Nie
spałam tej nocy zbyt dobrze. W zasadzie w ogóle nie spałam, patent na
zamknięcie myśli w szkatułce przestał działać. Byłam zaniepokojona. Nie, byłam
przerażona. Byłam przerażona moim odkryciem, bo co, do cholery, mógł oznaczać
ten tatuaż? Rzadko się zdarza, że dwie przypadkowe osoby mają identyczny
tatuaż.
Chevron,
uspokój się. Może w czasach ich młodości taki motyw był modny?
Aha,
już to widzę. Młody Severus Snape wchodzi do studia tatuażu i szarmancko rzuca:
„Siemanko! Chciałbym wydziarać sobie coś modnego, co mi proponujecie?”. Nie ma
takiej opcji. Jaki by Sev nie był w młodości, na pewno nie należał do fanów
tatuaży. Zresztą Malfoy też, obaj byli statycznymi, poważnymi ludźmi, do tego
Lucjusz był prawdziwym arystokratą. Poza tym, jakim cudem tak mroczny i
paskudny wzór mógł być modny?!
Zerwałam
się z łóżka i przeszłam dwa razy przez całą długość pokoju. Potem usiadłam przy
biurku. Zapaliłam świecę, złapałam pióro, przysunęłam do siebie pustą kartkę i…
i co? Co ja chciałam zrobić? Napisać do Seva? Nawet nie wiem, gdzie jest.
Do
diabła z tym, moja sowa jest bystra. Znalazłaby go w końcu. Zaczęłam pisać, ale
po chwili skreśliłam wszystko i zmiętą kartkę wyrzuciłam do kosza na śmieci. Od
nowa. Chevron, spokojnie.
Kolejne
pokreślone słowa, kolejna kartka wyrzucona do śmieci. Toczyłam walkę z samą
sobą jeszcze długo i w końcu udało mi się napisać kilka sensownych zdań:
Sev,
Chcę
zapytać o tatuaż na twoim przedramieniu. Co on oznacza? Proszę, odpowiedz mi
tylko na to. Nie chcę wiedzieć gdzie jesteś i co się z tobą dzieje, nie
interesuje mnie to. Co oznacza Twój tatuaż?
T.
Przeczytałam
całość raz jeszcze, po czym odrzuciłam pióro na bok, podarłam w złości kartkę
i, jak wszystkie pozostałe, wyrzuciłam ją do kosza na śmieci. Przecież to nie
miało najmniejszego sensu; Sev nie odpowiedziałby mi na to pytanie, nawet jakby
list do niego dotarł, a w to też śmiałam wątpić. Zaklęłam pod nosem, noga
podrygiwała mi nerwowo pod biurkiem, a ręce drżały. Może powinnam zapytać mamy?
Albo Lucjusza? Tylko tak, żeby mój ojciec o tym nie wiedział.
To
był plan. Zapytam mamy rano. Zaczęłam w myślach formułować pytania, które
chciałabym jej zadać i każde kolejne brzmiało bardziej idiotycznie od
poprzedniego - „Słuchaj, mamo, bo wujek i mój nauczyciel-kochanek mają takie
same tatuaże. Co to oznacza?”.
Wstałam
gwałtownie; krzesło odsunęło się z głośnym szurnięciem. Znów obeszłam pokój
dookoła i rzuciłam się na łóżko. Z głową w poduszce zastanawiałam się, dlaczego
akurat teraz Sev nie mógłby do mnie podejść i swoimi genialnymi zdolnościami
mnie uspokoić? Dlaczego nie ma go teraz, jak potrzebuję w opanowaniu przemyśleć
sprawę, która… która nie ma prawa mnie aż tak złościć!
Podjęłam
kolejną próbę zamknięcia myśli w szkatułce. Prawie się udało, chociaż oczyma
wyobraźni nadal widziałam tatuaż Seva… budził we mnie dziwny niepokój. Dziwne,
że dopiero teraz dotarło do mnie jak złą energią emanował ten obraz. Wcześniej
kompletnie nie zwracałam na niego uwagi – fakt, intrygował mnie trochę na
początku, ale nigdy o to nie zapytałam.
Przecież
i tak by nie odpowiedział. Sfera Tajemnic Seva, których nigdy nie poznam.
Zasnęłam
dopiero przed piątą, a mama obudziła mnie o ósmej, w związku z czym zwlokłam
się z łóżka jak żywy trup i długo stałam pod prysznicem, zanim zaczęły docierać
do mnie bodźce świata zewnętrznego. Ubrałam się w to, co mi wpadło pod rękę i
zbiegłam schodami na dół. W kuchni zastałam krzątającą się mamę, jak zwykle
elegancką. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy we własnym domu cały czas chodzą
wyszykowani jak na bankiet.
-
Jakie plany na dzisiaj? - spytałam.
- O
czternastej na obiad przyjadą Volterowie. Zostaną dłużej, a na kolacji będzie
też Lucjusz z Narcyzą. Chciałabym, żebyś pomogła mi w kuchni, a potem przygotowała
pościel w pokoju dla gości.
Westchnęłam.
Domowe obowiązki to nie moja bajka. Uważam, że umiejętność zagotowania wody na
herbatę i zamówienia jedzenia w knajpie zdecydowanie wystarczą mi do życia.
-
Gdzie tato? - spytałam i zaczęłam przygotowywać sobie śniadanie.
-
Trinity, nie jedz tego, to na obiad! - warknęła mama, kiedy zaczęłam gmerać
łyżką w misce z wyśmienicie wyglądającą sałatką. - Twój ojciec jest w pracy.
- Aha
– mruknęłam.
Zdecydowałam,
że lepiej nie będę dotykać żadnego jedzenia, które było wystawione na blacie,
bo grozi to śmiercią z rąk własnej matki, i nalałam sobie mleka do szklanki.
Wyciągnęłam też z chlebaka jedną bułkę, rozkroiłam ją i posmarowałam dżemem,
który znalazłam w szafce nad lodówką.
Przemyślenia,
które snułam przed zaśnięciem, uderzyły mnie nagle jak grom z jasnego nieba.
