11 marca 2016

Rozdział piąty

Nie spałam tej nocy zbyt dobrze. W zasadzie w ogóle nie spałam, patent na zamknięcie myśli w szkatułce przestał działać. Byłam zaniepokojona. Nie, byłam przerażona. Byłam przerażona moim odkryciem, bo co, do cholery, mógł oznaczać ten tatuaż? Rzadko się zdarza, że dwie przypadkowe osoby mają identyczny tatuaż.
Chevron, uspokój się. Może w czasach ich młodości taki motyw był modny?
Aha, już to widzę. Młody Severus Snape wchodzi do studia tatuażu i szarmancko rzuca: „Siemanko! Chciałbym wydziarać sobie coś modnego, co mi proponujecie?”. Nie ma takiej opcji. Jaki by Sev nie był w młodości, na pewno nie należał do fanów tatuaży. Zresztą Malfoy też, obaj byli statycznymi, poważnymi ludźmi, do tego Lucjusz był prawdziwym arystokratą. Poza tym, jakim cudem tak mroczny i paskudny wzór mógł być modny?!
Zerwałam się z łóżka i przeszłam dwa razy przez całą długość pokoju. Potem usiadłam przy biurku. Zapaliłam świecę, złapałam pióro, przysunęłam do siebie pustą kartkę i… i co? Co ja chciałam zrobić? Napisać do Seva? Nawet nie wiem, gdzie jest.
Do diabła z tym, moja sowa jest bystra. Znalazłaby go w końcu. Zaczęłam pisać, ale po chwili skreśliłam wszystko i zmiętą kartkę wyrzuciłam do kosza na śmieci. Od nowa. Chevron, spokojnie.
Kolejne pokreślone słowa, kolejna kartka wyrzucona do śmieci. Toczyłam walkę z samą sobą jeszcze długo i w końcu udało mi się napisać kilka sensownych zdań:
Sev,
Chcę zapytać o tatuaż na twoim przedramieniu. Co on oznacza? Proszę, odpowiedz mi tylko na to. Nie chcę wiedzieć gdzie jesteś i co się z tobą dzieje, nie interesuje mnie to. Co oznacza Twój tatuaż?
T.
Przeczytałam całość raz jeszcze, po czym odrzuciłam pióro na bok, podarłam w złości kartkę i, jak wszystkie pozostałe, wyrzuciłam ją do kosza na śmieci. Przecież to nie miało najmniejszego sensu; Sev nie odpowiedziałby mi na to pytanie, nawet jakby list do niego dotarł, a w to też śmiałam wątpić. Zaklęłam pod nosem, noga podrygiwała mi nerwowo pod biurkiem, a ręce drżały. Może powinnam zapytać mamy? Albo Lucjusza? Tylko tak, żeby mój ojciec o tym nie wiedział.
To był plan. Zapytam mamy rano. Zaczęłam w myślach formułować pytania, które chciałabym jej zadać i każde kolejne brzmiało bardziej idiotycznie od poprzedniego - „Słuchaj, mamo, bo wujek i mój nauczyciel-kochanek mają takie same tatuaże. Co to oznacza?”.
Wstałam gwałtownie; krzesło odsunęło się z głośnym szurnięciem. Znów obeszłam pokój dookoła i rzuciłam się na łóżko. Z głową w poduszce zastanawiałam się, dlaczego akurat teraz Sev nie mógłby do mnie podejść i swoimi genialnymi zdolnościami mnie uspokoić? Dlaczego nie ma go teraz, jak potrzebuję w opanowaniu przemyśleć sprawę, która… która nie ma prawa mnie aż tak złościć!
Podjęłam kolejną próbę zamknięcia myśli w szkatułce. Prawie się udało, chociaż oczyma wyobraźni nadal widziałam tatuaż Seva… budził we mnie dziwny niepokój. Dziwne, że dopiero teraz dotarło do mnie jak złą energią emanował ten obraz. Wcześniej kompletnie nie zwracałam na niego uwagi – fakt, intrygował mnie trochę na początku, ale nigdy o to nie zapytałam.
Przecież i tak by nie odpowiedział. Sfera Tajemnic Seva, których nigdy nie poznam.

