Wreszcie udało mi się przespać całą noc.
Obudziłam się w południe cudownie
wypoczęta. Dean leżał obok mnie i nie spał – bawił się moimi włosami,
przeplatając je między palcami. Zaczęłam się zastanawiać, czy to właśnie tak
wygląda to znane z romansideł uczucie budzenia się obok drugiej osoby; byłam w
stanie zgodzić się, że jest to całkiem przyjemne. Mogłabym nawet to kiedyś
powtórzyć.
- Cześć, leniu. Myślałem, że nie planujesz
już się dzisiaj budzić.
Obróciłam się w jego stronę. Ujął moją
twarz w dłonie i ucałował mnie w czubek nosa; uroczo jak w bajce. Gdzieś w
podświadomości przemknęła mi myśl, że obok Sfery Tajemnic Seva, których
nigdy nie poznam, powinna powstać Sfera Rzeczy, których Sev nigdy nie
zrobi. Buziak w nos byłby jedną z tych rzeczy.
Skuliłam się i wtuliłam twarz w zagłębienie
obojczyka Deana, zamykając oczy. Nie miałam ochoty wychodzić spod kołdry, było
mi zbyt ciepło i przyjemnie.
- White, gdzie moje śniadanie do łóżka? -
wymruczałam.
- Pretendujesz do tytułu pierwszej kobiety,
którą uderzę.
- Możesz próbować. Nie dałbyś mi rady.
Nagle złapał mnie mocno w ramiona,
przeciągnął na siebie i kopnięciem zrzucił z nas kołdrę. Następnie przeturlał
się na krawędź łóżka; nie zdążyłam zareagować i padłam na podłogę jak worek
ziemniaków, a on natychmiast odskoczył na drugi koniec łóżka, uchylając się
przed moimi drapiąco-bijącymi dłońmi.
- White, jesteś martwy – warknęłam i
zerwałam się na równe nogi.
Musiało to wyglądać całkiem przekomicznie:
ja, w skąpej, jedwabnej koszuli nocnej, w porównaniu do całkiem nieźle
zbudowanego Deana lekka jak piórko, rzuciłam się na niego z pięściami. Po
chwili szamotaniny usiadłam na nim okrakiem i przytrzymałam mu ręce nad głową.
Oczywiście mógłby się wyrwać z tego uścisku, bo był gdzieś tak około sto razy
silniejszy ode mnie, ale był zbyt rozbawiony i ciekawy moich dalszych czynów.
- I co teraz? - spytał. Miał rozbawione
oczy i szczerzył zęby w uśmiechu.
- Najpierw cię zabiję, potem wskrzeszę, sklonuję,
zabiję wszystkie klony, poćwiartuję i zakopię w ogrodzie.
Przeniósł wzrok na mój dekolt i, nadal
rozbawiony, powiedział:
- Rób co chcesz. Ja mam świetny widok.
- A może powinnam cię związać?
W jego oczach pojawiło się coś jeszcze.
Jakiś… podejrzany błysk. Jakby miał nadzieję, że mówię serio.
- A chcesz? - spytał.
Cholera, nie sądziłam, że kiedykolwiek
między mną a nim dojdzie do takich… czynów.
Godzinę później byłam już wykąpana, ubrana
i głodna jak wilk. Zbiegłam po schodach; w kuchni Dean kończył już
przygotowywać śniadanie. Zjedliśmy je w pośpiechu, bo o trzynastej piętnaście
mieliśmy odebrać Marie z dworca, a kuchenny zegar wskazywał trzynastą pięć.
Ubraliśmy się szybko i wyszliśmy z domu.
Maxwell bardziej ucieszyła się na widok
Deana, niż na mój. Właściwie, to chyba na widok nas razem.
- Nie wiedziałam, że już jesteś!
Rzuciła mu się na szyję i wymieniła ze mną
spojrzenie mówiące „masz mi wszystko opowiedzieć później”. Potem przywitała się
ze mną i ruszyliśmy w stronę domu.
Moi kuzyni mieli być tuż przed północą –
Osip, jak co roku, obskakiwał kilka imprez i jeśli to, co mówił, było prawdą,
to teleportował się w ten dzień między co najmniej pięcioma krajami, łamiąc
prawo dokładnie jak jego ojciec. Cóż, Rosjanie.
Usiedliśmy przed kominkiem. Marie jak
zwykle po świętach snuła opowieści o swojej rodzinie, która była znana z
prowadzenia sklepów ze śmiesznymi, magicznymi gadżetami. Każdy w jej rodzinie
miał w sobie coś z komika, a jej dziadkowie od lat prowadzili cyrk, w związku z
czym historie związane z jej krewnymi były zawsze pełne humoru i śmiesznych
sytuacji. Do tego miała trójkę starszych braci, którzy nie mogli spocząć, jeśli
nie zrobili komuś przynajmniej kilkunastu kawałów dziennie. Trochę jej tego
zazdrościłam. Zabawa w rodzinie Maxwellów był na porządku dziennym; u mnie
panował tylko chłód i twarde zasady.
