1 marca 2016

Rozdział czwarty

Do świąt nie mieliśmy z Deanem okazji powtórzyć tego, co zaszło pamiętnej nocy w szkolnym korytarzu. W zasadzie nic między nami się nie zmieniło – dalej rozmawialiśmy o tym samym, zachowywaliśmy się jak kumple i kłóciliśmy się przez nasze konfliktowe charaktery. Tylko czasem, jak zostawaliśmy sam na sam, wyobraźnia trochę za bardzo mi szalała.
Zostałam w zamku dłużej niż większość uczniów, bo aż do poranka wigilijnego. Po części z chęci spędzenia czasu z Deanem, a trochę z powodu nawału nauki. Dwudziestego czwartego grudnia wcześnie rano White odprowadził mnie do Hogsmeade, gdzie Ekspres Hogwart czekał, aby zawieźć ostatnich uczniów do Londynu.
- To… wesołych świąt – oznajmił Dean, kiedy staliśmy na stacji.
Nie do końca znałam sytuację rodzinną Deana; wiedziałam tylko, że jego rodzicom zdarza się kłócić, a potem godzić - i tak w kółko. W każdym razie na święta postanowili wyjechać do jakiegoś ciepłego kraju, a White’owi niezbyt się to spodobało, w związku z czym postanowił zostać w Hogwarcie. Nie czuł się dobrze z tym faktem, ale nie pokazywał za bardzo tego po sobie.
- Wpadnij do mnie na Sylwestra – powiedziałam, uśmiechając się lekko. - Będzie Marie i moi kuzyni z Durmstrangu.
- Dzięki – odparł. - Postaram się wpaść.
Rozejrzałam się ukradkiem, czy nikogo nie ma w pobliżu. Było prawie pusto, więc wspięłam się na palce i pocałowałam go krótko w usta. Był trochę tym zszokowany, ale nie powiedział nic. Spojrzałam mu w oczy ostatni raz, uśmiechnęłam się i ruszyłam w stronę pociągu.
Znalazłam pusty przedział, włożyłam kufer na półkę pod sufitem i rozsiadłam się wygodnie, patrząc przez okno. Mogłam teleportować się do domu, ale w zasadzie lubiłam podróże Ekspresem Hogwart. Miałam wtedy kilka godzin na snucie przemyśleń, czytanie książek i śledzenie zmieniających się krajobrazów przez okno.
Pociąg ruszył. Dean nadal stał jak spetryfikowany na peronie, ale kiedy napotkałam jego spojrzenie uśmiechnął się i mi pomachał. Odmachałam mu, zanim zniknął mi z oczu.
Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, czy cieszyłam się z powrotu do domu na święta. Moi rodzice wywodzili się z arystokratycznego rodu czarodziejów czystej krwi i do dziś w rodzinie panowały dosyć chłodne, ścisłe zasady. Mama, Anastasia Chevron, z domu Malfoy, od lat pracowała w Ministerstwie Magii jako sędzia Wizengamotu, natomiast tata – Rafael Chevron - niewiele mówił o swojej pracy, bo pełnił ważną funkcję w Departamencie Tajemnic.
Każda rodzina czarodziejów czystej krwi była w jakimś stopniu spokrewniona i najczęściej wywodziła się z rodu Blacków. Bratem mojej mamy był Lucjusz Malfoy i wraz ze swoją żoną i rozwydrzonym synem zwykle spędzali u nas święta. Dalekim kuzynem mojego ojca był słynny Syriusz Black, ale on akurat nie spędzał u nas świąt. Cieszyłam się, że nie należę do tego głównego trzonu rodziny Black, bo zostałabym prawdopodobnie wydziedziczona za to, że przydzielono mnie do Gryffindoru, a nie Slytherinu. Zresztą rodzice też nie byli za bardzo zadowoleni, że jestem Gryfonką, ale nie okazywali tego często. Jak większość rodzin czystej krwi rodzice mieli krótki romans z czarną magią i słynnym Voldemortem, ale w trosce o moje bezpieczeństwo postanowili nie deklarować się jednoznacznie po żadnej ze stron. Rzadko o tym opowiadali, a strzępki informacji na temat ich przeszłości znałam od wuja Lucjusza, który lubował się w opowieściach o człowieku, którego nazywał Czarnym Panem.
Moje stosunki z rodzicami opisałabym jako poprawne. Nie kłóciłam się z nimi zbyt często i starałam się nie okazywać faktu, że w głębokim poważaniu mam ich ideologię czystości krwi. Mama zawsze zachowywała wobec mnie chłodny dystans i nie najlepiej radziła sobie w kwestiach wychowania dzieci, ale ojciec nadrabiał za nią swoim ciepłem i wiecznym uśmiechem. To on zaszczepił we mnie miłość do qudditcha i od najmłodszych lat powtarzał, że mam spełniać marzenia. Poza tym zarabiali dużo pieniędzy, na wiele mi pozwalali, a nasz dom był dziewiętnastowieczną posiadłością z ciemnego marmuru, więc absolutnie nie miałam na co narzekać. Moja buntownicza natura była ukryta bardzo głęboko i odzywała się tylko wtedy, jak White kazał mi trenować w strugach deszczu.