Zasnęłam dopiero przed piątą, a mama obudziła mnie o ósmej, w związku z czym zwlokłam się z łóżka jak żywy trup i długo stałam pod prysznicem, zanim zaczęły docierać do mnie bodźce świata zewnętrznego. Ubrałam się w to, co mi wpadło pod rękę i zbiegłam schodami na dół. W kuchni zastałam krzątającą się mamę, jak zwykle elegancką. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy we własnym domu cały czas chodzą wyszykowani jak na bankiet.
- Jakie plany na dzisiaj? - spytałam.
- O czternastej na obiad przyjadą Volterowie. Zostaną dłużej, a na kolacji będzie też Lucjusz z Narcyzą. Chciałabym, żebyś pomogła mi w kuchni, a potem przygotowała pościel w pokoju dla gości.
Westchnęłam. Domowe obowiązki to nie moja bajka. Uważam, że umiejętność zagotowania wody na herbatę i zamówienia jedzenia w knajpie zdecydowanie wystarczą mi do życia.
- Gdzie tato? - spytałam i zaczęłam przygotowywać sobie śniadanie.
- Trinity, nie jedz tego, to na obiad! - warknęła mama, kiedy zaczęłam gmerać łyżką w misce z wyśmienicie wyglądającą sałatką. - Twój ojciec jest w pracy.
- Aha – mruknęłam.
Zdecydowałam, że lepiej nie będę dotykać żadnego jedzenia, które było wystawione na blacie, bo grozi to śmiercią z rąk własnej matki, i nalałam sobie mleka do szklanki. Wyciągnęłam też z chlebaka jedną bułkę, rozkroiłam ją i posmarowałam dżemem, który znalazłam w szafce nad lodówką.
Przemyślenia, które snułam przed zaśnięciem, uderzyły mnie nagle jak grom z jasnego nieba. Może to jest dobry moment, żeby zadać mamie kilka pytań? Zaryzykowałam – najbardziej ostrożnie, jak mogłam:
- Mamo, czym zajmował się wuj Lucjusz jak byłam mała?
Moja rodzicielka obdarzyła mnie zdziwionym spojrzeniem, więc pośpieszyłam z wyjaśnieniem:
- Wczoraj mi trochę opowiadał – wzruszyłam ramionami. - Zaciekawiło mnie to.
- Pracował w Ministerstwie, tak samo jak teraz – odparła bez emocji.
- Wiem, wiem… chodzi mi konkretnie o czasy wojny. Udzielał się jakoś w walce?
Mama znów spojrzała na mnie ze zdziwieniem w oczach.
- Trinity, to nie do końca było tak, jak rozumiesz pojęcie wojny. Bardziej nazwałabym to zimną wojną.
Poddałam się. Jeśli miała omijać temat za wszelką cenę, to wolałam nie drążyć na siłę. Z tego źródła nic się nie dowiem. Zamilkłam, ale po chwili postanowiłam spróbować od innej strony. Neutralnie, jakby od niechcenia, rzuciłam:
- Hej, mamo, a widziałaś tatuaż wujka? Ten na przedramieniu? Jest całkiem dziwny.
Wypuściła z rąk nóż. Upadł na płytki z głośnym brzdękiem. Potem odwróciła się w moją stronę i przez zaciśnięte zęby wycedziła:
- Nigdy, przenigdy nie pytaj o Mroczny Znak.
Zastygłam w bezruchu. Więc to się nazywa Mroczny Znak, tak? Całkiem nieprzyjemna nazwa. Zresztą nic dziwnego. Tatuaż też nie jest przyjemny dla oka.
Patrzyłam na matkę, która poczerwieniała na twarzy i miała wściekłość w oczach. Uderzyła mnie pewna myśl: w życiu nie widziałam mamy w ubraniu, które odsłaniałoby jej ręce. Zawsze miała długi rękaw, który kończył się najwcześniej przy nadgarstku. Mroczny Znak musiał być symbolem związanym z ideologią czystości krwi. Lucjusz i moja mama pochodzili z rodzin czystej krwi, mój ojciec też… ale on nie miał takiego tatuażu. Chodził czasem w t-shirtach, na pewno zauważyłabym tak szpetną ozdobę… A Sev? Nie miałam pojęcia o jego pochodzeniu.
- Spokojnie, mamo – wydukałam w końcu. - Nie zamierzam więcej pytać. Przepraszam.
Spuściłam wzrok i wróciłam do jedzenia. Mama podniosła nóż i zajęła się zmywaniem naczyń. Byłam przestraszona i postanowiłam odłożyć sobie przemyślenia na wieczór.