Może to jest dobry moment, żeby zadać mamie kilka pytań? Zaryzykowałam –
najbardziej ostrożnie, jak mogłam:
-
Mamo, czym zajmował się wuj Lucjusz jak byłam mała?
Moja
rodzicielka obdarzyła mnie zdziwionym spojrzeniem, więc pośpieszyłam z
wyjaśnieniem:
-
Wczoraj mi trochę opowiadał – wzruszyłam ramionami. - Zaciekawiło mnie to.
-
Pracował w Ministerstwie, tak samo jak teraz – odparła bez emocji.
-
Wiem, wiem… chodzi mi konkretnie o czasy wojny. Udzielał się jakoś w walce?
Mama
znów spojrzała na mnie ze zdziwieniem w oczach.
-
Trinity, to nie do końca było tak, jak rozumiesz pojęcie wojny. Bardziej
nazwałabym to zimną wojną.
Poddałam
się. Jeśli miała omijać temat za wszelką cenę, to wolałam nie drążyć na siłę. Z
tego źródła nic się nie dowiem. Zamilkłam, ale po chwili postanowiłam spróbować
od innej strony. Neutralnie, jakby od niechcenia, rzuciłam:
-
Hej, mamo, a widziałaś tatuaż wujka? Ten na przedramieniu? Jest całkiem dziwny.
Wypuściła
z rąk nóż. Upadł na płytki z głośnym brzdękiem. Potem odwróciła się w moją
stronę i przez zaciśnięte zęby wycedziła:
-
Nigdy, przenigdy nie pytaj o Mroczny Znak.
Zastygłam
w bezruchu. Więc to się nazywa Mroczny Znak, tak? Całkiem nieprzyjemna nazwa.
Zresztą nic dziwnego. Tatuaż też nie jest przyjemny dla oka.
Patrzyłam
na matkę, która poczerwieniała na twarzy i miała wściekłość w oczach. Uderzyła
mnie pewna myśl: w życiu nie widziałam mamy w ubraniu, które odsłaniałoby jej
ręce. Zawsze miała długi rękaw, który kończył się najwcześniej przy nadgarstku.
Mroczny Znak musiał być symbolem związanym z ideologią czystości krwi. Lucjusz
i moja mama pochodzili z rodzin czystej krwi, mój ojciec też… ale on nie miał
takiego tatuażu. Chodził czasem w t-shirtach, na pewno zauważyłabym tak szpetną
ozdobę… A Sev? Nie miałam pojęcia o jego pochodzeniu.
-
Spokojnie, mamo – wydukałam w końcu. - Nie zamierzam więcej pytać. Przepraszam.
Spuściłam
wzrok i wróciłam do jedzenia. Mama podniosła nóż i zajęła się zmywaniem naczyń.
Byłam przestraszona i postanowiłam odłożyć sobie przemyślenia na wieczór.
Punktualnie
o czternastej zjawili się goście, czyli rodzina Volterów – Meredith, jej mąż
Sasza i dwóch synów, Osip i Stiepan.
Meredith
była siostrą mojego ojca. Dwadzieścia pięć lat temu wyszła za mąż za znanego
arystokratę i obecnie mieszkali w Rosji. Ich synowie uczyli się w Durmstrangu.
Kiedy odwiedzali nas w święta, zawsze uderzał mnie ich specyficzny sposób bycia
i całkiem odmienne zwyczaje kulturowe. O ile pani Volter była całkiem spokojną
kobietą, tak Sasza był otyłym, głośnym hulaką, zawsze ubranym w obszerne futro,
z czapką z lisa na głowie i długą brodą; trochę przypominał gajowego z
Hogwartu, Hagrida. Kiedyś myślałam, że Saszy brakuje taktu, ale tato
wytłumaczył mi, że to po prostu Rosjanin.
Osip
był w moim wieku. Był dobrze zbudowany, miał brązowe oczy i przycięte krótko
włosy. Był dość podobny do ojca, ale odrobinę ciszej mówił (Sasza na ogół
wrzeszczał, więc to żadna sztuka). Stiepan miał dwadzieścia lat i był
przeciwieństwem brata – stonowany, rzadko się odzywał, a do tego chudy i
mizerny na twarzy. Miał długie, czarne włosy, zawsze związane w niskiego kucyka
z tyłu głowy i bladą skórę.
Moich
rosyjskich kuzynów darzyłam sporą sympatią. Osip potrafił rozkręcić każdą
imprezę, lubił dobrze wypić, ale mimo swojego rozkrzyczanego sposobu bycia
potrafił wysłuchać i doradzić. Ze Stiepanem lubiłam snuć długie dyskusje na
temat quidditcha, często też zahaczaliśmy o tematy czarnej magii – bardziej z
ciekawości i chęci uniknięcia jej, niż fascynacji. Podobnie jak ja, chciał
zostać Aurorem, a jego rodzice, tak samo jak moi, nie akceptowali tego faktu.
Moja
babcia, a raczej Madame Chevron, nie akceptowała swojego zięcia. Hałaśliwy
Sasza kompletnie nie pasował do jej arystokratycznego sposobu bycia, w związku
z czym Volterowie spędzali wigilię z rodziną Saszy, w Rosji, a w pierwszy dzień
świąt przybywali do nas, o ile tylko babcia nie zapowiedziała wcześniej wizyty.
Teleportowali się między państwami, mając za nic Międzynarodowy Kodeks
Czarodziejów. Ten fakt tato też mi kiedyś wytłumaczył: „To nie tak, że Sasza ma
w nosie prawo. On po prostu jest Rosjaninem”.
Zasiedliśmy
wszyscy przy stole w salonie, który uginał się pod ciężarem potraw
przygotowanych przez moją mamę. Sasza częstował wszystkich rosyjską wódką (której
nie dało się przełknąć) i snuł głośną, ozdobioną przekleństwami opowieść o
rosyjskim Ministerstwie Magii. Niektóre z jego wulgaryzmów były dla mnie
całkiem nowe; miałam ochotę wyciągnąć notesik i je zapisywać. Przydałyby mi się
na treningi z White'm.