Po dwóch godzinach opowieści
oddelegowałyśmy Deana do kuchni, żeby zrobił obiad (już nawet nie protestował),
a Marie zarzuciła mnie gradem pytań. Przyznałam jej się do tego, że kazałam
White'owi przyjechać już wczoraj; powiedziałam jej o sytuacji sprzed świąt, tej
w szkolnym korytarzu, i o tym, co miało miejsce poprzedniego dnia. To, co było
rano, postanowiłam pominąć.
Maxwell była przeszczęśliwa. Uściskała
mnie, kilka razy mówiąc, że wreszcie do mnie dotarło, i że jeszcze zatańczy na
naszym ślubie. Próbowałam wybić jej z głowy tę wizję, ale nie dało rady;
oficjalnym tonem oznajmiła, że jeśli nie będzie druhną, to mnie zamorduje, i że
jeśli planowałabym dziecko, to powinnam rozważyć wzięcie jej na matkę
chrzestną. W którymś momencie skapitulowałam i dałam puścić jej wodzę fantazji.
Z jednej strony trochę mnie irytowała, ale z drugiej urzekało mnie w niej to,
że tak bezwzględnie wierzy w wizję stworzenia szczęśliwej rodziny i w istnienie
bratnich dusz. Może nawet trochę zazdrościłam jej tego, że potrafi marzyć o tak
odległej przyszłości – ja należałam do osób żyjących tutaj, teraz i mało
interesowała mnie przyszła ja.
Dean znowu popisał się swoimi
umiejętnościami kucharskimi, przygotowując pyszną zapiekankę z ciastem
francuskim, szpinakiem i serem. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że gotował prawie
tak dobrze, jak moja mama. Pochłonęliśmy wszystko w ekspresowym tempie i
poszliśmy do pobliskiego sklepu, żeby zaopatrzyć się we wszelkiego typu napoje
wyskokowe. Wróciliśmy pół godziny później, obładowani reklamówkami z szampanem,
ognistą whisky i rumem porzeczkowym. Nawet nasz skrzat domowy zainteresował
rumorem i stukaniem butelek - wynurzył się ze swojej kanciapy, ale kiedy ujrzał
taką ilość alkoholu, tylko wrzasnął z przerażenia i z powrotem uciekł do
piwnicy. Postanowiłam, że na wszelki wypadek przed powrotem rodziców wymarzę mu
pamięć, bo miewał tendencje do kapowania.
Tegoroczny Sylwester musiał być świetny,
ale niestety mi film urwał się gdzieś na poziomie północy. Pamiętałam jeszcze
barwne fajerwerki i fakt, że Dean musiał mnie podtrzymywać, żebym utrzymała
równowagę; pamiętałam, że Osip tańczył z Marie na środku ulicy, podczas gdy
Stiepan częstował mnie i White'a rosyjską wódką, ale potem zdecydowanie
poniosła mnie impreza.
Obudziłam się na lodowatych płytkach w
łazience z potężnym bólem głowy. Podniosłam się z trudem i rozejrzałam – Dean
spał zwinięty w kłębek na dywaniku obok wanny. Za oknem było ciemno i zaczęłam
się zastanawiać, czy to jeszcze noworoczna noc, czy już popołudnie.
- Hej, White – wychrypiałam. - Żyjesz?
Otworzył oczy i zmarszczył czoło.
- Niezbyt – oznajmił głosem równie
zachrypniętym, co mój. - A Ty?
- Nie. Idziemy do łóżka?
- Boże, Triss, nie mam na to teraz siły…
- O spaniu mówiłam, palancie – podjęłam
próbę stanięcia na równe nogi i prawie mi się udało; w ostatnim momencie
zachwiałam się i podparłam o umywalkę.
Spojrzałam w lustro – miałam rozmazany
makijaż i zapuchnięte oczy. Dean także wstał i stanął za mną. Nie wyglądał
lepiej, w dodatku mrużył oczy, którym pewnie bardzo dokuczało światło.
- Ale z nas menele – powiedział,
przecierając twarz dłonią.
- Rosyjska wódka – wzdrygnęłam się na myśl
o alkoholu – sprawia, że już nigdy nie będziesz tym samym człowiekiem. Idź
grzać łóżko, potrzebuję prysznica.
- Mogę wykąpać się z tobą?
Spojrzałam mu w oczy.
- Mówiłeś, że nie masz siły.
- Bo nie mam. Ale też potrzebuję prysznica,
a sam mógłbym się poślizgnąć i zabić.
Spróbowałam się uśmiechnąć, ale pewnie
wyszedł z tego jakiś krzywy grymas.
- Masz rację. Ludzie w takich momentach
powinni się wspierać – oznajmiłam.
Obudziły mnie bliżej nieokreślone odgłosy.
Uniosłam się na łokciach; Dean stał tyłem do mnie i pakował swoje rzeczy do
torby.
- Co robisz? - spytałam.
Drgnął słysząc mój głos i obrócił się w
moją stronę.
- Śpiąca królewna – uśmiechnął się.
- Co robisz? - powtórzyłam. - Myślałam, że
zostaniesz do jutra.
Westchnął.
- Też tak myślałem, ale dostałem sowę od
mamy, napisała, że wrócili wcześniej i chcieliby mnie zobaczyć.