Wysiadłam z pociągu i od razu zauważyłam w tłumie mojego ojca – ciemnowłosego mężczyznę z zarostem, wesołym, ale przebiegłym spojrzeniem i dodającymi uroku zmarszczkami przy oczach. Był ubrany tak jak zwykle w białą koszulę ze stójką i czarne spodnie. Na to zarzucił grafitowy płaszcz. Kiedy napotkał moje spojrzenie uśmiechnął się szeroko i ruszył w moją stronę.
- Cześć, młoda! - rzucił, przytulając mnie na powitanie.
Odwzajemniłam uścisk i poszliśmy w stronę wyjścia z dworca. Po drodze do miejsca, z którego mogliśmy się bezpiecznie teleportować, opowiadałam o szkole i meczach quidditcha. Mugole jak zwykle dziwnie na nas patrzyli, ale dla nich dwójka ludzi z kufrem i klatką z czarną sową zdecydowanie była nietuzinkowym widokiem. Po chwili drogi skręciliśmy w opuszczony zaułek i aportowaliśmy się pod domem.
Nasza posiadłość mogła zapierać dech w piersiach. Była ogromnym, odrobinę mrocznym dworem, z bramą z kutego żelaza i pokaźnym ogrodem. Wysokie okna zakończone były ostrymi łukami, frontowe ściany były wykonane z szarego marmuru. Do środka prowadziły dwuskrzydłowe, dębowe drzwi.
Kiedy przekroczyłam próg domu od razu poczułam zapach świerku i pierników. Mama przywitała mnie zdawkowym „Witaj, Trinity” i ucałowała w oba policzki. Posiedziałam chwilę z rodzicami, po czym poszłam na piętro, gdzie mieścił się mój pokój.
Jako jedyne pomieszczenie w całym domu zatracił charakter dziewiętnastowiecznej willi. Ściany były w kolorach beżu, który kontrastował z podłogą z ciemnego drewna. W oknach nie było ciężkich zasłon, a jasne firanki, które przepuszczały dużo dziennego światła. Przy zachodniej ścianie stało najwygodniejsze łóżko na świecie, z puchatą kołdrą i wielką poduszką. Na przeciwko stało spore biurko, a nad nim półki zastawione książkami. Moją łazienkę od pokoju oddzielały nie drzwi, a lekka zasłona.
Opadłam na łóżko ciesząc się z faktu, że wreszcie będą mogła się wyspać we własnej pościeli. Przymknęłam oczy, mając ochotę na krótką drzemkę, ale usłyszałam głos mamy z dołu:
- Trinity, musisz mi pomóc ojcu ubrać choinkę. Malfoyowie będą za dwie godziny.
Westchnęłam i leniwie wstałam.