Punktualnie o czternastej zjawili się goście, czyli rodzina Volterów – Meredith, jej mąż Sasza i dwóch synów, Osip i Stiepan.
Meredith była siostrą mojego ojca. Dwadzieścia pięć lat temu wyszła za mąż za znanego arystokratę i obecnie mieszkali w Rosji. Ich synowie uczyli się w Durmstrangu. Kiedy odwiedzali nas w święta, zawsze uderzał mnie ich specyficzny sposób bycia i całkiem odmienne zwyczaje kulturowe. O ile pani Volter była całkiem spokojną kobietą, tak Sasza był otyłym, głośnym hulaką, zawsze ubranym w obszerne futro, z czapką z lisa na głowie i długą brodą; trochę przypominał gajowego z Hogwartu, Hagrida. Kiedyś myślałam, że Saszy brakuje taktu, ale tato wytłumaczył mi, że to po prostu Rosjanin.
Osip był w moim wieku. Był dobrze zbudowany, miał brązowe oczy i przycięte krótko włosy. Był dość podobny do ojca, ale odrobinę ciszej mówił (Sasza na ogół wrzeszczał, więc to żadna sztuka). Stiepan miał dwadzieścia lat i był przeciwieństwem brata – stonowany, rzadko się odzywał, a do tego chudy i mizerny na twarzy. Miał długie, czarne włosy, zawsze związane w niskiego kucyka z tyłu głowy i bladą skórę.
Moich rosyjskich kuzynów darzyłam sporą sympatią. Osip potrafił rozkręcić każdą imprezę, lubił dobrze wypić, ale mimo swojego rozkrzyczanego sposobu bycia potrafił wysłuchać i doradzić. Ze Stiepanem lubiłam snuć długie dyskusje na temat quidditcha, często też zahaczaliśmy o tematy czarnej magii – bardziej z ciekawości i chęci uniknięcia jej, niż fascynacji. Podobnie jak ja, chciał zostać Aurorem, a jego rodzice, tak samo jak moi, nie akceptowali tego faktu.
Moja babcia, a raczej Madame Chevron, nie akceptowała swojego zięcia. Hałaśliwy Sasza kompletnie nie pasował do jej arystokratycznego sposobu bycia, w związku z czym Volterowie spędzali wigilię z rodziną Saszy, w Rosji, a w pierwszy dzień świąt przybywali do nas, o ile tylko babcia nie zapowiedziała wcześniej wizyty. Teleportowali się między państwami, mając za nic Międzynarodowy Kodeks Czarodziejów. Ten fakt tato też mi kiedyś wytłumaczył: „To nie tak, że Sasza ma w nosie prawo. On po prostu jest Rosjaninem”.
Zasiedliśmy wszyscy przy stole w salonie, który uginał się pod ciężarem potraw przygotowanych przez moją mamę. Sasza częstował wszystkich rosyjską wódką (której nie dało się przełknąć) i snuł głośną, ozdobioną przekleństwami opowieść o rosyjskim Ministerstwie Magii. Niektóre z jego wulgaryzmów były dla mnie całkiem nowe; miałam ochotę wyciągnąć notesik i je zapisywać. Przydałyby mi się na treningi z White'm.
- Skurczysyny w mordę bite, wprowadziły ustawę, no i teraz ino służby w piwnicy więzić nie mogę, bo kurwiantki przychadzają i mię aresztowaniem grożą! - wrzasnął pan Volter, nakładając na talerz ociekającą tłuszczem golonkę. - Toż gałgany nieczesane! A kaj te wasze polityki? Jakby ino nasz Ministrzak takie banialuki jak wasz puszczał, to bym go ubił gołymi ręcyma!
Bardzo starałam się nie śmiać, ale nawet mój ojciec nie był w stanie utrzymać powagi i w którymś momencie parsknął śmiechem. Sasza nie był, wbrew pozorom, nerwowy czy agresywny, więc uśmiechnął się tylko i powiedział:
- Wesoły sobaka, a! Osip, polej no czyściochy!
Przy stole panowała zdecydowanie bardziej radosna atmosfera niż poprzedniego wieczora. Pan Volter sypał anegdotami i żartami jak z rękawa, Meredith czasem dodawała swoje śmieszne trzy grosze i nawet moja mama momentami śmiała się aż do łez. Wieczorem dołączyli do nas Malfoyowie i nawet lód Lucjusza odrobinę się stopił pod wpływem Saszy i rosyjskiej wódki. Po jakimś czasie towarzystwo znów trochę się podzieliło - Osip, Stiepan i ja usiedliśmy w kuchni przy stole. Pijąc kremowe piwo, opowiadaliśmy sobie historie ze szkoły. Między Durmstrangiem a Hogwartem było mnóstwo różnic.
- U nas nie ma obrony przed czarną magią – oznajmił Stiepan. - Jest za to wiedza o czarnej magii.
- Poważnie?! - spytałam.
- Śmiertelnie poważnie – dodał Osip. - Niby uczą nas, jak zapobiegać, ale ostatnio miałem wykład o tym, jak należy przygotować umysł do torturowania kogoś Cruciatusem.
- Na gacie Merlina – upiłam łyk piwa. - I pozwalają wam na to? Ministerstwo nie ma nic przeciwko?
Stiepan wzruszył ramionami.
- Ministerstwo ma mało do powiedzenia. Nasz dyrektor to były Śmierciożerca.
- Były Śmiecio… kto? - zapytałam, zdziwiona.
- Zwolennik Voldemorta – oznajmił Osip. - Nie uczą was tego w Hogwarcie?
- Coś ty. U nas na Voldemorta mówi się „sami-wiecie-kto”, a na tych Śmiercionośnych po prostu „poplecznicy sami-wiecie-kogo”. To jest dalej temat tabu, nie wypada pytać o wojnę tych, którzy ją przeżyli, a w podręcznikach historii gówno na ten temat piszą.
- To dziwne – stwierdził Stiepan. - Uczą was jak się bronić przed czarną magią, ale nie uczą jak niszczyć jej źródła. Powinniście wiedzieć o wojnie wszystko, jak macie obronić się przed kolejnym zagrożeniem, skoro nawet nie znacie poprzedniego?
- Kolejnym? - spytałam. - Podobno już nie ma zagrożeń. Voldemort zginął, jego ludzie siedzą w Azkabanie.
Osip i Stiepan wymienili spojrzenia, po czym popatrzyli na mnie. Tym razem to oni byli zdziwieni.
- Ciemnogród – oznajmił starszy.
- Totalnie nie wiesz, co dzieje się na świecie – dodał Osip.
- To oświećcie mnie, co?
- Triss, o tym mówią wszyscy – zaczął Stiepan. - Podobno Śmierciożercy gromadzą siły. Oni wierzą w powrót Voldemorta. Twierdzą, że jest nieśmiertelny, że jeszcze obejmie władzę nad światem.
- Żartujecie sobie, prawda?
Osip prychnął.
- Zastanów się sama: jak najpotężniejszy czarnoksiężnik na świecie miałby po pierwsze – nie poradzić sobie z zabiciem niemowlaka, po drugie – zginąć od własnego Śmiertelnego Zaklęcia? Głupsze to niż historie naszego ojca.
Przenosiłam wzrok z jednego na drugiego, intensywnie mrugając oczami z niedowierzania.
- U nas Harry Potter jest bohaterem – powiedziałam cicho.
Zatkało ich. Dosłownie zaniemówili jak na pstryknięcie palcami, a potem parsknęli potężnym śmiechem, jakbym opowiedziała najlepszy dowcip na świecie.
- A to dobre…
- Niezła jazda…
- Stary, ja jestem większym bohaterem jak wyganiam ghule z ogrodu!
- Domaluj sobie błyskawicę na czole, będziesz znany!
Siedziałam jak posąg. Bez ruchu, nawet wstrzymałam oddech.
- Chłopaki, czekajcie – zaczęłam. - To się kompletnie kupy nie trzyma.
Osip pierwszy się przestał rechotać i powiedział:
- Triss, do Śmierciożercy mi daleko, ale wierzę w powrót Voldemorta. Wszyscy u nas w to wierzą.
- Cholera – mruknęłam. - To nie brzmi dobrze.
- Jak by nie brzmiało, to zagrożenie może nigdy nie zostać zażegnane – dodał Stiepan. - Ale spokojnie, Triss. To dobrze dla nas, im więcej czarnoksiężników, tym więcej Aurorzy mają roboty.
- Znacie jeszcze jakichś Śmierciożerców? - spytałam.
- Niewielu – odparł Osip. - Wiemy o Karkarowie… jest jeszcze Nott, Mulciber… i ci, którzy siedzą w Azkabanie.
- Skoro tych trzech jest na wolności – powiedziałam - a reszta w Azkabanie, to jak niby mieliby zebrać siły?
Osip zaśmiał się smutno.
- Triss, myśl. Nigdy nie dowiemy się, kto tak naprawdę był zwolennikiem Voldemorta. Mógł być nim nasz ojciec, twój ojciec, albo Malfoy…
- W zasadzie to pasowałby na Śmierciożercę – dodał Stiepan.
- Ty też pasujesz do profilu – zwrócił się do mnie młodszy. - Twoja rodzina jest poświrowana na punkcie czystości krwi.
- Dzięki, Osip – odparłam. - Jak poczuję tylko taką potrzebę, to wpadnę do was, żeby nauczyć się co nieco o mordowaniu mugoli.
Miałam zamiar zakończyć już ten temat, ale wpadło mi do głowy jeszcze jedno pytanie:
- Orientujecie się może, czy Śmierciożercy mają jakiś znak rozpoznawczy? Jakiś tatuaż, symbol…
Osip wzruszył ramionami i spojrzał na Stiepana. Ten drugi pokręcił głową i powiedział:
- Być może, ale nic mi o tym nie wiadomo.
Głęboko w duchu odetchnęłam z ulgą.