- Sowę? Od kiedy mugole używają sów?
Dopiero po chwili dotarł do mnie sens tych
słów i ich zdecydowanie negatywny wydźwięk.
- To znaczy, miałam na myśli… eee… to nie
tak, że uważam, że mugole nie powinni…
Dean uśmiechnął się jeszcze bardziej,
widząc moje nieudolne próby sprostowania wypowiedzi.
- Daj spokój – przerwał mi. - Używają sów,
bo ich nauczyłem. Tak najłatwiej się ze mną skontaktować. Ty też dostałaś sowę.
Wskazał list, leżący na moim biurku.
- Nie wiem od kogo to – oznajmił. - Poza
tym, chyba jest zaczarowany i tylko ty możesz go otworzyć.
Wywróciłam oczami.
- Pewnie życzenia noworoczne od wujostwa.
Zaczarowali go, bo mają świra na punkcie prywatności. Jak piszą list, to tylko
do jednej osoby.
- Brzmi jak czarna magia. Czystokrwiste
zasady.
Rzuciłam w niego poduszką, ale zwinnie ją
złapał i pogroził mi palcem.
- Już i tak dostaniesz wycisk na treningu
za te wszystkie obiadki – powiedział. - Nie pogrążaj się.
- White, to są groźby karalne. Za karę
musisz się tu pofatygować i…
Nie zdążyłam dokończyć zdania, bo już był
obok mnie. Pocałował mnie gorąco w usta, przyciągając mocno do siebie.
Rozochocona wplotłam dłoń w jego włosy, ale odsunął się ze słowami:
- Naprawdę muszę lecieć.
Jęknęłam i opadłam z powrotem na łóżko. Nie
wiem czemu, ale czułam, że już za nim tęsknię. Nie chciałam, żeby sobie
poszedł; dobrze mi się z nim spędzało czas, nawet jak przebywaliśmy ze sobą
dwadzieścia cztery godziny na dobę.
- Ale mam pewien pomysł – powiedział po
chwili.
Obdarzyłam go pytającym spojrzeniem.
- Mamy jeszcze trzy dni ferii. Mogłabyś
wpaść do mnie… poznałabyś moich rodziców i w ogóle. Może twoja obecność zmusi
ich do unikania kłótni. O ile masz ochotę przebywać z mugolami, arystokratko.
- White, walnę cię zaraz.
Zaśmiał się.
- Mówię serio. Mogłabyś przyjechać jutro.
Mogłabyś zostać na jedną noc, albo dwie… albo do końca ferii. Jak chcesz. Tylko
proponuję.
Zastanowiłam się przez chwilę.
- Dzięki za zaproszenie, White, ale…
- Tylko proponuję – powtórzył, przerywając
mi.
- Okej. Wpadnę jutro.
Jego twarz rozpromieniła się w szerokim
uśmiechu. Przytulił mnie mocno; nie sądziłam, że aż tak go tym uszczęśliwię.
Chwilę później zostałam w pokoju sama.
Przymknęłam jeszcze na chwilę oczy, ale nie udało mi się zasnąć, więc wstałam i
wzięłam szybki prysznic. Umyta i ubrana, ale nadal skacowana i wyglądająca jak
żywy trup, zeszłam na dół. W salonie zastałam niezłe pobojowisko: stół uginał
się pod ciężarem pustych i pełnych butelek, na ziemi leżało potłuczone szkło,
wszędzie przewracały się korki od szampana, a pod stołem była wielka plama po
czerwonym winie. Na dużej kanapie z jednej strony spała Marie, a z drugiej
Osip. Stiepan musiał jako jedyny dotrzeć do sypialni dla gości, bo nie było go
w pomieszczeniu.
Zaczęłam sprzątać bałagan w salonie przy
pomocy różdżki, starając się nie zbudzić gości. Następnie ogarnęłam kuchnię.
Kończyłam zmywać naczynia, kiedy do pomieszczenia wszedł Osip. Wyglądał, jakby
dopiero co zmartwychwstał.
- Hej, Triss – wychrypiał. - Jak
samopoczucie?
- Świetnie, czuję się jak nowonarodzona –
odparłam sarkastycznie. - Chcesz wody?
- O tak!
Nalałam do szklanki kranówy i podałam mu;
wypił wszystko duszkiem, tak samo jak trzy kolejne szklanki. Potem rozsiadł się
na krześle przy stole i pocierając palcami skronie, spytał:
- Gdzie Dean?
- Musiał już wrócić do domu. Jak ci się
podobała impreza?
Uśmiechnął się szeroko.
- Najlepszy Sylwester. Kurczę, kuzynka, w
przyszłym roku nie będę się szlajał po imprezach, tylko od razu przybędę tutaj!
Wycelowałam w niego palec wskazujący.
- W przyszłym roku wasza kolej.
Nie odpowiedział, bo przyszła Marie.
Machnęłam do niej; uśmiechnęła się, po czym usiadła Osipowi na kolanach,
oplatając mu ręce wokół szyi.
Zastygłam w bezruchu, otworzyłam szerzej
oczy i wstrzymałam oddech.