-
Skurczysyny w mordę bite, wprowadziły ustawę, no i teraz ino służby w piwnicy
więzić nie mogę, bo kurwiantki przychadzają i mię aresztowaniem grożą! -
wrzasnął pan Volter, nakładając na talerz ociekającą tłuszczem golonkę. - Toż
gałgany nieczesane! A kaj te wasze polityki? Jakby ino nasz Ministrzak takie
banialuki jak wasz puszczał, to bym go ubił gołymi ręcyma!
Bardzo
starałam się nie śmiać, ale nawet mój ojciec nie był w stanie utrzymać powagi i
w którymś momencie parsknął śmiechem. Sasza nie był, wbrew pozorom, nerwowy czy
agresywny, więc uśmiechnął się tylko i powiedział:
-
Wesoły sobaka, a! Osip, polej no czyściochy!
Przy
stole panowała zdecydowanie bardziej radosna atmosfera niż poprzedniego
wieczora. Pan Volter sypał anegdotami i żartami jak z rękawa, Meredith czasem
dodawała swoje śmieszne trzy grosze i nawet moja mama momentami śmiała się aż
do łez. Wieczorem dołączyli do nas Malfoyowie i nawet lód Lucjusza odrobinę się
stopił pod wpływem Saszy i rosyjskiej wódki. Po jakimś czasie towarzystwo znów
trochę się podzieliło - Osip, Stiepan i ja usiedliśmy w kuchni przy stole.
Pijąc kremowe piwo, opowiadaliśmy sobie historie ze szkoły. Między
Durmstrangiem a Hogwartem było mnóstwo różnic.
- U
nas nie ma obrony przed czarną magią – oznajmił Stiepan. - Jest za to wiedza o
czarnej magii.
-
Poważnie?! - spytałam.
-
Śmiertelnie poważnie – dodał Osip. - Niby uczą nas, jak zapobiegać, ale
ostatnio miałem wykład o tym, jak należy przygotować umysł do torturowania
kogoś Cruciatusem.
- Na
gacie Merlina – upiłam łyk piwa. - I pozwalają wam na to? Ministerstwo nie ma
nic przeciwko?
Stiepan
wzruszył ramionami.
-
Ministerstwo ma mało do powiedzenia. Nasz dyrektor to były Śmierciożerca.
-
Były Śmiecio… kto? - zapytałam, zdziwiona.
-
Zwolennik Voldemorta – oznajmił Osip. - Nie uczą was tego w Hogwarcie?
- Coś
ty. U nas na Voldemorta mówi się „sami-wiecie-kto”, a na tych Śmiercionośnych
po prostu „poplecznicy sami-wiecie-kogo”. To jest dalej temat tabu, nie wypada
pytać o wojnę tych, którzy ją przeżyli, a w podręcznikach historii gówno na ten
temat piszą.
- To
dziwne – stwierdził Stiepan. - Uczą was jak się bronić przed czarną magią, ale
nie uczą jak niszczyć jej źródła. Powinniście wiedzieć o wojnie wszystko, jak
macie obronić się przed kolejnym zagrożeniem, skoro nawet nie znacie
poprzedniego?
-
Kolejnym? - spytałam. - Podobno już nie ma zagrożeń. Voldemort zginął, jego
ludzie siedzą w Azkabanie.
Osip
i Stiepan wymienili spojrzenia, po czym popatrzyli na mnie. Tym razem to oni
byli zdziwieni.
-
Ciemnogród – oznajmił starszy.
-
Totalnie nie wiesz, co dzieje się na świecie – dodał Osip.
- To
oświećcie mnie, co?
-
Triss, o tym mówią wszyscy – zaczął Stiepan. - Podobno Śmierciożercy gromadzą
siły. Oni wierzą w powrót Voldemorta. Twierdzą, że jest nieśmiertelny, że
jeszcze obejmie władzę nad światem.
-
Żartujecie sobie, prawda?
Osip
prychnął.
-
Zastanów się sama: jak najpotężniejszy czarnoksiężnik na świecie miałby po
pierwsze – nie poradzić sobie z zabiciem niemowlaka, po drugie – zginąć od
własnego Śmiertelnego Zaklęcia? Głupsze to niż historie naszego ojca.
Przenosiłam
wzrok z jednego na drugiego, intensywnie mrugając oczami z niedowierzania.
- U
nas Harry Potter jest bohaterem – powiedziałam cicho.
Zatkało
ich. Dosłownie zaniemówili jak na pstryknięcie palcami, a potem parsknęli
potężnym śmiechem, jakbym opowiedziała najlepszy dowcip na świecie.
- A
to dobre…
-
Niezła jazda…
-
Stary, ja jestem większym bohaterem jak wyganiam ghule z ogrodu!
-
Domaluj sobie błyskawicę na czole, będziesz znany!
Siedziałam
jak posąg. Bez ruchu, nawet wstrzymałam oddech.
-
Chłopaki, czekajcie – zaczęłam. - To się kompletnie kupy nie trzyma.
Osip
pierwszy się przestał rechotać i powiedział:
-
Triss, do Śmierciożercy mi daleko, ale wierzę w powrót Voldemorta. Wszyscy u
nas w to wierzą.
-
Cholera – mruknęłam. - To nie brzmi dobrze.
- Jak
by nie brzmiało, to zagrożenie może nigdy nie zostać zażegnane – dodał Stiepan.
- Ale spokojnie, Triss. To dobrze dla nas, im więcej czarnoksiężników, tym
więcej Aurorzy mają roboty.
-
Znacie jeszcze jakichś Śmierciożerców? - spytałam.
-
Niewielu – odparł Osip. - Wiemy o Karkarowie… jest jeszcze Nott, Mulciber… i
ci, którzy siedzą w Azkabanie.
-
Skoro tych trzech jest na wolności – powiedziałam - a reszta w Azkabanie, to
jak niby mieliby zebrać siły?
Osip
zaśmiał się smutno.