Salon był ciemnym, ale modernistycznie urządzonym pomieszczeniem; szare, marmurowe ściany, jasna podłoga i duże okna z zasłonami. W centrum pomieszczenia znajdował się stół, wokół którego ustawione było dziesięć ciężkich krzeseł z satynowym obiciem. Na prawo od wejścia znajdował się pokaźnych rozmiarów kominek, a nad nim wisiał ogromny arras z drzewem genealogicznym naszej rodziny. Kawałek dalej, w kącie, na okres świąt ustawiono choinkę, natomiast  obok niej stał mały stolik i dwa fotele. To zwykle w nich rodzice zasiadali wieczorem, popijając koniak i czytając książki. W przeciwległej do tej z kominkiem ścianie były trzy ogromne okna, zwykle zasłonięte szarą, lekko połyskującą, atłasową zasłoną.
Kiedy weszłam do salonu, ojciec akurat rozplątywał białe łańcuchy choinkowe. Było ciepło, dość jasno, a w kominku wesoło trzaskał ogień. Tato uśmiechnął się do mnie i wskazał pudło ze srebrnymi bombkami.
- Do roboty, Trinity. Mama zaraz oszaleje.
Zabrałam się za przystrajanie drzewka; po chwili ojciec przyłączył się do mnie. Zajęło nam to prawie godzinę i kiedy skończyliśmy, miałam poranione igłami i umazane żywicą dłonie, ale efekt był całkiem miły dla oka. Ojciec na koniec jeszcze machnął różdżką, wyczarowując kule światła, które płynnie rozłożyły się na gałązkach drzewa.
Podziwialiśmy wspaniały efekt końcowy, kiedy usłyszałam jakiś rumor w korytarzu. Ktoś piskliwym głosem wykrzyknął „Aaaach!”, trzasnęły drzwi i inny, tym razem chrapliwy głos odpowiedział „Madame Chevron!”. Tata i ja ruszyliśmy w kierunku tych dźwięków i kiedy wychyliliśmy głowy zza drzwi salonu, ujrzeliśmy naszego skrzata domowego, Capka, i dostojną damę w futrze z norek i siwymi włosami upiętymi w wysoki kok.
Ta druga była jedyną pozostałą przy życiu seniorką rodziny Chevron – matką mojego ojca, a moją babcią. Była dystyngowaną kobietą, wdową po Zacharielu Chevronie, który zginął w czasie wojny czarodziejów. Miała wygląd i maniery królowej, uwielbiała otaczać się służbą i wpływowymi ludźmi, a w mojej opinii była wbrew swojej własnej woli najśmieszniejszą osobą na świecie.
Kiedy nas zauważyła, rozpromieniła się i wyciągnęła do mnie ręce.
- Panienko! Uroda twa nieskazitelna, podejdź, niech cię powitam!
Starając się opanować rozbawienie, ukłoniłam się i powolnym krokiem ruszyłam w jej stronę. Ucałowała mnie w oba policzki; każdy jej ruch był zamaszysty i płynny, a ja spostrzegłam, że z czasem ta kobieta robi się coraz bardziej parodią samej siebie.
Następnie przywitała mojego ojca i mamę. Zaprowadziłam ją do salonu; wiedziałam, że teraz nie ma już żartów. Jak babcia zacznie łoić koniak, to może nie dotrwać do pierwszej gwiazdki. Usiadłam obok niej i rozmawiałyśmy chwilę. Do swoich wypowiedzi wplatała zdecydowanie za dużo francuskich słówek i cały czas mówiła ze śmieszną emfazą. Bardzo starałam się jej nie naśladować, ale czasem to było silniejsze ode mnie.
- Madame Chevron - stanowczo zabraniała mi zwracać się do siebie per „babciu”, więc mówiłam tak, jak wszyscy – jak twój ogród? Nadal jest taki piękny?
- Och, oui, mój ogrodnik Jacques świetnie sobie radzi!
I mniej więcej tak przebiegała cała rozmowa. Kilkakrotnie zapytała mnie, jak mi idzie w Beauxbatons, mimo że za każdym razem przypominałam jej, że chodzę do Hogwartu. Widocznie jej fascynacja Francją osiągnęła całkiem nowy poziom. Na szczęście po kilkunastu minutach od dalszej dyskusji uratował mnie dzwonek do drzwi.
- To pewnie Malfoyowie – zerwałam się z krzesła, żeby wpuścić ich do domu.
Otworzyłam ogromne drzwi i ujrzałam za nimi trzy osoby: Narcyzę Malfoy, elegancką kobietę o przenikliwym spojrzeniu; Lucjusza, człowieka, który budził we mnie lęk, a jednocześnie fascynował, oraz ich syna, Draco, z jak zwykle naburmuszoną miną. Zaprosiłam ich gestem do środka i powitałam; zaraz pojawił się obok mnie ojciec i mama. Chwilę później usiedliśmy wszyscy przy wigilijnym stole w salonie.
W zasadzie bardzo lubiłam mojego wuja. Był niezwykle inteligentnym człowiekiem, który często mnie onieśmielał, a to zdarzało się nielicznym. Miał świdrujące spojrzenie niebieskich oczu, w których iskrzyły się ogniki szyderczej wesołości. Zawsze ubrany był w długą, elegancką i idealnie skrojoną czarną szatę. Był przykładem prawdziwie dystyngowanego jegomościa, a nie parodii prezentowanej przez moją babcię. Właściwie… widziałam w nim sporo podobieństw do Seva. To przeszywające spojrzenie, brak wyraźnego uśmiechu, emocje wypisane w oczach, a nie na twarzy; różnił ich fakt, że Lucjusz o wiele więcej mówił. Miał zdanie na każdy temat i uwielbiał mieć ostatnie słowo w dyskusji. Chłodem przypominał moją matkę. Czasem nie mogłam pojąć jakim cudem mój ojciec, człowiek o naprawdę przyjaznym usposobieniu, związał się z lodową damą.
- Opowiedz o szkole, Trinity – zwrócił się do mnie Lucjusz. - Pewnie wiesz, że Draco trafił do Slytherinu.
Jego syn uśmiechnął się dumnie, nie przerywając gmerania widelcem w talerzu.
- Tak, wiem – odparłam. - Byłam na ceremonii przydziału. Cóż, ostatni rok jest ciężki, ale daję sobie radę.
- Zastanawiałaś się, co chciałabyś robić po szkole? - spytała Narcyza.
Uznałam, że wywoływanie dyskusji o zawodzie aurora to nienajlepszy temat, więc odparłam krótko:
- Nie.
- Czas najwyższy – powiedziała moja mama. - Czasu zostało niewiele, a dobry zawód w naszych czasach to podstawa.
- O, oui! - wtrąciła babcia. - Panienko, przy najbliższej okazji zapytam mojego wróżbitę monsieur Cystona o twoją przyszłość.
Spojrzałam na nią, starając się ukryć lekką irytację.
- Z chęcią dowiem się, co takiego ujrzy w swojej magicznej kuli.
- Ależ nier, panienko, Cyston wróży tylko z…
Średnio interesowało mnie z czego wróży „Cystą”, więc wyłączyłam się z rozmowy i wróciłam do pochłaniania wyśmienitych dań przyrządzonych przez panią domu.