Mijała kolejna nieprzespana noc. Odkąd tylko przyłożyłam głowę do poduszki, zastanawiałam się nad słowami moich kuzynów. Przeraził mnie fakt, że Ministerstwo Magii tak wiele przed nami ukrywa. Stiepan miał rację mówiąc, że nie uczą nas zwalczania zła u źródła. Nie mówią nam prawdy o wojnie… tylko jaka była prawda? Może to Lucjusz miał rację, może to była walka z wiatrakami… może nikt nie miał pojęcia o co walczy, a ślepe podążanie w stronę dobra było bezcelowe?
Nagle skojarzyłam słowa wuja z tym, co moi kuzyni mówili o Voldemorcie. Lucjusz powiedział, że  „to była walka z potężną siłą, której nikt nie był w stanie zwalczyć; że wielkie idee nie umierają wraz ze śmiercią ich twórców”… a później Osip i Stiepan mówili, że Voldemort jest nieśmiertelny, a jego poplecznicy gromadzą siły. Ich słowa się zgadzały… tylko skoro Lucjusz żył w tej samej rzeczywistości co ja, to skąd mógłby o tym wiedzieć?
Odrzuciłam oskarżanie mojego wuja o bycie Śmierciożercą. To nie miało sensu. Jeśli chodzi o moich kuzynów, Durmstrang był znany z czarnomagicznych praktyk od zawsze; mogli im wpajać do głowy bzdury o tym, że ktoś jest nieśmiertelny. Voldemort zginął. Nie żyje. Jest trupem. Nikt nie będzie mordował niewinnych ludzi.
A na pewno nie moja rodzina. Ideologia czystości krwi, która w niej panuje, to tylko nieszkodliwy pogląd. Nikt przez niego nie zginął i nie zginie, bo Voldemort nie żyje.
Voldemort nie żyje, a moja rodzina to nie mordercy.
Powtarzałam sobie w myślach to zdanie jak mantrę, aż w końcu zasnęłam.
Śniły mi się koszmary, w których Sev z zimną krwią zabijał Deana z powodu jego mugolskiego pochodzenia. Mroczny Znak na przedramieniu Snape'a był wyraźny; emanował zielonkawym światłem, a jego czarne kontury kontrastowały z bladą skórą.

Do Sylwestra w domu panował względny spokój. Mama wzięła urlop na święta, a tato wracał z pracy codziennie o czternastej. Ja spędzałam długie godziny przed kominkiem, czytając książki. Uczyłam się trochę do szkoły, ale przede wszystkim szukałam informacji o wojnie. Nie dowiedziałam się w zasadzie niczego, czego nie wiedziałabym już wcześniej, ale przynajmniej miałam już pełen zakres obiektywnej, podręcznikowej wiedzy, na którą składało się kilka ważniejszych dat. Oczywiście żadnych nazwisk, a ciągłe nazywanie Voldemorta „sami-wiecie-kim” albo „tym, którego imienia nie wolno wymawiać” zaczynało mi już mocno działać na nerwy. Osobiście najbardziej przypadło mi do gustu określenie używane przez Lucjusza, czyli Czarny Pan, ale ono nie zostało użyte w żadnym podręczniku.
Dwa dni przed Sylwestrem rodzice zostawili mnie samą w domu i wyjechali do Hiszpanii. Od lat spędzali Sylwestra w Barcelonie, bo to właśnie tam prawie dwadzieścia lat temu, w Nowy Rok, wzięli ślub. Jak byłam mała, na ten czas zostawała ze mną babcia albo opiekunka, ale odkąd skończyłam piętnaście lat, rodzice zostawiali mnie samą, co dawało mi możliwości do urządzania niezapomnianych imprez sylwestrowych.
Siedziałam zniecierpliwiona w salonie. Kilka dni temu napisałam Deanowi i Marie, żeby byli wcześniej; z jednym małym „ale”. Maxwell napisałam, żeby była dzień przed Sylwestrem, natomiast White'owi kazałam być dwa dni wcześniej.
Stęskniłam się za nim, to po pierwsze. Po drugie, chciałam z nim spędzić noc na osobności. Po trzecie, chciałam zobaczyć jak to jest, przebywać z facetem przez całą dobę, sam na sam, w jednym domu… poczuć na jeden dzień smak stałego związku i wspólnego mieszkania. Zobaczyć, czy w ogóle jestem w stanie to przeżyć choćby na moment. No i po czwarte – bardzo chciałam powtórzyć to, co między nami zaszło wtedy na korytarzu. Dean był w tych sprawach naprawdę dobry.
Znów spojrzałam na zegarek. Było dziesięć po drugiej, White spóźniał się prawie czterdzieści minut. Byłam bardzo zniecierpliwiona i czułam, że zaczynam się martwić. Miał podróżować za pomocą Sieci Fiuu, może nie zdjęłam wszystkich zabezpieczeń z naszego kominka? Wstałam, podeszłam do niego i jeszcze raz wyszeptałam zaklęcie zwalniające.
- Witamy w Sieci Fiuu – zadudnił maszynowy głos z głębi komina. - Oczekujesz wizyty Deana Marcusa White'a. Blokady twojego kominka są zwolnione. Pozdrawiamy, obsługa Sieci Fiuu.
Chevron, uspokój się. White po prostu nie bywa punktualny.
Wytarłam spocone dłonie w spodnie. Martwiłam się, bo przed oczami wciąż miałam obraz z mojego snu sprzed kilku dni, w którym Sev zabijał Deana. Koszmar był boleśnie realistyczny i chodził za mną bez przerwy…
Płomienie w kominku buchnęły szmaragdową barwą, a ja odetchnęłam z ulgą. White wyłonił się zza ognistej zasłony z szarmanckim uśmiechem. Nie zważając na to, że brudzi wypolerowaną, jasną podłogę sadzą, wepchnął ręce do kieszeni i rozejrzał się wokoło z cichym gwizdem.
- No, no… ładnie tu masz.
- Cześć, pajacu – przywitałam się z uśmiechem i, nie zastanawiając się nad tym, co robię, rzuciłam mu się z impetem na szyję.
Przytulił mnie mocno i bardzo dobrze mi było poczuć jego silne ramiona wokół mnie. Zastanawiałam się, czy wielkim nietaktem będzie, jeśli zaproszę go do sypialni bez uprzedniego proponowania czegoś do jedzenia i po chwili bez zbędnych słów wpiłam się w jego usta.

