesz chwilkę: hogwart-another-story.blogspot.com :)
Dziewczyna z Hogwartu