Reszta kolacji wigilijnej minęła w przyjemnej atmosferze. W rozmowach poruszane były tylko łagodnie, niekonfliktowe tematy, chwalono kuchnię mojej mamy i zachwycano się naszą posiadłością – jak co roku. Obdarowaliśmy się drogimi prezentami i złożyliśmy sobie życzenia. W końcu towarzystwo podzieliło się na dwie grupy: moja mama, babcia i ciotka Narcyza poszły do kuchni, natomiast tato, Lucjusz i ja zasiedliśmy przed kominkiem. Draco ganiał po całym domu za naszym skrzatem.
- Od lat jestem niesłychanie zdziwiony przydzieleniem ciebie do Gryffindoru, Trinity – oznajmił Lucjusz swoim tajemniczym barytonem, patrząc na mnie nieprzeniknionym wzrokiem. - Mocno zachwiało to tradycję naszej rodziny.
- Owszem, ale siedem lat w Gryffindorze nie zmieniło idei, których nauczyli mnie rodzice – odparłam bezpiecznie, uśmiechając się do mojego ojca.
- Myślę, że to z mojego powodu – wtrącił tato. Lucjusz przeniósł na niego wzrok. - Też byłem w Gryffindorze. Triss ma wiele moich cech.
- Gryfońskie męstwo i odwaga to twoje cechy, Rafaelu? - spytał Malfoy. W jego tonie nie było słychać drwiny; zadał zwykłe pytanie, jakby z ciekawości, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że odrobinę kpi.
- Spryt i przebiegłość to z pewnością twoje cechy, Lucjuszu – mój ojciec nie pozostał mu dłużny.
Wuj uśmiechnął się ledwo zauważalnie i ponownie zwrócił się do mnie:
- Nadal konkurujecie ze Slytherinem?
Wzruszyłam ramionami.
- Jestem ponad podziałami – odparłam.
- To źle – powiedział Lucjusz.
- Dlaczego?
- Co wiesz o wojnie czarodziejów, Trinity? - odpowiedział pytaniem.
Byłam trochę zaskoczona. Spojrzałam ukradkiem na ojca; wpatrywał się w Malfoya. Nie mogłam nic wyczytać z jego oczu.
- Wedle podręczników – zaczęłam – początki konfliktu to lata czterdzieste, ze szczytem w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku i końcem na początku lat osiemdziesiątych.
- To były mroczne czasy – oznajmił Lucjusz. - Kto wówczas był ponad podziałami, ginął.
- Lucjuszu… - powiedział mój ojciec z nutą prośby w głowie, ale wuj wszedł mu w słowo:
- Jest dorosła. W szkole nie nauczą jej prawdziwej historii.
Obdarzyłam go pytającym spojrzeniem, a potem przeniosłam wzrok na ojca - najwyraźniej skapitulował; upił łyk koniaku ze szklanki i patrzył w podłogę.
- Jaka jest prawdziwa historia? - spytałam.
Przez twarz Lucjusza przemknął cień triumfu.
- Prawdziwa historia jest taka, że ta wojna była walką z wiatrakami. Z potężną siłą, którą nikt nie był w stanie pokonać.
- Czy wuj ma na myśli – zaczęłam niepewnie – Voldemorta i jego popleczników? Przecież został pokonany.
Uśmiechnął się półgębkiem.
- Wielkie idee nie giną z powodu śmierci ich twórców.
Przeraził mnie fakt, że mówił o idei czystości krwi. Poczułam obrzydzenie.
- Poplecznicy Voldemorta są w Azkabanie – powiedziałam próbując sama się przekonać do moich słów. Jednocześnie starałam się, żeby mój głos brzmiał pewnie.
- Azkaban pozbawia duszy, nie przekonań. Poplecznicy Czarnego Pana – oznajmił, wyraźnie akcentując dwa ostatnie słowa – przetrwali więcej, niż pocałunki Dementorów.
- Więc uważa wuj, że chora ideologia Voldemorta nadal jest obecna w naszym świecie?
- Oczywiście. To zależy tylko od tego, czy nazywasz ją zagrożeniem, czy szansą.
- Wystarczy, Lucjuszu – przerwał mój ojciec. - Dywagacje na temat przeszłości zostawmy tym, który zachowali obiektywne spojrzenie.
Malfoy nie spuszczał ze mnie wzroku. Na jego twarzy nadal gościł cień triumfu. Rozsiadł się wygodnie w fotelu; w prawej dłoni trzymał szklankę z koniakiem. Rękaw jego szaty odrobinę się podwinął i przez cały czas widziałam mały, wyblakły fragment starego tatuażu na jego przedramieniu. Przypominał mi rozwartą paszczę węża z obnażonymi kłami. Kojarzył mi się z logiem Slytherinu i czymś jeszcze, ale w tamtym momencie nie miałam pojęcia czym.
- Nie rozgraniczaj dobra i zła – powiedział Lucjusz, chcąc podsumować rozmowę. - Prawda zawsze leży gdzieś pośrodku.
- Z pewnością – powiedziałam.
Wuj chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdążył, bo w korytarzu rozległ się potężny łomot, a zaraz po nim dało się usłyszeć wybuch płaczu Dracona. Popędziliśmy w kierunku hałasu; okazało się, że młody Malfoy ganiając za Capkiem wpadł na kredens z porcelanową zastawą. Teraz mały blondyn siedział na podłodze, rękę trzymał na czole i był cały czerwony od spazmów płaczu. Narcyza padła przed nim na kolana i złapała go w objęcia ze słowami:
- Syneczku, na boga, co tu się stało?!
Wywróciłam oczami. Szczerze – nie znosiłam tego małego, rozpieszczonego bachora. O ile Lucjusz miał właściwie podobne zdanie na jego temat co ja, tak ciotka Narcyza była stanowczo nadopiekuńcza i taktowała go jak księcia. Reagowała nadmiarem matczynej miłości na każde jego jęknięcie i najmniejszą łzę w oku. Ja trochę żałowałam, że kredens nie wywrócił się i go nie przygniótł.
- Chodź, skarbie, ciocia Anastasia da ci czekoladki…
Narcyza pomogła Draconowi wstać i zaprowadziła go za rękę do kuchni. Bachor nadal wył wniebogłosy. Moja mama i babcia ruszyły ich śladami, a ojciec zajął się ruganiem skrzata domowego z góry na dół, jakby jego winą było to, że młody Malfoy był idiotą. Lucjusz, korzystając z zamieszania, pochylił się w moją stronę i powiedział cicho:
- Nie daj się zwieść idei walki w imię dobra twojego ojca. Masz w sobie siłę i potencjał do podążania właściwą drogą twoich przodków.