To było całkiem dziwne uczucie. Leżeć obok Deana, w moim własnym łóżku, w domu. To była dla mnie nowa sytuacja, ale czułam się dobrze. Prawie tak dobrze, jak w ramionach…
Nie, Chevron. Nie możesz myśleć o Sevie leżąc nago w jednym łóżku z Deanem. Nie możesz. Nie możesz ich porównywać. Stanowczy zakaz.
- White – trąciłam go nosem w brodę – śpisz?
- Mhm… - wymruczał.
- To natychmiast się obudź. Jestem głodna i nie umiem gotować. Trafisz do kuchni, czy cię zaprowadzić?
Otworzył leniwie oczy i spojrzał na mnie.
- Słucham?
- Mówię serio. Jestem głodna.
- Mam ci ugotować obiad?
- Ja nie wchodzę to kuchni, bo to grozi pożarem.
- No tak, całe życie gotowała za ciebie mama albo skrzat – powiedział. - Czego mógłbym się po tobie spodziewać. Chętnie skreśliłbym cię teraz z listy kandydatek na żonę, ale nie mogę, bo już wcześniej to zrobiłem.
- Przestań narzekać i zasuwaj – podniosłam się z łóżka. - I pamiętaj, że nie lubię mięsa.
Wstałam z łóżka i udałam się do łazienki. Wzięłam długi, gorący prysznic i kiedy boso, ubrana w szlafrok, zeszłam do kuchni, na całym piętrze unosił się cudowny zapach pomidorów i ziół. Dean właśnie zmywał naczynia, a na stole stały dwie duże porcje makaronu z sosem pomidorowym; były przystrojone bazylią i prezentowały się rewelacyjnie.
- O cholera – mruknęłam, zajmując miejsce przy stole.
- Gotuję po mugolsku, tak jak nauczyła mnie mama – oznajmił Dean, zakręcając kurek z wodą i wycierając ręce w ściereczkę. - Nie wiem czy ci będzie smakowało, czystokrwista arystokratko.
Uśmiechnął się wrednie i usiadł naprzeciwko mnie. Zignorowałam go i zabrałam się za jedzenie; smakowało tak dobrze, jak pachniało i wyglądało. White zdecydowanie był świetnym kucharzem. Jedliśmy zachłannie, w ciszy, i dopiero po zaspokojeniu pierwszego głodu Dean zapytał:
- Jakie mamy plany na resztę popołudnia?
- Możemy iść na spacer. Tu jest całkiem ładna okolica. Chyba, że masz ochotę spędzić dzień w łóż…
- Na Merlina, dziewczyno, tobie tylko jedno w głowie. Spacer to świetny pomysł.
Zaśmiałam się pod nosem, myśląc, że chyba traktuję White'a trochę przedmiotowo. Na pewno nie przybył tutaj tylko po to, żeby spędzić cały czas na wiadomo czym. Poza tym, po tygodniu przebywania z moją rodziną powinnam chyba docenić to, że wreszcie mogę z kimś normalnie porozmawiać.
- Okej – odparłam, odsuwając od siebie talerz. - Ale ja nie zmywam.
Dean westchnął ciężko.
- Mów do mnie „kura domowa”.
Wstałam, pochyliłam się nad stołem, cmoknęłam go krótko w usta i pobiegłam na górę, żeby się ubrać.