-
Triss, myśl. Nigdy nie dowiemy się, kto tak naprawdę był zwolennikiem
Voldemorta. Mógł być nim nasz ojciec, twój ojciec, albo Malfoy…
- W
zasadzie to pasowałby na Śmierciożercę – dodał Stiepan.
- Ty
też pasujesz do profilu – zwrócił się do mnie młodszy. - Twoja rodzina jest
poświrowana na punkcie czystości krwi.
-
Dzięki, Osip – odparłam. - Jak poczuję tylko taką potrzebę, to wpadnę do was,
żeby nauczyć się co nieco o mordowaniu mugoli.
Miałam
zamiar zakończyć już ten temat, ale wpadło mi do głowy jeszcze jedno pytanie:
-
Orientujecie się może, czy Śmierciożercy mają jakiś znak rozpoznawczy? Jakiś
tatuaż, symbol…
Osip
wzruszył ramionami i spojrzał na Stiepana. Ten drugi pokręcił głową i
powiedział:
- Być
może, ale nic mi o tym nie wiadomo.
Głęboko
w duchu odetchnęłam z ulgą.
Mijała
kolejna nieprzespana noc. Odkąd tylko przyłożyłam głowę do poduszki,
zastanawiałam się nad słowami moich kuzynów. Przeraził mnie fakt, że
Ministerstwo Magii tak wiele przed nami ukrywa. Stiepan miał rację mówiąc, że
nie uczą nas zwalczania zła u źródła. Nie mówią nam prawdy o wojnie… tylko jaka
była prawda? Może to Lucjusz miał rację, może to była walka z wiatrakami… może
nikt nie miał pojęcia o co walczy, a ślepe podążanie w stronę dobra było
bezcelowe?
Nagle
skojarzyłam słowa wuja z tym, co moi kuzyni mówili o Voldemorcie. Lucjusz
powiedział, że „to była walka z potężną
siłą, której nikt nie był w stanie zwalczyć; że wielkie idee nie umierają wraz
ze śmiercią ich twórców”… a później Osip i Stiepan mówili, że Voldemort jest
nieśmiertelny, a jego poplecznicy gromadzą siły. Ich słowa się zgadzały… tylko
skoro Lucjusz żył w tej samej rzeczywistości co ja, to skąd mógłby o tym
wiedzieć?
Odrzuciłam
oskarżanie mojego wuja o bycie Śmierciożercą. To nie miało sensu. Jeśli chodzi o
moich kuzynów, Durmstrang był znany z czarnomagicznych praktyk od zawsze; mogli
im wpajać do głowy bzdury o tym, że ktoś jest nieśmiertelny. Voldemort zginął.
Nie żyje. Jest trupem. Nikt nie będzie mordował niewinnych ludzi.
A na
pewno nie moja rodzina. Ideologia czystości krwi, która w niej panuje, to tylko
nieszkodliwy pogląd. Nikt przez niego nie zginął i nie zginie, bo Voldemort nie
żyje.
Voldemort
nie żyje, a moja rodzina to nie mordercy.
Powtarzałam
sobie w myślach to zdanie jak mantrę, aż w końcu zasnęłam.
Śniły
mi się koszmary, w których Sev z zimną krwią zabijał Deana z powodu jego
mugolskiego pochodzenia. Mroczny Znak na przedramieniu Snape'a był wyraźny;
emanował zielonkawym światłem, a jego czarne kontury kontrastowały z bladą
skórą.
Do
Sylwestra w domu panował względny spokój. Mama wzięła urlop na święta, a tato
wracał z pracy codziennie o czternastej. Ja spędzałam długie godziny przed
kominkiem, czytając książki. Uczyłam się trochę do szkoły, ale przede wszystkim
szukałam informacji o wojnie. Nie dowiedziałam się w zasadzie niczego, czego
nie wiedziałabym już wcześniej, ale przynajmniej miałam już pełen zakres
obiektywnej, podręcznikowej wiedzy, na którą składało się kilka ważniejszych
dat. Oczywiście żadnych nazwisk, a ciągłe nazywanie Voldemorta
„sami-wiecie-kim” albo „tym, którego imienia nie wolno wymawiać” zaczynało mi
już mocno działać na nerwy. Osobiście najbardziej przypadło mi do gustu
określenie używane przez Lucjusza, czyli Czarny Pan, ale ono nie zostało użyte
w żadnym podręczniku.
Dwa
dni przed Sylwestrem rodzice zostawili mnie samą w domu i wyjechali do
Hiszpanii. Od lat spędzali Sylwestra w Barcelonie, bo to właśnie tam prawie
dwadzieścia lat temu, w Nowy Rok, wzięli ślub. Jak byłam mała, na ten czas
zostawała ze mną babcia albo opiekunka, ale odkąd skończyłam piętnaście lat,
rodzice zostawiali mnie samą, co dawało mi możliwości do urządzania
niezapomnianych imprez sylwestrowych.
Siedziałam
zniecierpliwiona w salonie. Kilka dni temu napisałam Deanowi i Marie, żeby byli
wcześniej; z jednym małym „ale”. Maxwell napisałam, żeby była dzień przed
Sylwestrem, natomiast White'owi kazałam być dwa dni wcześniej.
Stęskniłam
się za nim, to po pierwsze. Po drugie, chciałam z nim spędzić noc na osobności.
Po trzecie, chciałam zobaczyć jak to jest, przebywać z facetem przez całą dobę,
sam na sam, w jednym domu… poczuć na jeden dzień smak stałego związku i
wspólnego mieszkania. Zobaczyć, czy w ogóle jestem w stanie to przeżyć choćby
na moment. No i po czwarte – bardzo chciałam powtórzyć to, co między nami
zaszło wtedy na korytarzu. Dean był w tych sprawach naprawdę dobry.
Znów
spojrzałam na zegarek. Było dziesięć po drugiej, White spóźniał się prawie
czterdzieści minut. Byłam bardzo zniecierpliwiona i czułam, że zaczynam się
martwić. Miał podróżować za pomocą Sieci Fiuu, może nie zdjęłam wszystkich
zabezpieczeń z naszego kominka? Wstałam, podeszłam do niego i jeszcze raz
wyszeptałam zaklęcie zwalniające.