Dopiero w nocy, przewracając się z boku na bok w łóżku, miałam czas na przemyślenie słów mojego wuja. Nie powiedział wprost, że był zwolennikiem Czarnego Pana, ale coś mnie niepokoiło w sposobie, w jaki o nim opowiadał. Z podręczników, opowieści, a nawet strzępków własnych wspomnień wiedziałam, że Lord Voldemort dążył do wymordowania całej społeczności czarodziejów półkrwi, mugolaków, charłaków, a nawet mugoli. Jego poplecznicy z zimną krwią mordowali niewinnych ludzi. Lucjusz był lodowatym człowiekiem, ale nie mógł być mordercą. Poza tym co miał na myśli, mówiąc „idea walki w imię dobra twojego ojca”? Czyżby tato miał inne przekonania niż reszta rodziny? Faktem jest, że to zawsze mama najwięcej opowiadała o czystości krwi, a wuj ją w tym zagorzale dopingował. Pamiętam, że przy jednym z pierwszych takich wykładów w czasie jakiegoś spotkania rodzinnego, zapytałam „a czym właściwie czarodzieje czystej krwi różnią się od tych półkrwi, albo od mugoli?”. Mama i Malofy byli wówczas tak oburzeni moim pytaniem, że po ich okrzykach zgorszenia miałam łzy w oczach. Postanowiłam wtedy, że muszę iść po linii najmniejszego oporu, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych konfliktów rodzinnych i od tego czasu zawsze mówiłam to, co chcieli usłyszeć.
Miałam mały mętlik w głowie i czułam, że nie zasnę zbyt szybko. Burzę w moim mózgu podsyciła jeszcze myśl o tatuażu Lucjusza – byłam prawie pewna, że już go gdzieś widziałam. Miał bardzo wiele wspólnego z logiem Slytherinu, ale nie sądziłam, żeby wuj był aż tak oddany swojemu domowi w Hogwarcie, żeby tatuować sobie jego logo na przedramieniu.
Westchnęłam i stwierdziłam, że to nie czas na przemyślenia. Następnego dnia mama pewnie zbudzi mnie z samego rana, powinnam się wyspać. Podjęłam próbę oczyszczenia mojego umysłu patentem z wyimaginowaną szkatułką i po raz kolejny udało mi się zamknąć w niej wszystkie natrętne myśli. Pogratulowałam sobie w duchu, bo wychodziło mi to już coraz lepiej.
Osuwałam się w senną ciemność, kiedy na powierzchnię świadomości na chwilę wypłynął obraz dłoni Seva błądzących po moim ciele. Widziałam je wyraźnie, jakby były realne. Wydawało mi się, że czuję ich chłód na skórze. Sunęły w górę, powoli, od moich bioder, zatrzymując się na talii. Przyjrzałam im się.
Severus miał na przedramieniu dokładnie taki sam tatuaż, jak Lucjusz; wyblakły, stary, prawie niewidoczny i pełen mroku.
Mogłabym uznać, że to sen, ale kiedy przerażona otworzyłam w ciemności szeroko oczy, dotarło do mnie, że Snape miał tatuaż, któremu nie raz się przyglądałam. Przestawiał węża wijącego się wokół czaszki; obraz wieńczyła jego rozwarta paszcza z obnażonymi kłami na samym dole.