- O cholera – wymsknęło mi się.
Marie roześmiała się perliście, a mój kuzyn
cmoknął ją w policzek. Nadal byłam w głębokim szoku. Jeśli dobrze kojarzyłam,
jeszcze poprzedniego wieczora tych dwoje nic nie łączyło, a teraz wyglądali,
jakby byli parą.
- Co tu się zadziało? - spytałam. - Albo
nie, lepiej nie mówcie.
Tym razem oboje się roześmiali, a ja
wróciłam do sprzątania. Marie zawsze mi powtarzała, że Osip jest w jej typie;
to po prostu musiało się kiedyś zdarzyć. Alkohol łączy ludzi.
Rodzice wrócili następnego dnia o
trzynastej i jak tylko weszli, poinformowałam ich, że wychodzę z domu odwiedzić
Marie. Uznałam, że lepiej ich okłamać; nie wiedziałam, jak mama zareagowałaby
na informację, że zadaję się z mugolakiem. Brutalne, ale prawdziwe.
Ubrałam się i opuściłam teren naszej
posiadłości. Kiedy minęłam wszystkie zabezpieczenia i znalazłam odpowiednie do
teleportacji miejsce, zamknęłam oczy i skupiłam się z całych moich umysłowych
sił na adresie, który podał mi Dean. Poczułam, jak otaczające powietrze napiera
na mnie boleśnie. Zapanowała ciemność i zabrakło mi tchu, ale gdy po chwili
otworzyłam oczy, ujrzałam uroczy, mały domek z czerwonej cegły, otoczony
drzewami i zaspami śniegu. Odetchnęłam – nie byłam fanką teleportacji – i
ruszyłam przed siebie. Dom był ogrodzony niskim płotem, ale bramka była
uchylona, więc bez problemu weszłam na odśnieżoną ścieżkę prowadzącą do drzwi.
Odetchnęłam jeszcze raz i cicho zapukałam.
Natychmiast usłyszałam stukot pośpiesznych
kroków i po chwili w progu ujrzałam Deana – uśmiechniętego od ucha do ucha, ale
trochę też jakby zdenerwowanego.
- Cześć, White – rzuciłam i chciałam
przytulić go na powitanie, ale odsunął się.
- Nie wolno witać się w progu – wyjaśnił. -
Mugolskie zwyczaje. Dzisiaj ich trochę poznasz.
Złapał mnie za rękę i wciągnął do środka.
Otoczył mnie ramionami, cmoknął w czoło i gestem zaprosił, żebym weszła dalej.
Ruszyłam przed siebie. Ich dom był skromnie
urządzony, ale uroczy w swojej prostocie. Na ścianach nie było strojnych
obrazów, tylko kilka portretów rodzinnych, które w przeciwieństwie do tych
magicznych były statyczne. Kuchnia była połączona z niedużym salonem i
urządzona w starym stylu – blaty były z drewna, tak samo jak zdobione szafki i
nieduży stół z czterema krzesłami. W salonie stała beżowa kanapa, przed nią
niski stolik ze szkła i drewna, a naprzeciwko dziwne, czarne pudło, podłączone
kablem do dziury w ścianie. W myślach zaczęłam tworzyć listę mugolskich rzeczy,
o które muszę zapytać Deana.
Kiedy tylko przekroczyłam próg kuchni,
zostałam złapana w objęcia przez niską, szczupłą kobietę o ogromnych, brązowych
oczach i kasztanowych włosach.
- Cześć, Triss! - powiedziała, odsuwając
mnie na długość ramion. - To niesamowite uczucie wreszcie cię poznać! Dean miał
rację jak mówił, że jesteś śliczna.
Mrugnęła do swojego syna porozumiewawczo, a
on warknął:
- Mamo…
Kobieta roześmiała się perliście i to chyba
w tamtym momencie po raz pierwszy poczułam do niej przeogromną sympatię.
- Na pewno trochę koloryzował –
powiedziałam. - Mi też bardzo miło panią poznać.
- Siadajcie, zaraz podam obiad – oznajmiła
kobieta, wracając do przerwanego przez moje przyjście rozkładania talerzy na
stole. - Mark trochę się spóźni, dzwonił z pracy, że musi jeszcze coś załatwić.
Jeszcze przed przyjściem obawiałam się, że
będę spięta w towarzystwie rodziców Deana, ale usposobienie jego mamy było tak
przyjazne, że cały stres natychmiast znikał. Usiadłam przy stole i
obserwowałam, jak White dyskutuje z mamą, które sztućce podać. Nie byłam sobie
w stanie wyobrazić, że ta uśmiechnięta kobieta mogłaby się z kimkolwiek kłócić;
uznałam, że to ojciec Deana musi być zapalnikiem rodzinnych konfliktów.
Odrzuciłam tę myśl, jak tylko go
zobaczyłam.
Był starszą wersją Deana: miał taki sam
kształt nosa, ust, oczu, był nawet podobnie zbudowany i tak samo wysoki. Różnił
ich kolor tęczówek – pana White'a były czarne, a Deana złote – i włosy – u tego
starszego dało się dostrzec pierwsze pasma siwizny. Pan Marcus, podobnie jak
jego syn i żona, miał przyjazny wyraz twarzy, ciepły uśmiech i radosne ogniki w
oczach.