Poszliśmy na bardzo długi spacer. Śnieg zaczął znowu padać i było przynajmniej z dziesięć stopni mrozu, ale wełniane czapki i szaliki ratowały nas przed zimnem. Zawędrowaliśmy aż nad pobliskie jezioro, które było całkowicie zamarznięte. Poślizgaliśmy się chwilę na lodzie, trzymając się za ręce; potem poszliśmy jeszcze do parku, zahaczyliśmy o sad i kiedy wróciliśmy do domu, było już całkiem ciemno. Rozsiadłam się wygodnie przed kominkiem i zmrużyłam oczy. Dean po chwili usiadł obok mnie i otoczył mnie ramieniem. Czułam się niesamowicie spokojna i szczęśliwa, jakby wszystkie moje zmartwienia zniknęły wraz z dotykiem White'a. Rzeczą, która również dawała mi dużo satysfakcji była świadomość, że odczuwam swoje własne emocje i nikt nimi nie manipuluje. Dean nie był Sevem; czułam się spokojna, bo jego obecność była kojąca. Sama obecność, a nie pieprzone gmeranie w uczuciach.
- Co to takiego? - spytał, wskazując arras nad kominkiem.
- Drzewo genealogiczne mojej rodziny.
Wstał, żeby przyjrzeć mu się bliżej.
- Sporo tu typów spod ciemnej gwiazdy – skomentował po chwili. - Syriusz Black, Bellatriks Lestrange… to chyba zwolennicy sama-wiesz-kogo, nie?
- Nie czuję z nimi rodzinnej więzi, jeśli o to pytasz. To całkiem dalecy kuzyni.
Dean wskazał palcem moją podobiznę na dole drzewa genealogicznego, obrócił się w moją stronę i spytał:
- Chyba bym tu nie pasował, prawda?
- Nie ma opcji, White.
Odwrócił się z powrotem twarzą do arrasu.
- Kolejny powód, żeby skreślić cię z listy przyszłych żon. To już trzeci. Poza tym, White… Black… Samo nazwisko świadczy o tym, że jestem przeciwieństwem.
Wycofał się i usiadł na kanapie. Znów otoczył mnie ramieniem.
- A co na to twoi rodzice? - spytał. - Nie mają nic przeciwko temu, że zapraszasz do domu mugolaka?
- Czemu się tak czepiłeś tego tematu?
Wzruszył ramionami.
- Trochę cię podziwiam za to, że nie idziesz śladami twojej rodziny, ale trochę też mnie to dziwi. Jakbym urodził się w rodzinie czarodziejów, to korzystałbym z tych przywilejów.
- Uważasz, że mam jakieś specjalne przywileje?
- Oczywiście. Nie poczujesz tego, dopóki nie będziesz mugolakiem. Nie mówię, że wszyscy, ale ludzie inaczej cię traktują. Nawet Snape inaczej na ciebie patrzy.
Prychnęłam. Och, Dean, musiałeś nawiązywać do niego?
- Tego mi nie wmówisz – powiedziałam. - Przecież on nienawidzi wszystkich.
- To fakt. Ale… stawia ci częściej niż innym dobre oceny. No i przygląda ci się, jakbyś mu się podobała.
Dotarło do mnie, że natychmiast powinnam zmienić temat.
- White, uważam, że powinieneś się cieszyć. Wszystkie rodziny czystej krwi są ze sobą spokrewnione i zadając się z tobą przynajmniej mam pewność, że nie sypiam z żadnym moim dalekim kuzynem.
- Świetnie, to rzeczywiście powód do radości – zironizował, ale dało się wyczuć nutkę rozbawienia w jego tonie. - Opowiadałaś w ogóle kiedykolwiek rodzicom o mnie?
- Tak, tacie. Przy okazji rozmów o quidditchu. A ty?
- W kółko im o tobie nawijam.
- Słucham? - obróciłam się, żeby spojrzeć mu w oczy.
- No… wiesz. Oni są mugolami. Są ciekawi świata czarodziejów, a znają tylko jednego, czyli mnie. Opowiadam im o wszystkich… ale o tobie chyba najwięcej. Chcieliby cię poznać, nawet chciałem cię zaprosić, ale wiesz, z nimi nie jest lekko. Nie chciałbym, żebyś wpadła do nas akurat, jak będą rzucać w siebie mięsem.
Zamilkłam na chwilę i doszłam do wniosku, że powinnam jakoś rozładować atmosferę. Zrobiło się zbyt poważnie.
- Mam nadzieję, że nie opowiadasz im wszystkiego o mnie?
Zaśmiał się krótko.
- Nie, wszystkiego nie. Pomijam szczegóły. Spokojnie, nie mają pojęcia, że jara cię gryzienie w szyję.
- Ja nie chcę wskazywać palcem, ale ktoś tu kilka godzin temu mówił, że to ja myślę ciągle o jednym.
Znów się zaśmiał.
- Poza tym – dodałam – nie myślę tylko o jednym. Myślę też o jedzeniu i zaczynam być cholernie głodna, a w tym towarzystwie jest tylko jeden dobry kucharz.
Dean prychnął.
- Ja chyba się tutaj zatrudnię na etat i zacznę się wykłócać o wypłatę, bo mam wrażenie, że jestem potrzebny ci tylko do dwóch rzeczy!
Wyprostowałam się, przeciągnęłam i zbliżyłam do niego.
- Później pogadamy o twojej nagrodzie – wymruczałam.
Nie potrzebował większej zachęty.

~*~

Tak, wiem, Durmstrang najprawdopodobniej był gdzieś w Skandynawii (tak twierdzi HP wiki), ale ja zaufam moim przeczuciom, bo zawsze wyobrażałam sobie, że Durmstrang jest gdzieś w Rosji; na Syberii, albo w jakichś górach.

Czy Team Dean jest usatysfakcjonowany? :D

Jeszcze jedno - chciałam Was zaprosić na bloga Wzór spod Pióra. Jest do projekt dla młodych autorów, dzięki któremu mogą się rozwijać i dać poznać szerszemu gronu. Właśnie dzisiaj zostałam tam przyjęta i już wkrótce zacznę tam coś publikować :D

12 komentarzy:

  1. Wreszcie jestem i komentuję. Przepraszam, że dopiero teraz ale miałam trochę na głowie -.-
    Rozdział dość zaskakujący szczególnie reakcja mamy Triss na pytanie o Mroczny Znak. Zdziwiło mnie to, że uczniowie Hogwartu żyją w błogiej nieświadomości i nie wiedzą co się dzieje... Ciekawość Triss pewnie zwycięży i będzie drążyć temat :D
    Tak Team Dean zadowolony nawet bardzo *.* Uwielbiam ich sceny są takie urocze <3
    Życzę weny na kolejne rozdziały :)
    Jeszcze raz gratuluję przyjęcia do Ekipy! Nieskromnie powiem, że miałam nosa, bo świetnie piszesz :)
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    zapraszam na 6 rozdział
    http://simply-irresistible-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszyscy mają ostatnio chyba dużo na głowie, bo straszny spadek mam w statystykach, no ale przecież nie o statystyki chodzi w tym wszystkim ;P
      Chciałam przedstawić świat czarodziejów, który żyje wciąż w sporej niewiedzy. Szczerze mówiąc czytając książkę miałam wrażenie, że tak trochę jest, że Harry wiedział sporo, bo musiał, ale reszta zwykłych czarodziejów - trochę mniej ;)
      A dziękuję! Mnie bardzo cieszą tak pozytywne oceny Ekipy! Nie sądziłam, że będzie tak dobrze ;)