~*~

Ten rozdział jest dość ważny w perspektywie całego opowiadania – taki mój bardzo osobisty wniosek na koniec ;) Triss poznaje pewne fakty i na ich postawie podejmuje próbę definicji dobra i zła, później na tej podstawie być może będzie musiała dokonać kilku wyborów… ale nie mogę Was skrzywdzić i Wam zaspojlerować :D No w każdym razie, ja się jaram tym rozdziałem jak Londyn w 1666 roku XD Wykonanie 3/5 (zawsze jestem krytyczna wobec własnej pracy), ale fabularnie 12/5 XD

Dla fanek Deana – bo widzę, że robi się już "team Dean" i "team Sev" XD – tak, będzie dużo White’a w następnym rozdziale (speszjali for ju, Sophie XD)
Sevmind nie ma, bo nie ma za dużo Seva (dla team Sev – Sevka jeszcze przez chwilę za dużo nie będzie xd).

A, i bonus ode mnie – wszyscy kochamy literówki:


Także, jakby się kto pytał, Sev zniknął, ponieważ postanowił założyć hodowlę słoni w Uzbekistanie XD 

EDIT: Jako wielka fanka i przyszła żona (chociaż on tego jeszcze nie wie)  DiCaprio oznajmiam wszem i wobec, że niestety już nie mam tyle samo Oscarów, co Leo :< Wyprzedził mnie. Ale nadal mam tyle samo Oscarów co Stallone i Gary Oldman! :D 

Nie no, śmieszki na bok - Leo, wreszcie <3 
Co prawda Zjawa niezbyt mi podeszła, ale cieszę się, że w końcu zakończą się te internetowe śmieszki z DiCaprio. 
Chociaż nie... Teraz się śmieją, że dostał. To się nigdy nie skończy XD