Nic mi tam nie pasowało. Przecież oni
wyglądali na najbardziej życzliwych ludzi na świecie, nie mogło być aż tak źle,
jak przedstawiał to Dean.
- Witaj, Triss – wyciągnął dłoń nad stołem;
uścisnęłam ją. - Fajnie wreszcie cię poznać, Dean ciągle o tobie gada.
- Tato, ty też?! - żachnął się White, a ja
nie mogłam się nie zaśmiać.
Pan Mark wyszczerzył do niego zęby w
złośliwym uśmiechu i usiadł naprzeciwko mnie. Dean zajął miejsce po mojej
prawej, a pani White zajęła się nakładaniem jedzenia na talerze.
Dean gotował świetnie, moja mama jeszcze
lepiej, ale to, co przygotowała pani White było absolutnym niebem w gębie.
Starałam się nie pochłaniać jedzenia zbyt łapczywie, ale po prostu się nie
dało.
- Pani White, to jest pyszne –
powiedziałam, walcząc z chęcią poproszenia o dokładkę.
- Ależ daj spokój z tą „panią White” - odparła.
- Mów do mnie Jennifer. Mark też na pewno się nie obrazi, jeśli będziesz
zwracać się do niego po imieniu.
Obdarzyła mnie ciepłym uśmiechem i znów
poczułam do niej ogromną sympatię.
Kiedy po obiedzie usiedliśmy w salonie, nie
mogłam powstrzymać ciekawości.
- Co to jest? - spytałam, wskazując czarne
pudło.
Państwo White stłumili chichot, ale Dean
natychmiast parsknął głośnym śmiechem.
- To jest telewizor, Chevron – odparł,
rozbawiony. - Oglądamy w nim telewizję.
- Co w nim oglądacie?! - zdziwiłam się.
- Telewizję – oznajmił Mark – ruchomy obraz
nadawany przez satelity.
- Przez sateco?!
Jennifer nie wytrzymała i roześmiała się
głośno. Postanowiłam, że odpuszczę sobie resztę pytań. W mugolskich
przedmiotach było więcej magii, niż w tych czarodziejskich.
Pan White poklepał mnie po ramieniu.
- Spokojnie, ja też kompletnie nie rozumiem
tych waszych latających mioteł. W naszych bajkach piszą, że tylko wiedźmy na
nich latają.
- No tak – rzucił Dean. - Triss jest
naczelną wiedźmą!
- Deanie Marcusie White! - oburzyła się
Jennifer. - Czy ty znasz takie pojęcie, jak „odrobina taktu”?!
Jej syn zignorował tę uwagę, a Mark
zapytał:
- Dean opowiadał, że twoi rodzice także są
czarodziejami. Czym się zajmują?
- Pracują w Ministerstwie Magii.
- Ministerstwo Magii – zaśmiał się pan
White. - Kiedy Dean mi o tym powiedział, myślałem, że żartuje. Co tam się robi?
W jego głosie nie było ani krzty
złośliwości czy ironii; słychać było za to uprzejme zainteresowanie i odrobinę
ciekawości.
- To zależy od departamentu – odparłam. -
Tato pracuje w Departamencie Tajemnic i niezbyt wiele mówi o pracy, a mama jest
Sędziną Wizengamotu, sądu najwyższego czarodziejów. Jest też Departament
Magicznych Gier i Sportów, Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów,
Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami…
- Niesamowite - powiedziała pani White.
Wpatrywała się we mnie z zainteresowaniem i kręciła głową z niedowierzania –
Gdzie znajduje się to wasze ministerstwo?
- W Londynie – odpowiedziałam – w centrum.
Jest ukryte przez potężne zaklęcia i spora część budynku jest pod ziemią.
- Niesamowite – powtórzyła Jennifer. – Z
tego wszystkiego chyba muszę się napić. Czego chciałabyś spróbować, Triss? Nalewki?
Bimbru?
Okazało się, że malinowa mugolska nalewka
ma właściwości pogłębiające senność z każdym kolejnym kieliszkiem. Około
północy nasze rozmowy okazały się leniwe i niezbyt wciągające, więc Mark
zadecydował, że czas do spania. Spodziewałam się, że Dean zaprowadzi mnie do
sypialni dla gości – w końcu jego rodzice mogą mieć coś przeciwko sypiającym ze
sobą nastolatkom – ale okazało się, że oboje będziemy spać w jego pokoju, w
jego łóżku.
To było dla mnie kolejne nowe doświadczenie
– pokój Deana. Był nieduży, skromny, z jasnozielonymi ścianami, wąskim,
skrzypiącym łóżkiem i drewnianą podłogą, ale nie to w nim przyciągnęło moją
uwagę. Cała ściana nad łóżkiem była poozdabiana plakatami, zdjęciami – zarówno magicznymi,
jak i mugolskimi. Odnalazłam tam zdjęcie, na którym był Dean, Marie i ja –
jedenastoletnie, beztroskie łebki podające sobie kafla na hogwarckich błoniach.
