Do
świąt nie mieliśmy z Deanem okazji powtórzyć tego, co zaszło pamiętnej nocy w
szkolnym korytarzu. W zasadzie nic między nami się nie zmieniło – dalej
rozmawialiśmy o tym samym, zachowywaliśmy się jak kumple i kłóciliśmy się przez
nasze konfliktowe charaktery. Tylko czasem, jak zostawaliśmy sam na sam,
wyobraźnia trochę za bardzo mi szalała.
Zostałam
w zamku dłużej niż większość uczniów, bo aż do poranka wigilijnego. Po części z
chęci spędzenia czasu z Deanem, a trochę z powodu nawału nauki. Dwudziestego
czwartego grudnia wcześnie rano White odprowadził mnie do Hogsmeade, gdzie
Ekspres Hogwart czekał, aby zawieźć ostatnich uczniów do Londynu.
- To…
wesołych świąt – oznajmił Dean, kiedy staliśmy na stacji.
Nie
do końca znałam sytuację rodzinną Deana; wiedziałam tylko, że jego rodzicom zdarza
się kłócić, a potem godzić - i tak w kółko. W każdym razie na święta postanowili wyjechać do
jakiegoś ciepłego kraju, a White’owi niezbyt się to spodobało, w związku z czym
postanowił zostać w Hogwarcie. Nie czuł się dobrze z tym faktem, ale
nie pokazywał za bardzo tego po sobie.
-
Wpadnij do mnie na Sylwestra – powiedziałam, uśmiechając się lekko. - Będzie
Marie i moi kuzyni z Durmstrangu.
-
Dzięki – odparł. - Postaram się wpaść.
Rozejrzałam
się ukradkiem, czy nikogo nie ma w pobliżu. Było prawie pusto, więc wspięłam
się na palce i pocałowałam go krótko w usta. Był trochę tym zszokowany, ale nie
powiedział nic. Spojrzałam mu w oczy ostatni raz, uśmiechnęłam się i ruszyłam w
stronę pociągu.
Znalazłam
pusty przedział, włożyłam kufer na półkę pod sufitem i rozsiadłam się wygodnie,
patrząc przez okno. Mogłam teleportować się do domu, ale w zasadzie lubiłam
podróże Ekspresem Hogwart. Miałam wtedy kilka godzin na snucie przemyśleń,
czytanie książek i śledzenie zmieniających się krajobrazów przez okno.
Pociąg
ruszył. Dean nadal stał jak spetryfikowany na peronie, ale kiedy napotkałam
jego spojrzenie uśmiechnął się i mi pomachał. Odmachałam mu, zanim zniknął mi z
oczu.
Trudno
mi jednoznacznie stwierdzić, czy cieszyłam się z powrotu do domu na święta. Moi
rodzice wywodzili się z arystokratycznego rodu czarodziejów czystej krwi i do
dziś w rodzinie panowały dosyć chłodne, ścisłe zasady. Mama, Anastasia Chevron,
z domu Malfoy, od lat pracowała w Ministerstwie Magii jako sędzia Wizengamotu,
natomiast tata – Rafael Chevron - niewiele mówił o swojej pracy, bo pełnił
ważną funkcję w Departamencie Tajemnic.
Każda
rodzina czarodziejów czystej krwi była w jakimś stopniu spokrewniona i
najczęściej wywodziła się z rodu Blacków. Bratem mojej mamy był Lucjusz Malfoy
i wraz ze swoją żoną i rozwydrzonym synem zwykle spędzali u nas święta. Dalekim
kuzynem mojego ojca był słynny Syriusz Black, ale on akurat nie spędzał u nas
świąt. Cieszyłam się, że nie należę do tego głównego trzonu rodziny Black, bo
zostałabym prawdopodobnie wydziedziczona za to, że przydzielono mnie do
Gryffindoru, a nie Slytherinu. Zresztą rodzice też nie byli za bardzo
zadowoleni, że jestem Gryfonką, ale nie okazywali tego często. Jak większość
rodzin czystej krwi rodzice mieli krótki romans z czarną magią i słynnym
Voldemortem, ale w trosce o moje bezpieczeństwo postanowili nie deklarować się
jednoznacznie po żadnej ze stron. Rzadko o tym opowiadali, a strzępki
informacji na temat ich przeszłości znałam od wuja Lucjusza, który lubował się
w opowieściach o człowieku, którego nazywał Czarnym Panem.