12 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. ,,zapraszam, będzie dużo Deana."
    ,,Łojej, ale Cię skłamałam [...].
    Ale z Ciebie śmieszek.
    Za rozdział wezmę się niedługo. Oczekuj mnie.
    Wciąż wkurzona za to okrutne kłamstwo i zniewagę,
    Sophie Casterwill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku ale to było niecelowe, naprawdę XD Mam napisane pięć rozdziałów do przodu i mi się jebie czasem to i owo XD

      Usuń
  3. Rozdział jak zwykle genialny, zresztą dobrze wiesz, że uwielbiam tą historię :) Wigilia w towarzystwie Malfoyów mogłaby przyprawiać o ciarki, ale na szczęście atmosferę rozładował mały Draco. Heh jakoś nie wyobrażałam go sobie jako małego brzdąca :D No ale fajnie takie coś przeczytać ;) Oczywiście czekam na kolejny rozdział i życzę weny :)
    Pozdrawiam
    Arcanum Felis
    zapraszam na nowe rozdziały
    http://simply-irresistible-dramione.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja panią wypraszam, ale Leo to mój przyszły mąż. Ja już tę prawdę rozpowiadałam, odkąd ledwo zaczęłam mówić. xD
    No dobra, śmieszki na bok.
    Babcia Chevron jest genialna, naprawdę. Przypomina mi Maggie Smith w Downton Abbey. Taka dystyngowana i ten francuski xD
    Chociaż Maggie to dama, a babcia to parodia.
    Ale się zajarałam. Jak zasłonki. Ta cała historia jest taka przemyślana. I Triss będzie musiała wybrać, między dobrą, a złą stroną, prawda?
    W ogóle mały Malfoy mnie rozwala. Zrobiłaś z niego jeszcze bardziej rozpieszczonego niż jest w rzeczywistości, ale co tam.
    A Sev niech wraca z tego Uzbekistanu. xD
    Papap

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dobra, jakoś się Leosiem będziemy musiały podzielić :D
      Cieszę się, że babcia Chevron się podoba. Jest totalnie przerysowana, ale mi też się podoba XD
      Wybór, który czeka Triss jest trochę bardziej złożony, ale o tym nieco później :D
      Już Seva ściągam z powrotem do domu, trochę tam poszalał w Uzbekistanie XD
      Dziękuję! :*