-
Witamy w Sieci Fiuu – zadudnił maszynowy głos z głębi komina. - Oczekujesz
wizyty Deana Marcusa White'a. Blokady twojego kominka są zwolnione.
Pozdrawiamy, obsługa Sieci Fiuu.
Chevron,
uspokój się. White po prostu nie bywa punktualny.
Wytarłam
spocone dłonie w spodnie. Martwiłam się, bo przed oczami wciąż miałam obraz z
mojego snu sprzed kilku dni, w którym Sev zabijał Deana. Koszmar był boleśnie
realistyczny i chodził za mną bez przerwy…
Płomienie
w kominku buchnęły szmaragdową barwą, a ja odetchnęłam z ulgą. White wyłonił
się zza ognistej zasłony z szarmanckim uśmiechem. Nie zważając na to, że brudzi
wypolerowaną, jasną podłogę sadzą, wepchnął ręce do kieszeni i rozejrzał się
wokoło z cichym gwizdem.
- No,
no… ładnie tu masz.
-
Cześć, pajacu – przywitałam się z uśmiechem i, nie zastanawiając się nad tym,
co robię, rzuciłam mu się z impetem na szyję.
Przytulił
mnie mocno i bardzo dobrze mi było poczuć jego silne ramiona wokół mnie.
Zastanawiałam się, czy wielkim nietaktem będzie, jeśli zaproszę go do sypialni
bez uprzedniego proponowania czegoś do jedzenia i po chwili bez zbędnych słów
wpiłam się w jego usta.
To
było całkiem dziwne uczucie. Leżeć obok Deana, w moim własnym łóżku, w domu. To
była dla mnie nowa sytuacja, ale czułam się dobrze. Prawie tak dobrze, jak w
ramionach…
Nie,
Chevron. Nie możesz myśleć o Sevie leżąc nago w jednym łóżku z Deanem. Nie
możesz. Nie możesz ich porównywać. Stanowczy zakaz.
-
White – trąciłam go nosem w brodę – śpisz?
-
Mhm… - wymruczał.
- To
natychmiast się obudź. Jestem głodna i nie umiem gotować. Trafisz do kuchni,
czy cię zaprowadzić?
Otworzył
leniwie oczy i spojrzał na mnie.
-
Słucham?
-
Mówię serio. Jestem głodna.
- Mam
ci ugotować obiad?
- Ja
nie wchodzę to kuchni, bo to grozi pożarem.
- No
tak, całe życie gotowała za ciebie mama albo skrzat – powiedział. - Czego
mógłbym się po tobie spodziewać. Chętnie skreśliłbym cię teraz z listy
kandydatek na żonę, ale nie mogę, bo już wcześniej to zrobiłem.
-
Przestań narzekać i zasuwaj – podniosłam się z łóżka. - I pamiętaj, że nie
lubię mięsa.
Wstałam
z łóżka i udałam się do łazienki. Wzięłam długi, gorący prysznic i kiedy boso,
ubrana w szlafrok, zeszłam do kuchni, na całym piętrze unosił się cudowny
zapach pomidorów i ziół. Dean właśnie zmywał naczynia, a na stole stały dwie
duże porcje makaronu z sosem pomidorowym; były przystrojone bazylią i
prezentowały się rewelacyjnie.
- O
cholera – mruknęłam, zajmując miejsce przy stole.
-
Gotuję po mugolsku, tak jak nauczyła mnie mama – oznajmił Dean, zakręcając
kurek z wodą i wycierając ręce w ściereczkę. - Nie wiem czy ci będzie
smakowało, czystokrwista arystokratko.
Uśmiechnął
się wrednie i usiadł naprzeciwko mnie. Zignorowałam go i zabrałam się za
jedzenie; smakowało tak dobrze, jak pachniało i wyglądało. White zdecydowanie
był świetnym kucharzem. Jedliśmy zachłannie, w ciszy, i dopiero po zaspokojeniu
pierwszego głodu Dean zapytał:
-
Jakie mamy plany na resztę popołudnia?
-
Możemy iść na spacer. Tu jest całkiem ładna okolica. Chyba, że masz ochotę
spędzić dzień w łóż…
- Na
Merlina, dziewczyno, tobie tylko jedno w głowie. Spacer to świetny pomysł.
Zaśmiałam
się pod nosem, myśląc, że chyba traktuję White'a trochę przedmiotowo. Na pewno
nie przybył tutaj tylko po to, żeby spędzić cały czas na wiadomo czym. Poza
tym, po tygodniu przebywania z moją rodziną powinnam chyba docenić to, że
wreszcie mogę z kimś normalnie porozmawiać.
-
Okej – odparłam, odsuwając od siebie talerz. - Ale ja nie zmywam.
Dean
westchnął ciężko.
- Mów
do mnie „kura domowa”.
Wstałam,
pochyliłam się nad stołem, cmoknęłam go krótko w usta i pobiegłam na górę, żeby
się ubrać.
Poszliśmy
na bardzo długi spacer. Śnieg zaczął znowu padać i było przynajmniej z dziesięć
stopni mrozu, ale wełniane czapki i szaliki ratowały nas przed zimnem.
Zawędrowaliśmy aż nad pobliskie jezioro, które było całkowicie zamarznięte.
Poślizgaliśmy się chwilę na lodzie, trzymając się za ręce; potem poszliśmy
jeszcze do parku, zahaczyliśmy o sad i kiedy wróciliśmy do domu, było już
całkiem ciemno. Rozsiadłam się wygodnie przed kominkiem i zmrużyłam oczy. Dean
po chwili usiadł obok mnie i otoczył mnie ramieniem. Czułam się niesamowicie
spokojna i szczęśliwa, jakby wszystkie moje zmartwienia zniknęły wraz z
dotykiem White'a. Rzeczą, która również dawała mi dużo satysfakcji była
świadomość, że odczuwam swoje własne emocje i nikt nimi nie manipuluje. Dean
nie był Sevem; czułam się spokojna, bo jego obecność była kojąca. Sama
obecność, a nie pieprzone gmeranie w uczuciach.