Moje
stosunki z rodzicami opisałabym jako poprawne. Nie kłóciłam się z nimi zbyt
często i starałam się nie okazywać faktu, że w głębokim poważaniu mam ich
ideologię czystości krwi. Mama zawsze zachowywała wobec mnie chłodny dystans i
nie najlepiej radziła sobie w kwestiach wychowania dzieci, ale ojciec nadrabiał
za nią swoim ciepłem i wiecznym uśmiechem. To on zaszczepił we mnie miłość do
qudditcha i od najmłodszych lat powtarzał, że mam spełniać marzenia. Poza tym
zarabiali dużo pieniędzy, na wiele mi pozwalali, a nasz dom był
dziewiętnastowieczną posiadłością z ciemnego marmuru, więc absolutnie nie
miałam na co narzekać. Moja buntownicza natura była ukryta bardzo głęboko i
odzywała się tylko wtedy, jak White kazał mi trenować w strugach deszczu.
Wysiadłam
z pociągu i od razu zauważyłam w tłumie mojego ojca – ciemnowłosego mężczyznę z
zarostem, wesołym, ale przebiegłym spojrzeniem i dodającymi uroku zmarszczkami
przy oczach. Był ubrany tak jak zwykle w białą koszulę ze stójką i czarne
spodnie. Na to zarzucił grafitowy płaszcz. Kiedy napotkał moje spojrzenie
uśmiechnął się szeroko i ruszył w moją stronę.
-
Cześć, młoda! - rzucił, przytulając mnie na powitanie.
Odwzajemniłam
uścisk i poszliśmy w stronę wyjścia z dworca. Po drodze do miejsca, z którego
mogliśmy się bezpiecznie teleportować, opowiadałam o szkole i meczach
quidditcha. Mugole jak zwykle dziwnie na nas patrzyli, ale dla nich dwójka
ludzi z kufrem i klatką z czarną sową zdecydowanie była nietuzinkowym widokiem.
Po chwili drogi skręciliśmy w opuszczony zaułek i aportowaliśmy się pod domem.
Nasza
posiadłość mogła zapierać dech w piersiach. Była ogromnym, odrobinę mrocznym
dworem, z bramą z kutego żelaza i pokaźnym ogrodem. Wysokie okna zakończone
były ostrymi łukami, frontowe ściany były wykonane z szarego marmuru. Do środka
prowadziły dwuskrzydłowe, dębowe drzwi.
Kiedy
przekroczyłam próg domu od razu poczułam zapach świerku i pierników. Mama
przywitała mnie zdawkowym „Witaj, Trinity” i ucałowała w oba policzki.
Posiedziałam chwilę z rodzicami, po czym poszłam na piętro, gdzie mieścił się
mój pokój.
Jako
jedyne pomieszczenie w całym domu zatracił charakter dziewiętnastowiecznej
willi. Ściany były w kolorach beżu, który kontrastował z podłogą z ciemnego
drewna. W oknach nie było ciężkich zasłon, a jasne firanki, które przepuszczały
dużo dziennego światła. Przy zachodniej ścianie stało najwygodniejsze łóżko na
świecie, z puchatą kołdrą i wielką poduszką. Na przeciwko stało spore biurko, a
nad nim półki zastawione książkami. Moją łazienkę od pokoju oddzielały nie
drzwi, a lekka zasłona.
Opadłam
na łóżko ciesząc się z faktu, że wreszcie będą mogła się wyspać we własnej
pościeli. Przymknęłam oczy, mając ochotę na krótką drzemkę, ale usłyszałam głos
mamy z dołu:
-
Trinity, musisz mi pomóc ojcu ubrać choinkę. Malfoyowie będą za dwie godziny.
Westchnęłam
i leniwie wstałam.
Salon
był ciemnym, ale modernistycznie urządzonym pomieszczeniem; szare, marmurowe
ściany, jasna podłoga i duże okna z zasłonami. W centrum pomieszczenia
znajdował się stół, wokół którego ustawione było dziesięć ciężkich krzeseł z
satynowym obiciem. Na prawo od wejścia znajdował się pokaźnych rozmiarów
kominek, a nad nim wisiał ogromny arras z drzewem genealogicznym naszej
rodziny. Kawałek dalej, w kącie, na okres świąt ustawiono choinkę,
natomiast obok niej stał mały stolik i
dwa fotele. To zwykle w nich rodzice zasiadali wieczorem, popijając koniak i
czytając książki. W przeciwległej do tej z kominkiem ścianie były trzy ogromne
okna, zwykle zasłonięte szarą, lekko połyskującą, atłasową zasłoną.
Kiedy
weszłam do salonu, ojciec akurat rozplątywał białe łańcuchy choinkowe. Było ciepło,
dość jasno, a w kominku wesoło trzaskał ogień. Tato uśmiechnął się do mnie i
wskazał pudło ze srebrnymi bombkami.