      Usuń
  5. Dzień dobry, klopsiku!
    Bardzo jestem z siebie dumna, że udało mi się tak szybko przeczytać i skomentować Twój rozdział. Mam już zaległości co u poniektórych, więc postanowiłam się zabrać do komentowania, jak najszybciej. W zasadzie, to nie u Ciebie powinnam najpierw skomentować, ale znaj moją łaskę. Pominę fakt, że Deana może nie było jakoś strasznie dużo w tym rozdziale, ale trochę był co i tak mnie satysfakcjonuje. Dobra, zabieram się za cytowanie.
    ,,Do świąt nie mieliśmy z Deanem okazji powtórzyć tego, co zaszło pamiętnej nocy w szkolnym korytarzu." Czekaj... czyli jakby mieli możliwość to by to powtórzyli? Mrr... w takim razie, czekam na kontynuację. Nie mogę się doczekać... ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    Kocham ten fragment, bo daje mi nadzieję na więcej Triana, w przyszłości! Pisz więcej takich! <3
    ,,Rozejrzałam się ukradkiem, czy nikogo nie ma w pobliżu. Było prawie pusto, więc wspięłam się na palce i pocałowałam go krótko w usta." ....
    Wyczuwam, że znajomość Trish i Deana się tak łatwo nie skończy, a on nie pozwoli jej odejść (o ile będzie chciała) do pana Tłustowłosego, w związku z czym...
    Trójkącik! Będzie trójkącik! Jak ja kocham trójkąciki! ♥
    Disherus forefa! <3
    ,,Popędziliśmy w kierunku hałasu; okazało się, że młody Malfoy ganiając za Capkiem wpadł na kredens z porcelanową zastawą. Teraz mały blondyn siedział na podłodze, rękę trzymał na czole i był cały czerwony od spazmów płaczu."
    Nie wiem czemu, ale czytając ten fragment, aż się uśmiechnęłam... :)
    ,,Szczerze – nie znosiłam tego małego, rozpieszczonego bachora." Wow... czuję, jakbym miała co raz więcej wspólnego z Trish z każdym rozdziałem. Ja też nie lubię tego małego pierda. Irytujący był za młodu i na starość także, więc... high five, Trish!
    Okej, skończyłam z cytowaniem. Teraz przejdźmy do reszty posta... brak Deana zrekompensowałaś mi ukazaniem się rodziny i zwyczajów Chevronów, więc mogę Ci już oficjalnie wybaczyć. Ich familia jest dosyć... interesująca. Istnieje całkiem przyjemna atmosfera, ojciec oraz babka Trinity są mili, ale... mimo wszystko, wyczuwam od tej rodziny pewien mrok. Mam wrażenie, jakby zawisło nad nimi jakieś złowrogie widmo. To nie wróży nic dobrego. Zaciekawiłaś mnie konstrukcją charakterów i poglądów Chevronów, a także Malfoyów. Lucjusza konkretniej. A właśnie, jeśli o niego chodzi to powiem Ci, że świetnie go odwzorowałaś. Chyba dodałaś coś od siebie, ale zrobiłaś to w taki sposób, iż nie można tego zauważyć. Wszystko wszystkim, jednak Malfoy Malfoyem pozostanie. Podobało mi się, a jednocześnie niepokoiło zachowanie wymienionego powyżej gościa. Nie zrobiłaś z niego jakiegoś faceta, który przy bliskich pokazuje swoje puchate serce. W jego wizerunku na zawsze pozostanie ta wyższość, drwiący uśmiech/ton głosu.
    Niepokoją mnie te rozmówki o Tomaszu i jego złowrogiej bandzie. Trish należy do bohaterów tego typu, że nie wiadomo jaką stronę wybierze. I tu Ci leci plus, bo zasiewasz wśród nas, swych czytelniczek, takie ziarno niepewności. Większość nie potrafi zrobić czegoś takiego, ale Ty się wykazałaś swoim talentem.
    Echh... przeczytałam Twoją odpowiedź na komentarz powyżej. Serio? Severus już wraca? Już nie będzie żadnych lofków i kissków Triana oprócz tych w następnym rozdziale? Albo czekaj... czy Severus ich przyłapie na jakiś bara bara w następnym rozdziale? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
    I czy wtedy rzuci Trish? A ona powie: "walić to" i pójdzie do Deana? Powiedz, że tak! ♥
    Komentarz taki sobie, ale cóż... życie.
    Btw. Rozwalił mnie ten mem z Leonardem. Piękne xD
    Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
    Sophie Casterwill

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luzik lajcik. W następnym rozdziale pan Tłustowłosy się nie pojawi, za to naprawdę bedzie dużo Deana. NAPRAWDĘ
      *otwiera worda*
      *upewnia się*
      NAPRAWDĘ NAPRAWDĘ!
      W rodzinie Triss jest rzeczywiście sporo mroku :D Rafael trochę rozjaśnia atmosferę, ale mimo wszystko bywa mroczno. A w następnym rozdziale będzie jeszcze więcej Chevronów! :D
      Dziękuję! :*

      Usuń
  6. Nie wiem gdzie to napisać, więc... masz tutaj mój adres: ariana.isabelle.casterwill@gmail.com
    Wyczuwam, że ma to coś związek z Syriuszem, więc czekam z niecierpliwością! :3
    Twa jedyna,
    Sophie Casterwill

    OdpowiedzUsuń
  7. Sorry, że dopiero dzisiaj, ale prawdziwe życie mnie dopadło i wciąż depcze mi po pietach. Rozdział rzeczywiście świetny, możesz być z siebie dumna. Jako zagorzała fanka Seva jestem w stanie tym razem wybaczyć ci jego nieobecność (rozumiem, że hodowla słoni w Uzbekistanie musi być cholernie absorbującym zajęciem ;)
    Podoba mi się to, że pokazujesz nam wcześniejsze wydarzenia – zanim TO WSZYSTKO jeszcze się zaczęło. Triss rzeczywiście może sobie wyrobić własne zdanie na pewne tematy.
    Pozdrawiam serdecznie i weniska życzę!
    PS
    „team Sev" prosi o więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo fajny rozdział, odkryłaś nam rąbek tajemnicy pt.: "co robią arystokratyczni czarodzieje w święta". Wujek Lucjusz namieszał Triss w głowie, ciekawe jakie wyciągnie dziewczyna wnioski z jego wykładu.
    P.s. - szkoda, że kredens nie przygniótł Draco :P
    P.s.2 - w liceum też pocałowałam faceta i uciekłam do autobusu :D

    OdpowiedzUsuń

Doceniam każdą opinię :)
Zostawiajcie linki do siebie, chętnie zaglądam.