      Usuń
  2. Cześć, mordeczko!
    Możesz czuć się wyróżniona. Aktualnie mam jeszcze parę blogów do skomentowania, ale do Twojego zabrałam się jako jednego z pierwszych. To poważne wyróżnienie.
    Ale przejdźmy do cytowania, bo trochę tego jest...
    ,,Proszę, odpowiedz mi tylko na to. Nie chcę wiedzieć gdzie jesteś i co się z tobą dzieje, nie interesuje mnie to."
    Facet szwenda się nie wiadomo gdzie. Nie ma go od dłuższego czasu, a jedyne co dostaje od swojej kochanki to: "nie obchodzi mnie, czy żyjesz. Powiedz mi tylko, co oznacza ta dziara na Twoim ramieniu.". Snape na serio ma pecha do kobiet. Najpierw Lily, a teraz Trish... biedny. xD
    ,,Uważam, że umiejętność zagotowania wody na herbatę i zamówienia jedzenia w knajpie zdecydowanie wystarczą mi do życia." Jakbym czytała o sobie :D
    ,,Patrzyłam na matkę, która poczerwieniała na twarzy i miała wściekłość w oczach. Uderzyła mnie [...]". Jak przeczytałam ten fragment to naprawdę myślałam, iż matka Trinity ją walnęła... kurde, ze mną jest coś nie tak.
    Wszędzie widzę przemoc xD
    ,,Mama podniosła nóż i [...]"... myślałam, że zaczęła nim dźgać Tri... dobra, nie zwracaj na mnie uwagi. Ja naprawdę potrzebuję jakiegoś dobrego psychologa...
    ,,Kiedyś myślałam, że Saszy brakuje taktu, ale tato wytłumaczył mi, że to po prostu Rosjanin." xD
    Tylko ta emotka odzwierciedla, to co w pełni poczułam po przeczytaniu tego fragmentu.
    ,,Niektóre z jego wulgaryzmów były dla mnie całkiem nowe; miałam ochotę wyciągnąć notesik i je zapisywać." Mogłaś to zrobić i przekazać mi. Miałabym z tego spooory użytek.
    Dobra, koniec cytowania.
    Aww... tym razem mnie nie okłamałaś i naprawdę było trochę Deana w tym rozdziale! Czuję się usatysfakcjonowana ^-^
    Właśnie mnie zastanawia jedna rzecz w tym opowiadaniu... czy pod koniec opowiadania zeswatasz naszą Fish-Trish z kimkolwiek? Bo wszystko się nieźle gmatwa.
    Btw. Ona kocha Severusa, czy jednak nie? Kurde... ja już nic nie rozumiem. Ty mi robisz wodę z mózgu xD
    Bardzo mnie zainteresował sposób w jaki opisujesz relacje pomiędzy naszą Rybką, a jej rosyjską rodziną. Osobiście, to przeczytaniu sporej ilości książek historycznych, czuję pewną niechęć względem Rosjan, Niemców i Ukraińców.
    Chociaż znając mnie, to gdybym poznała jakiegokolwiek obcokrajowca, powitałabym go z otwartymi ramionami.
    Ech... nienawidzę tego w sobie. Jestem zbyt łagodna i zbyt pokojowo nastawiona do wszystkich.
    Kiedyś się wkopię do grobu przez tą swoją dobroć...
    Tak poza tym, gdy doszłam do momentu, w którym Rybka gadała ze swoimi kuzynami o Ministerstwie i Voldemorcie, to ta sytuacja, przypominała mi wydarzenia, które działy się w Polsce kilka miesięcy przed wojną. Nasz rząd też nic nie mówił o zbliżającej się wojnie. Starali się to ignorować, i co? Byliśmy bezbronni przy Rosjanach oraz Niemcach.
    Ignorancja zagrożenia, lekceważenie wroga, to jedne z najgorszych rzeczy, które mogą zrobić ludzie w rządzie.
    Dobra, już zaczynam gadać o tym, co nie trzeba.
    Komentarz taki sobie, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz.
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Twa wspaniała i niepowtarzalna,
    Sophie Casterwill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam Niemców w cholerę i jeszcze trochę, plus często bywam w Berlinie i powiem Ci, że miałam kiedyś taką samą niechęć do nich, ale no im więcej ich poznaję, tym bardziej przestaję czuć niechęć, a wręcz ich naprawdę zaczynam wielbić XD wiadomo, że każdy człowiek jest inny, ale nie zmienia to faktu, że każdy Niemiec się uśmiecha, każdy jest uprzejmy, żaden specjalnie krzywo na Polaczka Cebulaczka nie spojrzy, chyba, że Polaczek pokaże wyraźnie swoje buractwo :P Ale na przykład Hiszpanów nie lubię. Przesadna otwartość to zUo, a ich brak poszanowania przestrzeni osobistej jest żenujący xd
      Tak, kochanie, POTRZEBUJESZ psychologa xd Ja tylko typograf, więc ewentualnie mogę dobrać font odpowiedni do Twoich zaburzeń psychicznych XD
      Trish-fish XD kocham Cię za to, że traktujesz moich bohaterów jak prawdziwych ludzi XD
      Może ją zeswatam, może nie :D we'll see :D
      Kto tam wie, kogo Trish-trash kocha XD Chociaż siedzimy jej w głowie, to jej uczucia to jeden wielki kociołek panoramixa :D
      Buziaczki koteczku :*