- Co
to takiego? - spytał, wskazując arras nad kominkiem.
-
Drzewo genealogiczne mojej rodziny.
Wstał,
żeby przyjrzeć mu się bliżej.
-
Sporo tu typów spod ciemnej gwiazdy – skomentował po chwili. - Syriusz Black,
Bellatriks Lestrange… to chyba zwolennicy sama-wiesz-kogo, nie?
- Nie
czuję z nimi rodzinnej więzi, jeśli o to pytasz. To całkiem dalecy kuzyni.
Dean
wskazał palcem moją podobiznę na dole drzewa genealogicznego, obrócił się w moją
stronę i spytał:
-
Chyba bym tu nie pasował, prawda?
- Nie
ma opcji, White.
Odwrócił
się z powrotem twarzą do arrasu.
-
Kolejny powód, żeby skreślić cię z listy przyszłych żon. To już trzeci. Poza
tym, White… Black… Samo nazwisko świadczy o tym, że jestem przeciwieństwem.
Wycofał
się i usiadł na kanapie. Znów otoczył mnie ramieniem.
- A
co na to twoi rodzice? - spytał. - Nie mają nic przeciwko temu, że zapraszasz
do domu mugolaka?
-
Czemu się tak czepiłeś tego tematu?
Wzruszył
ramionami.
-
Trochę cię podziwiam za to, że nie idziesz śladami twojej rodziny, ale trochę
też mnie to dziwi. Jakbym urodził się w rodzinie czarodziejów, to korzystałbym
z tych przywilejów.
-
Uważasz, że mam jakieś specjalne przywileje?
-
Oczywiście. Nie poczujesz tego, dopóki nie będziesz mugolakiem. Nie mówię, że
wszyscy, ale ludzie inaczej cię traktują. Nawet Snape inaczej na ciebie patrzy.
Prychnęłam.
Och, Dean, musiałeś nawiązywać do niego?
-
Tego mi nie wmówisz – powiedziałam. - Przecież on nienawidzi wszystkich.
- To
fakt. Ale… stawia ci częściej niż innym dobre oceny. No i przygląda ci się,
jakbyś mu się podobała.
Dotarło
do mnie, że natychmiast powinnam zmienić temat.
-
White, uważam, że powinieneś się cieszyć. Wszystkie rodziny czystej krwi są ze
sobą spokrewnione i zadając się z tobą przynajmniej mam pewność, że nie sypiam
z żadnym moim dalekim kuzynem.
-
Świetnie, to rzeczywiście powód do radości – zironizował, ale dało się wyczuć
nutkę rozbawienia w jego tonie. - Opowiadałaś w ogóle kiedykolwiek rodzicom o
mnie?
-
Tak, tacie. Przy okazji rozmów o quidditchu. A ty?
- W
kółko im o tobie nawijam.
-
Słucham? - obróciłam się, żeby spojrzeć mu w oczy.
- No…
wiesz. Oni są mugolami. Są ciekawi świata czarodziejów, a znają tylko jednego,
czyli mnie. Opowiadam im o wszystkich… ale o tobie chyba najwięcej. Chcieliby
cię poznać, nawet chciałem cię zaprosić, ale wiesz, z nimi nie jest lekko. Nie
chciałbym, żebyś wpadła do nas akurat, jak będą rzucać w siebie mięsem.
Zamilkłam
na chwilę i doszłam do wniosku, że powinnam jakoś rozładować atmosferę. Zrobiło
się zbyt poważnie.
- Mam
nadzieję, że nie opowiadasz im wszystkiego o mnie?
Zaśmiał
się krótko.
-
Nie, wszystkiego nie. Pomijam szczegóły. Spokojnie, nie mają pojęcia, że jara
cię gryzienie w szyję.
- Ja
nie chcę wskazywać palcem, ale ktoś tu kilka godzin temu mówił, że to ja myślę
ciągle o jednym.
Znów
się zaśmiał.
-
Poza tym – dodałam – nie myślę tylko o jednym. Myślę też o jedzeniu i zaczynam
być cholernie głodna, a w tym towarzystwie jest tylko jeden dobry kucharz.
Dean
prychnął.
- Ja chyba
się tutaj zatrudnię na etat i zacznę się wykłócać o wypłatę, bo mam wrażenie,
że jestem potrzebny ci tylko do dwóch rzeczy!
Wyprostowałam
się, przeciągnęłam i zbliżyłam do niego.
-
Później pogadamy o twojej nagrodzie – wymruczałam.
Nie
potrzebował większej zachęty.
~*~
Tak, wiem, Durmstrang
najprawdopodobniej był gdzieś w Skandynawii (tak twierdzi HP wiki), ale ja
zaufam moim przeczuciom, bo zawsze wyobrażałam sobie, że Durmstrang jest gdzieś
w Rosji; na Syberii, albo w jakichś górach.