- Do
roboty, Trinity. Mama zaraz oszaleje.
Zabrałam
się za przystrajanie drzewka; po chwili ojciec przyłączył się do mnie. Zajęło
nam to prawie godzinę i kiedy skończyliśmy, miałam poranione igłami i umazane
żywicą dłonie, ale efekt był całkiem miły dla oka. Ojciec na koniec jeszcze
machnął różdżką, wyczarowując kule światła, które płynnie rozłożyły się na
gałązkach drzewa.
Podziwialiśmy
wspaniały efekt końcowy, kiedy usłyszałam jakiś rumor w korytarzu. Ktoś
piskliwym głosem wykrzyknął „Aaaach!”, trzasnęły drzwi i inny, tym razem
chrapliwy głos odpowiedział „Madame Chevron!”. Tata i ja ruszyliśmy w kierunku
tych dźwięków i kiedy wychyliliśmy głowy zza drzwi salonu, ujrzeliśmy naszego
skrzata domowego, Capka, i dostojną damę w futrze z norek i siwymi włosami
upiętymi w wysoki kok.
Ta
druga była jedyną pozostałą przy życiu seniorką rodziny Chevron – matką mojego
ojca, a moją babcią. Była dystyngowaną kobietą, wdową po Zacharielu Chevronie,
który zginął w czasie wojny czarodziejów. Miała wygląd i maniery królowej,
uwielbiała otaczać się służbą i wpływowymi ludźmi, a w mojej opinii była wbrew
swojej własnej woli najśmieszniejszą osobą na świecie.
Kiedy
nas zauważyła, rozpromieniła się i wyciągnęła do mnie ręce.
-
Panienko! Uroda twa nieskazitelna, podejdź, niech cię powitam!
Starając
się opanować rozbawienie, ukłoniłam się i powolnym krokiem ruszyłam w jej
stronę. Ucałowała mnie w oba policzki; każdy jej ruch był zamaszysty i płynny,
a ja spostrzegłam, że z czasem ta kobieta robi się coraz bardziej parodią samej
siebie.
Następnie
przywitała mojego ojca i mamę. Zaprowadziłam ją do salonu; wiedziałam, że teraz
nie ma już żartów. Jak babcia zacznie łoić koniak, to może nie dotrwać do
pierwszej gwiazdki. Usiadłam obok niej i rozmawiałyśmy chwilę. Do swoich
wypowiedzi wplatała zdecydowanie za dużo francuskich słówek i cały czas mówiła
ze śmieszną emfazą. Bardzo starałam się jej nie naśladować, ale czasem to było
silniejsze ode mnie.
-
Madame Chevron - stanowczo zabraniała mi zwracać się do siebie per „babciu”,
więc mówiłam tak, jak wszyscy – jak twój ogród? Nadal jest taki piękny?
-
Och, oui, mój ogrodnik Jacques świetnie sobie radzi!
I
mniej więcej tak przebiegała cała rozmowa. Kilkakrotnie zapytała mnie, jak mi
idzie w Beauxbatons, mimo że za każdym razem przypominałam jej, że chodzę do
Hogwartu. Widocznie jej fascynacja Francją osiągnęła całkiem nowy poziom. Na
szczęście po kilkunastu minutach od dalszej dyskusji uratował mnie dzwonek do
drzwi.
- To
pewnie Malfoyowie – zerwałam się z krzesła, żeby wpuścić ich do domu.
Otworzyłam
ogromne drzwi i ujrzałam za nimi trzy osoby: Narcyzę Malfoy, elegancką kobietę
o przenikliwym spojrzeniu; Lucjusza, człowieka, który budził we mnie lęk, a
jednocześnie fascynował, oraz ich syna, Draco, z jak zwykle naburmuszoną miną.
Zaprosiłam ich gestem do środka i powitałam; zaraz pojawił się obok mnie ojciec
i mama. Chwilę później usiedliśmy wszyscy przy wigilijnym stole w salonie.
W
zasadzie bardzo lubiłam mojego wuja. Był niezwykle inteligentnym człowiekiem,
który często mnie onieśmielał, a to zdarzało się nielicznym. Miał świdrujące
spojrzenie niebieskich oczu, w których iskrzyły się ogniki szyderczej
wesołości. Zawsze ubrany był w długą, elegancką i idealnie skrojoną czarną
szatę. Był przykładem prawdziwie dystyngowanego jegomościa, a nie parodii
prezentowanej przez moją babcię. Właściwie… widziałam w nim sporo podobieństw
do Seva. To przeszywające spojrzenie, brak wyraźnego uśmiechu, emocje wypisane
w oczach, a nie na twarzy; różnił ich fakt, że Lucjusz o wiele więcej mówił.