Inna fotografia przedstawiała mnie i Marie w idiotycznych pozach z balu
noworocznego w piątej klasie – nasze miny na tym zdjęciu mówiły wprost: „jesteśmy
młode, głupie i upiłyśmy się jednym piwem”.
Poczułam dziwne ukłucie w sercu. Dean
wyraźnie przywiązywał wagę do wspomnień… Cholera, miał zdjęcie swoich przyjaciół na ścianie. Przyjaciół.
Uświadomiłam sobie, że przecież znamy się tyle lat, tyle nas łączy… Dotarło do
mnie, że Dean od dawna może być we mnie prawdziwie zakochany. Chociaż spotykał
się z innymi dziewczynami, nigdy o mnie nie zapominał. Nie spychał na drugi
plan, nie świrował na punkcie żadnej innej dziewczyny do tego stopnia, żeby nie
spędzać czasu ze mną.
Całe te przemyślenie wydały mi nagle
okropnie ciężkie.
Czułam, że Dean mi się przygląda. Musiałam
wlepiać wzrok w ścianę już dobre kilka minut i… Nie. Nie ma mowy, Chevron. Nie
ma mowy!
Cholera. Miałam łzy w oczach. White mógł to
zauważyć… a raczej na pewno zauważył, bo otoczył mnie ramionami i ucałował w
czubek nosa. Potem oparł swoje czoło o moje i wpatrzył się w moje oczy.
Zamrugałam intensywnie, modląc się, żeby żadna łza nie umknęła mi z oka.
- Co jest? – szepnął.
- Nic – wychrypiałam, po czym cmoknęłam go
w usta i odwróciłam się, schylając do torby, z zamiarem przebrania się w
piżamę.
Chociaż nie wiem jak bym chciała, nie
mogłam być z Deanem w pełni szczera. Nie mogłam mu powiedzieć, że sypiałam ze
Snape’m i że on mi ciągle siedzi w głowie; White znienawidziłbym mnie w ułamek
sekundy. Pewne rzeczy po prostu trzeba zabrać ze sobą do grobu.
Musiałam wrócić do domu rano, bo taki
warunek postawiła mi mama. Niechętnie pożegnałam się z Deanem, Jennifer i
Markiem, po czym teleportowałam się do naszej posiadłości. Kiedy tylko
przekroczyłam próg domu, usłyszałam rozmowy z salonu. Odwiedził nas Lucjusz.
- Witaj, Trinity – oznajmił, kiedy mnie
ujrzał. – Mam nadzieję, że usiądziesz z nami na chwilę.
Uśmiechnęłam się i powiedziałam:
- Jasne, tylko zaniosę rzeczy do pokoju.
Już miałam ruszyć schodami w górę, kiedy w
głowie zaskoczył mi mechanizm pod tytułem „dobre maniery” – w Nowy Rok przecież
przyszedł do mnie list. Nie otwierałam go, ale to musiało być od Malfoyów.
- Ach, wujku, dziękuję za życzenia
noworoczne – rzuciłam, stawiając stopę na pierwszym schodku.
- Jakie życzenia? – spytał.
Wróciłam do salonu i powiedziałam:
- No… te w liście. Przysłaliście mi je w
Nowy Rok.
- Ależ skąd, Trinity – oznajmił. – Nie
przysyłałem ci życzeń noworocznych. Właśnie przyszedłem je złożyć.
Na ułamek sekundy serce przestało mi bić.
~*~
Ten rozdział jest trochę nudny i średnio
jestem z niego zadowolona (chociaż słyszę, jak Team Dean wiwatuje :P), ale
spokojnie, w następnym już będzie się działo!
Chciałam Was poinformować, że to jest już przedostatni
rozdział pierwszej części opowiadania. Ale nie martwcie się, to wcale nie
oznacza końca – druga część oczywiście się pojawi i to właśnie w niej będzie
działa się ta główna akcja, przez którą wpadł mi pomysł na to opowiadanie :D
Przepraszam za tę przerwę, ale miałam lekki
spadek motywacji przez brak zainteresowania blogiem. Ale cóż – wierni czytelnicy
pozostali! <3
Zgadnijcie od kogo ten list… tak,
zgadliście XD
Rozdział rzeczywiście wiele nie wnosi ale mnie się podoba ;) Wiesz dlaczego :D Uwielbiam Dean'a a w Twoim opowiadaniu jest po prostu uroczy <3
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że list napisał Sev. Jestem o tym przekonana w 100% :D Mam rację?
Stali czytelnicy zawsze zostaną więc nie masz co się martwić małym zastojem. U mnie jest podoba sytuacja ale to chyba przejściowe ;)
Oczywiście czekam na dalszy ciąg i życzę weny :)
Pozdrawiam
Arcanum Felis
zapraszam na nowy rozdział
http://ingis-at-glacies-dramione.blogspot.com/
Myślę, że nadawca listu jest totalnie oczywisty XD
UsuńPozdrawiam również! :*
Jeśli chodzi o list, to obstawiam Seva (no tak, teraz przeczytałam Twoją odpowiedź na wcześniejszy komentarz i wszystko jasne). Troszkę mi go tutaj brakowało i mam nadzieję, że nadrobisz to w następnym rozdziale.