Czy Team Dean jest
usatysfakcjonowany? :D
Jeszcze jedno - chciałam Was zaprosić na bloga Wzór spod Pióra. Jest do projekt dla młodych autorów, dzięki któremu mogą się rozwijać i dać poznać szerszemu gronu. Właśnie dzisiaj zostałam tam przyjęta i już wkrótce zacznę tam coś publikować :D
Jeszcze jedno - chciałam Was zaprosić na bloga Wzór spod Pióra. Jest do projekt dla młodych autorów, dzięki któremu mogą się rozwijać i dać poznać szerszemu gronu. Właśnie dzisiaj zostałam tam przyjęta i już wkrótce zacznę tam coś publikować :D
Wreszcie jestem i komentuję. Przepraszam, że dopiero teraz ale miałam trochę na głowie -.-
OdpowiedzUsuńRozdział dość zaskakujący szczególnie reakcja mamy Triss na pytanie o Mroczny Znak. Zdziwiło mnie to, że uczniowie Hogwartu żyją w błogiej nieświadomości i nie wiedzą co się dzieje... Ciekawość Triss pewnie zwycięży i będzie drążyć temat :D
Tak Team Dean zadowolony nawet bardzo *.* Uwielbiam ich sceny są takie urocze <3
Życzę weny na kolejne rozdziały :)
Jeszcze raz gratuluję przyjęcia do Ekipy! Nieskromnie powiem, że miałam nosa, bo świetnie piszesz :)
Pozdrawiam
Arcanum Felis
zapraszam na 6 rozdział
http://simply-irresistible-dramione.blogspot.com/
Wszyscy mają ostatnio chyba dużo na głowie, bo straszny spadek mam w statystykach, no ale przecież nie o statystyki chodzi w tym wszystkim ;P
UsuńChciałam przedstawić świat czarodziejów, który żyje wciąż w sporej niewiedzy. Szczerze mówiąc czytając książkę miałam wrażenie, że tak trochę jest, że Harry wiedział sporo, bo musiał, ale reszta zwykłych czarodziejów - trochę mniej ;)
A dziękuję! Mnie bardzo cieszą tak pozytywne oceny Ekipy! Nie sądziłam, że będzie tak dobrze ;)
Cześć, mordeczko!
OdpowiedzUsuńMożesz czuć się wyróżniona. Aktualnie mam jeszcze parę blogów do skomentowania, ale do Twojego zabrałam się jako jednego z pierwszych. To poważne wyróżnienie.
Ale przejdźmy do cytowania, bo trochę tego jest...
,,Proszę, odpowiedz mi tylko na to. Nie chcę wiedzieć gdzie jesteś i co się z tobą dzieje, nie interesuje mnie to."
Facet szwenda się nie wiadomo gdzie. Nie ma go od dłuższego czasu, a jedyne co dostaje od swojej kochanki to: "nie obchodzi mnie, czy żyjesz. Powiedz mi tylko, co oznacza ta dziara na Twoim ramieniu.". Snape na serio ma pecha do kobiet. Najpierw Lily, a teraz Trish... biedny. xD
,,Uważam, że umiejętność zagotowania wody na herbatę i zamówienia jedzenia w knajpie zdecydowanie wystarczą mi do życia." Jakbym czytała o sobie :D
,,Patrzyłam na matkę, która poczerwieniała na twarzy i miała wściekłość w oczach. Uderzyła mnie [...]". Jak przeczytałam ten fragment to naprawdę myślałam, iż matka Trinity ją walnęła... kurde, ze mną jest coś nie tak.
Wszędzie widzę przemoc xD
,,Mama podniosła nóż i [...]"... myślałam, że zaczęła nim dźgać Tri... dobra, nie zwracaj na mnie uwagi. Ja naprawdę potrzebuję jakiegoś dobrego psychologa...
,,Kiedyś myślałam, że Saszy brakuje taktu, ale tato wytłumaczył mi, że to po prostu Rosjanin." xD
Tylko ta emotka odzwierciedla, to co w pełni poczułam po przeczytaniu tego fragmentu.
,,Niektóre z jego wulgaryzmów były dla mnie całkiem nowe; miałam ochotę wyciągnąć notesik i je zapisywać." Mogłaś to zrobić i przekazać mi. Miałabym z tego spooory użytek.
Dobra, koniec cytowania.
Aww... tym razem mnie nie okłamałaś i naprawdę było trochę Deana w tym rozdziale! Czuję się usatysfakcjonowana ^-^
Właśnie mnie zastanawia jedna rzecz w tym opowiadaniu... czy pod koniec opowiadania zeswatasz naszą Fish-Trish z kimkolwiek? Bo wszystko się nieźle gmatwa.
Btw. Ona kocha Severusa, czy jednak nie? Kurde... ja już nic nie rozumiem. Ty mi robisz wodę z mózgu xD
Bardzo mnie zainteresował sposób w jaki opisujesz relacje pomiędzy naszą Rybką, a jej rosyjską rodziną. Osobiście, to przeczytaniu sporej ilości książek historycznych, czuję pewną niechęć względem Rosjan, Niemców i Ukraińców.
Chociaż znając mnie, to gdybym poznała jakiegokolwiek obcokrajowca, powitałabym go z otwartymi ramionami.
Ech... nienawidzę tego w sobie. Jestem zbyt łagodna i zbyt pokojowo nastawiona do wszystkich.
Kiedyś się wkopię do grobu przez tą swoją dobroć...
Tak poza tym, gdy doszłam do momentu, w którym Rybka gadała ze swoimi kuzynami o Ministerstwie i Voldemorcie, to ta sytuacja, przypominała mi wydarzenia, które działy się w Polsce kilka miesięcy przed wojną. Nasz rząd też nic nie mówił o zbliżającej się wojnie. Starali się to ignorować, i co? Byliśmy bezbronni przy Rosjanach oraz Niemcach.
Ignorancja zagrożenia, lekceważenie wroga, to jedne z najgorszych rzeczy, które mogą zrobić ludzie w rządzie.
Dobra, już zaczynam gadać o tym, co nie trzeba.
Komentarz taki sobie, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
Twa wspaniała i niepowtarzalna,
Sophie Casterwill
Znam Niemców w cholerę i jeszcze trochę, plus często bywam w Berlinie i powiem Ci, że miałam kiedyś taką samą niechęć do nich, ale no im więcej ich poznaję, tym bardziej przestaję czuć niechęć, a wręcz ich naprawdę zaczynam wielbić XD wiadomo, że każdy człowiek jest inny, ale nie zmienia to faktu, że każdy Niemiec się uśmiecha, każdy jest uprzejmy, żaden specjalnie krzywo na Polaczka Cebulaczka nie spojrzy, chyba, że Polaczek pokaże wyraźnie swoje buractwo :P Ale na przykład Hiszpanów nie lubię. Przesadna otwartość to zUo, a ich brak poszanowania przestrzeni osobistej jest żenujący xd
UsuńTak, kochanie, POTRZEBUJESZ psychologa xd Ja tylko typograf, więc ewentualnie mogę dobrać font odpowiedni do Twoich zaburzeń psychicznych XD
Trish-fish XD kocham Cię za to, że traktujesz moich bohaterów jak prawdziwych ludzi XD
Może ją zeswatam, może nie :D we'll see :D
Kto tam wie, kogo Trish-trash kocha XD Chociaż siedzimy jej w głowie, to jej uczucia to jeden wielki kociołek panoramixa :D
Buziaczki koteczku :*
Hej, hej.