      Usuń
  3. Hej, hej.
    Czytało mi się bardzo przyjemnie i szybko. Aż się zdziwiłam, że to koniec, bo chętnie poczytałabym dalej coś o Triss.
    Dean kucharzem, to urocze. Naprawdę. Uważam, że faceci, którzy potrafią gotować są warci wszystkiego. W którymś momencie przeszło mi przez myśl, że nawet ciekawie wyglądałoby zakończenie, jakby jednak Triss przeszła na tę złą stronę, pomimo tego, że całkowicie się z tego wyłamuje. Jeszcze Dean by trzymał ją w połowie, ale po powrocie Voldemorta jej system wartości upadłby kompletnie i byłaby najlepszą Śmierciożerczynią Czarnego Pana. Moja wyobraźnia sobie hula. Ale czyż to nie jest świetny pomysł? ;)
    Mam wrażenie, że Triss grzebie w przeszłości, a nie powinna tego robić. Jej mama jest popleczniczką Voldemorta, wyobrażam sobie szok dziewczyny jak sobie wszystko poukłada i to odkryje.
    Na początku, gdy opisywałaś rodzinę Triss z Rosji, myślałam, że to będą tacy zarozumialcy. Drumstrang, heh. Ale wujaszek ma świetne gadane, chłopaki też są wspaniali. Triss ma zróżnicowaną rodzinę, na pewno się nie nudzi, chociaż Babcia póki co moją ulubioną krewną Chevron.
    Trochę tylko zdziwiły mnie te mugolskie sprzęty w domu Triss, skoro jej rodzina taka konserwatywna i czystokrwista. Ale z drugiej strony, pewnie tatko wszystko załatwił.
    Czekam na następny.
    Papapa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tymi sprzętami to tak jest właśnie problematycznie... bo mam wrażenie, że każdy mugolski sprzęt musi mieć jakiś odpowiednik czarodziejski, ale Rowling nam to niezbyt przybliżyła. Z drugiej strony, nie wyobrażam sobie zdania "wyjęłam z magicznej lodówki magiczne pudełko z czarodziejskimi kotletami" albo "przy ścianie stało magiczne akcesorium, którego zadaniem było chłodzenie żywności" XD Też mi to przemknęło przez myśl - halo, halo, lodówka u czystej krwi czarodziejów? XD No ale... to są takie szczegóły, które jakoś trzeba przeżyć. Nie o piekarniku i lodówce jest to opowiadanie :P
      Dziękuję! <3 Na następny zapraszam pod koniec marca!

      Usuń
  4. Bejbs, co jest? Gdzie rozdział?
    Żyjesz jeszcze? Odpowiedz, bo mam jeszcze Twój e-mail i będę Cię nękać dopóki nie odpiszesz!
    Twa, jak zawsze troskliwa i wspaniałomyślna,
    Zośka Kasterwil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozdział istnieje, jest napisany od dawna :D Tylko miałam spadek motywacji ostatnio, bo zainteresowanie blogiem też spadło. Ale spoko, dodam dzisiaj ku Twej uciesze :D

      Usuń
  5. Teraz tak na szybko, bo nadrabiam zaległości. Motyw tatuażu wykonanego w młodości bardzo mi się podobał, zwłaszcza fragment: „Młody Severus Snape wchodzi do studia tatuażu i szarmancko rzuca: „Siemanko! Chciałbym wydziarać sobie coś modnego, co mi proponujecie?”– masz rację, nie ma takiej opcji, ale przynajmniej byłoby to zabawne.
    Jeśli chodzi o Durmstrang, to mnie też się zawsze wydawało, że powinien znajdować się gdzieś w Rosji, ale to chyba wina filmu, i tego jak został przedstawiony Karkarow (bardzo rosyjskie nazwisko)i Krum. Te kożuchy i futrzane czapy od razu kojarzą się z przybyszami z Syberii. :)
    Lecę dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wtrącę jeszcze trzy grosze na temat wypowiedzi Saszy. Czy to co on mówi miało być stylizowane na język rosyjski? Uczyłam się kilka lat tego języka i jakoś zupełnie mi to nie pasuje. Zwłaszcza użycie słów „ino”(tylko) i „kaj”(gdzie) - które występują w gwarach polskich. W rosyjskim „gdzie” – to „где”, a „tylko” – to „только”, słowa które brzmią podobnie jak w języku polskim.
      Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tych uwag, ale jakoś nie mogłam przejść obok tego obojętnie. Poza tym rozdział cud, miód i orzeszki xD

      Usuń
    2. To miało być stylizowane na pijanego człowieka, który mówi zbyt głośno :P Wiedziałam, że to nie będzie miało nic wspólnego z językiem rosyjskim, może kiedyś to poprawię, dzięki za uwagi :D

      Usuń
  6. Znowu bardzo dobry rozdział :)
    Mianuję samą siebie oficjalną fanką Saszy, normalnie wypisz-wymaluj starsi wujkowie na weselach!
    Trochę dla mnie jest dziwne, że Triss nie pamięta czasów Pierwszej Wojny Czarodziejów. Mimo, że miała ok. 6 lat jak się skończyła to chyba powinna coś-niecoś słyszeć. Zwłaszcza, gdyby okazało się, że mamusia jest śmierciożercą. U Rowling czarodzieje nie byli chyba aż tak niepoinformowani o tych sprawach, ale to Twoje opowiadanie i taka koncepcja też jest fajna (ach, te teorie spiskowe: co przed nami ukrywa rząd...).
    Ja jestem Team Sev! <3 Wchodzący Severus do salonu tatuażu rozwalił mnie :D

    OdpowiedzUsuń

Doceniam każdą opinię :)
Zostawiajcie linki do siebie, chętnie zaglądam.