OdpowiedzUsuńSylwester jak Sylwester. Ostra popijawa i zacieśnianie więzi.:)
Dean w Twoim wykonaniu rzeczywiście jest fajny. Taki „normalny”, zakochany(?) i napalony. Jestem bardzo ciekawa dalszego ciągu tej historii. Triss stanie przed trudnym wyborem – to pewne.
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę.
90% następnego rozdziału to Sev, więc na pewno będziesz zadowolona :D
UsuńCześć.
OdpowiedzUsuńWiem, że pojawiam się tak totalnie znikąd, ale muszę ci powiedzieć, że od dłuższego czasu czytam twojego bloga. :) Zainteresowała mnie fabuła. Ciekawą jestem jak to się wszystko dalej potoczy i kogo wybierze Triss. :) Też zapraszam do siebie, chociaż dopiero zaczynam. Sevmionebyfox.blogspot.com
Pozdrawiam i weny ci życzę,
C.S Fox Potterhead. :)
Dlaczego małe zainteresowanie? ;-; Powinnaś mieć tutaj dużo odwiedzin i komentarzy.
OdpowiedzUsuńRozdzailik miły. Milutki. Jak puszek. Można było się wtulić i pocieszyć Deanem. Triss wraca do bycia nastolatką, ale to tak nie działa. Sev siedzi gdzieś tam. W Nowym Jorku xd
Podobało mi sie i czekam na następny.
Papapa
Sev hoduje słonie, to już przecie było powiedziane XDD
UsuńDzięki! <3
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCo do motywacji - rozumiem Cię w 100 %! Mam to samo, ale nie martw się! Super osoby, czyli my, Twoi czytelnicy, albo przynajmniej ja, jestem z Tobą, dopinguję i życzę duuużo weny! :)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału - faktycznie, jest przejściowy, ale nudny nie! Jeżeli mam być szczera i jeżeli chodzi o kwestię literatury, to ja uwielbiam czytać tzw. "Masło maślane" xD
Zawsze mnie to odpręża i poprawia nastrój, taka typowa codzienność.
Ja oczywiście jestem Team Dean i byłoby grzechem nie wspomnieć, że w tym rozdziale jest strasznym słodziaaaakiem!
Jestem też ciekawa co z Triss i kogo w sumie wybierze...
Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam :*
Nilkrokusy
Noo, jest aż za słodki :P Ale dla równowagi w następnym będzie dużo Seva :P
UsuńDzięki za wsparcie, Wasze komentarze to dla mnie najlepszy zastrzyk weny <3
Siema, bejbs!
OdpowiedzUsuńTak, w końcu ruszyłam swoje cztery litery i przywlekłam swój zacny, jędrny zadek pod twój adres. No, powiedz mi jak bardzo się z tego cieszysz! :P
,,- A może powinnam cię związać?
W jego oczach pojawiło się coś jeszcze. Jakiś… podejrzany błysk. Jakby miał nadzieję, że mówię serio."
Aż mi się przypomniał taki obrazek :'D
Ale nie umiem go znaleźć. Szkoda, idealnie pasował do sytuacji xD
,,Maxwell bardziej ucieszyła się na widok Deana, niż na mój. Właściwie, to chyba na widok nas razem." Po przeczytaniu pierwszego zdania, przez chwilę miałam wrażenie, że będziesz chciała zrobić jakiś pieprzony trójkącik (Marie, Dean i Trish), ale na (twoje) szczęście, szybko wszystko sprostowałaś. Team Dean już nie czuje się zagrożony :)
,,Cóż, Rosjanie." Uwielbiam wszystkie podsumowania Trish-Fish. Nie wiesz co powiedzieć? ,,Cóż, to Rosjanie. Co się dziwić?" Kocham cię za to xD
,,Po dwóch godzinach opowieści oddelegowałyśmy Deana do kuchni, żeby zrobił obiad (już nawet nie protestował)". Hyhy... ciekawe dlaczego ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Rozdział był lekki i przyjemny. Mi się bardzo spodobał, nie przejmuj się swoją opinią. My, autorki, na ogół wszystko co napiszemy uznajemy za średnie. Uwierz mi, ja wiem lepiej.
W tymże poście, mieliśmy szansę bliżej poznać przyszłych teściów naszej głównej Rybki (zamiast Trish-Fish będę używała tego zdrobnienia, jest krótsze :')), nacieszyć się Trianem, stworzyć kolejny paring jakim jest Parie (trudno jest wymyślić jakiś sensowny paring z imienia "Osip". Rodzice musieli naprawdę go nie kochać, skoro pokarali chłopaka takim imieniem xD) i przeżyć chwilowy zawał pod koniec. I nie, nie wiem od kogo Tri... Oł Dżidżast! Łejt! Już wiem! Czyżby pan Tłustowłosy raczył się odezwać?! :O
Nieeee... Czy to oznacza koniec Triana?!
Hymhymhym... nie wiem co może być w następnym rozdziale, ale pewnie będzie ciekawie. Komentarz, jak zwykle dupny.
Wybacz.
Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
Sophie Casterwill
PS: Co z drabble o Syriuszu?!
PS2: Wiem, że powinnam już dawno, dawno temu skomentować Twój Children of Revolution, ale... obiecuję, iż nie długo go przeczytam! Słowo harcerki (walić to, że nigdy nie byłam w harcerstwie xD)!
OOOO JAK SIĘ CIESZĘ! Patrz jak się cieszę! Widzisz jak się cieszę?! AUUUU! Jebłam się w głowę od tego skakania pod sufit z radości... dzięki, Twoja wina :/
UsuńLuzik, Maxwell ma swoich Rosjan XD Nie wyrwie Dyna, toteż team Dyn niechaj się nie trwoży.
Trishy-fishy lubi sobie coś tak czasem podsumować jednym zdaniem, ja też lubię, to jest jedna z cech, którą jej dałam z siebie :D Chociaż nigdy nie robię bohaterów na wzór i podobieństwo mnie, ale parę moich cech się do niej wkradło :D
Czy lekki i przyjemny... ja nie wiem, jestem trochę zażenowana, że taki wyszedł. Ale następny jest całkiem w pytkę!
Na rodziców Deana trochę był inny plan, ale nie wykluczam, że ten wątek się kiedyś rozwinie jescze :D
Nooooo Mr Tłustowłosy wraca. Także będziesz opłakiwać następny rozdział, bo Dyyyna nie będzie, a Snejpi będzie :P
W następnym rozdziale się dzieje i nie mogę się doczekać, aż Wam go tu rzucę na pożarcie! A komentarz NO RZECZYWIŚCIE dupny w punkt, rzeczywiście, wcale nie najdłuższy, wcale nie najbardziej wnikliwy i wcale nie pisany z największym zaangażowaniem XD Weź tak nie mów, kocham Twoje komentarze <3
PS: Nie mam weny do drabble. Z drabble tak jest, że albo siadam i piszę całość w dziesięć minut i jest piękny składny tekst, albo się męczę z dwoma pierwszymi zdaniami i po dziesięciu minutach odpuszczam. I ostatnio jest ta druga opcja.
PS2: Czekam, bo jeśli będzie ocena pozytywna, to reaktywują Syriusza chyba :D
DZIĘĘĘX BEJB :**********
Hej! Cudowny szablon, naprawdę wykonałaś świetną robotę. Sam rozdział jest długi i przeplata się opis z dialogiem, co jest jak najbardziej na plus. Muszę się bardziej zorientować w historii, by więcej napisać :3
OdpowiedzUsuńTrzymaj się,
precious-fondness.blogspot.com
No tak... to musiało stać się prędzej czy później.
OdpowiedzUsuńZapraszam na bloga. Chyba domyślasz się, co na ciebie tam czeka, prawda...? Niestety, muszę potwierdzić twoje obawy.
Sophie Casterwill
Od razu stawiałam na Seva, mam nadzieję, że to on wysłał list :)
OdpowiedzUsuńMalinowa nalewka babuni xP, po niej nigdy się nie jest takim samym... Jeszcze Triss zacznie oglądać telewizję, normalnie matka jej nie pozna!
Team Dean jest usatysfakcjonowany, a Team Sev żąda Snape'a!
Matka Triss przeżegnałaby się stopą, jakby się dowiedziała, gdzie się córcia naprawdę podziała xd
UsuńTak jeszcze odnośnie Twojego poprzedniego komentarza, z tym niedoinformowaniem - to fakt, Triss jest hardo niedoinformowana na temat wojny. Jest na to wytłumaczenie - chciałam, żeby to wyglądało tak, że jej ojciec bardzo nie chciał przez, żeby Triss wiedziała więcej - i miał ku temu powodu - to zresztą też będzie wyjaśniać się na bieżąco. W szkole pewnie coś tam ktoś mógł mówić i Triss mogła coś sobie podsłuchać, ale też ona jest z natury osobą, która raczej zbyt wielu znajomków nie ma, a Dean jako Mugolak niewiele wie o wojnie. Maxwell mogłaby jej może coś powiedzieć, ale mimo wszystko jest słit psiapsiółeczką i poważne wojenne dyskusje to nie jej temat :D W Hogwarcie, takie mam wrażenie, nauczyciele nie gadali zbyt dużo o wojnie, a całe społeczeństwo w tamtym czasie (91-92 rok) nadal miało trochę tematów tabu.
Twoje spostrzeżenie jednak bardzo trafne. Chciałam zrobić Triss nieświadomą, ale może trochę przegięłam :P
Widzisz, za dużo myślę i wszędzie dopatruję się spisków. Może dlatego, że w moim opowiadaniu o Hermionie też się coś już dzieje i nie jest takie jakie się wydaje na pierwszy rzut oka (co jakiś czas wstawiam dyskretne wskazówki ^^).
UsuńNiech Triss nic nie wie, Twoja koncepcja jest dobra i rzeczywiście tak mogło być :). U mnie w domu nadal nie chcą za bardzo mówić o tym co się działo z rodziną podczas II wojny światowej, a tyle lat minęło... ;(
P.s. - przeżegnanie się stopą: boskie xP