OdpowiedzUsuńCzytało mi się bardzo przyjemnie i szybko. Aż się zdziwiłam, że to koniec, bo chętnie poczytałabym dalej coś o Triss.
Dean kucharzem, to urocze. Naprawdę. Uważam, że faceci, którzy potrafią gotować są warci wszystkiego. W którymś momencie przeszło mi przez myśl, że nawet ciekawie wyglądałoby zakończenie, jakby jednak Triss przeszła na tę złą stronę, pomimo tego, że całkowicie się z tego wyłamuje. Jeszcze Dean by trzymał ją w połowie, ale po powrocie Voldemorta jej system wartości upadłby kompletnie i byłaby najlepszą Śmierciożerczynią Czarnego Pana. Moja wyobraźnia sobie hula. Ale czyż to nie jest świetny pomysł? ;)
Mam wrażenie, że Triss grzebie w przeszłości, a nie powinna tego robić. Jej mama jest popleczniczką Voldemorta, wyobrażam sobie szok dziewczyny jak sobie wszystko poukłada i to odkryje.
Na początku, gdy opisywałaś rodzinę Triss z Rosji, myślałam, że to będą tacy zarozumialcy. Drumstrang, heh. Ale wujaszek ma świetne gadane, chłopaki też są wspaniali. Triss ma zróżnicowaną rodzinę, na pewno się nie nudzi, chociaż Babcia póki co moją ulubioną krewną Chevron.
Trochę tylko zdziwiły mnie te mugolskie sprzęty w domu Triss, skoro jej rodzina taka konserwatywna i czystokrwista. Ale z drugiej strony, pewnie tatko wszystko załatwił.
Czekam na następny.
Papapa
Z tymi sprzętami to tak jest właśnie problematycznie... bo mam wrażenie, że każdy mugolski sprzęt musi mieć jakiś odpowiednik czarodziejski, ale Rowling nam to niezbyt przybliżyła. Z drugiej strony, nie wyobrażam sobie zdania "wyjęłam z magicznej lodówki magiczne pudełko z czarodziejskimi kotletami" albo "przy ścianie stało magiczne akcesorium, którego zadaniem było chłodzenie żywności" XD Też mi to przemknęło przez myśl - halo, halo, lodówka u czystej krwi czarodziejów? XD No ale... to są takie szczegóły, które jakoś trzeba przeżyć. Nie o piekarniku i lodówce jest to opowiadanie :P
UsuńDziękuję! <3 Na następny zapraszam pod koniec marca!
Bejbs, co jest? Gdzie rozdział?
OdpowiedzUsuńŻyjesz jeszcze? Odpowiedz, bo mam jeszcze Twój e-mail i będę Cię nękać dopóki nie odpiszesz!
Twa, jak zawsze troskliwa i wspaniałomyślna,
Zośka Kasterwil
Rozdział istnieje, jest napisany od dawna :D Tylko miałam spadek motywacji ostatnio, bo zainteresowanie blogiem też spadło. Ale spoko, dodam dzisiaj ku Twej uciesze :D
UsuńTeraz tak na szybko, bo nadrabiam zaległości. Motyw tatuażu wykonanego w młodości bardzo mi się podobał, zwłaszcza fragment: „Młody Severus Snape wchodzi do studia tatuażu i szarmancko rzuca: „Siemanko! Chciałbym wydziarać sobie coś modnego, co mi proponujecie?”– masz rację, nie ma takiej opcji, ale przynajmniej byłoby to zabawne.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Durmstrang, to mnie też się zawsze wydawało, że powinien znajdować się gdzieś w Rosji, ale to chyba wina filmu, i tego jak został przedstawiony Karkarow (bardzo rosyjskie nazwisko)i Krum. Te kożuchy i futrzane czapy od razu kojarzą się z przybyszami z Syberii. :)
Lecę dalej.
Wtrącę jeszcze trzy grosze na temat wypowiedzi Saszy. Czy to co on mówi miało być stylizowane na język rosyjski? Uczyłam się kilka lat tego języka i jakoś zupełnie mi to nie pasuje. Zwłaszcza użycie słów „ino”(tylko) i „kaj”(gdzie) - które występują w gwarach polskich. W rosyjskim „gdzie” – to „где”, a „tylko” – to „только”, słowa które brzmią podobnie jak w języku polskim.
UsuńMam nadzieję, że nie masz mi za złe tych uwag, ale jakoś nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Poza tym rozdział cud, miód i orzeszki xD
To miało być stylizowane na pijanego człowieka, który mówi zbyt głośno :P Wiedziałam, że to nie będzie miało nic wspólnego z językiem rosyjskim, może kiedyś to poprawię, dzięki za uwagi :D
UsuńZnowu bardzo dobry rozdział :)
OdpowiedzUsuńMianuję samą siebie oficjalną fanką Saszy, normalnie wypisz-wymaluj starsi wujkowie na weselach!
Trochę dla mnie jest dziwne, że Triss nie pamięta czasów Pierwszej Wojny Czarodziejów. Mimo, że miała ok. 6 lat jak się skończyła to chyba powinna coś-niecoś słyszeć. Zwłaszcza, gdyby okazało się, że mamusia jest śmierciożercą. U Rowling czarodzieje nie byli chyba aż tak niepoinformowani o tych sprawach, ale to Twoje opowiadanie i taka koncepcja też jest fajna (ach, te teorie spiskowe: co przed nami ukrywa rząd...).
Ja jestem Team Sev! <3 Wchodzący Severus do salonu tatuażu rozwalił mnie :D