Miał zdanie na każdy temat i uwielbiał mieć ostatnie słowo w dyskusji. Chłodem
przypominał moją matkę. Czasem nie mogłam pojąć jakim cudem mój ojciec, człowiek
o naprawdę przyjaznym usposobieniu, związał się z lodową damą.
-
Opowiedz o szkole, Trinity – zwrócił się do mnie Lucjusz. - Pewnie wiesz, że
Draco trafił do Slytherinu.
Jego
syn uśmiechnął się dumnie, nie przerywając gmerania widelcem w talerzu.
-
Tak, wiem – odparłam. - Byłam na ceremonii przydziału. Cóż, ostatni rok jest
ciężki, ale daję sobie radę.
-
Zastanawiałaś się, co chciałabyś robić po szkole? - spytała Narcyza.
Uznałam,
że wywoływanie dyskusji o zawodzie aurora to nienajlepszy temat, więc odparłam
krótko:
-
Nie.
-
Czas najwyższy – powiedziała moja mama. - Czasu zostało niewiele, a dobry zawód
w naszych czasach to podstawa.
- O, oui!
- wtrąciła babcia. - Panienko, przy najbliższej okazji zapytam mojego wróżbitę monsieur
Cystona o twoją przyszłość.
Spojrzałam
na nią, starając się ukryć lekką irytację.
- Z
chęcią dowiem się, co takiego ujrzy w swojej magicznej kuli.
-
Ależ nier, panienko, Cyston wróży tylko z…
Średnio
interesowało mnie z czego wróży „Cystą”, więc wyłączyłam się z rozmowy i
wróciłam do pochłaniania wyśmienitych dań przyrządzonych przez panią domu.
Reszta
kolacji wigilijnej minęła w przyjemnej atmosferze. W rozmowach poruszane były
tylko łagodnie, niekonfliktowe tematy, chwalono kuchnię mojej mamy i zachwycano
się naszą posiadłością – jak co roku. Obdarowaliśmy się drogimi prezentami i
złożyliśmy sobie życzenia. W końcu towarzystwo podzieliło się na dwie grupy:
moja mama, babcia i ciotka Narcyza poszły do kuchni, natomiast tato, Lucjusz i
ja zasiedliśmy przed kominkiem. Draco ganiał po całym domu za naszym skrzatem.
- Od
lat jestem niesłychanie zdziwiony przydzieleniem ciebie do Gryffindoru, Trinity
– oznajmił Lucjusz swoim tajemniczym barytonem, patrząc na mnie
nieprzeniknionym wzrokiem. - Mocno zachwiało to tradycję naszej rodziny.
-
Owszem, ale siedem lat w Gryffindorze nie zmieniło idei, których nauczyli mnie
rodzice – odparłam bezpiecznie, uśmiechając się do mojego ojca.
-
Myślę, że to z mojego powodu – wtrącił tato. Lucjusz przeniósł na niego wzrok.
- Też byłem w Gryffindorze. Triss ma wiele moich cech.
- Gryfońskie męstwo i odwaga to twoje cechy, Rafaelu? - spytał Malfoy. W jego tonie nie było
słychać drwiny; zadał zwykłe pytanie, jakby z ciekawości, ale nie mogłam oprzeć
się wrażeniu, że odrobinę kpi.
-
Spryt i przebiegłość to z pewnością twoje cechy, Lucjuszu – mój ojciec nie
pozostał mu dłużny.
Wuj
uśmiechnął się ledwo zauważalnie i ponownie zwrócił się do mnie:
-
Nadal konkurujecie ze Slytherinem?
Wzruszyłam
ramionami.
-
Jestem ponad podziałami – odparłam.
- To
źle – powiedział Lucjusz.
-
Dlaczego?
- Co
wiesz o wojnie czarodziejów, Trinity? - odpowiedział pytaniem.
Byłam
trochę zaskoczona. Spojrzałam ukradkiem na ojca; wpatrywał się w Malfoya. Nie
mogłam nic wyczytać z jego oczu.
-
Wedle podręczników – zaczęłam – początki konfliktu to lata czterdzieste, ze
szczytem w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym roku i końcem na początku lat
osiemdziesiątych.
- To
były mroczne czasy – oznajmił Lucjusz. - Kto wówczas był ponad podziałami,
ginął.
-
Lucjuszu… - powiedział mój ojciec z nutą prośby w głowie, ale wuj wszedł mu w
słowo:
-
Jest dorosła. W szkole nie nauczą jej prawdziwej historii.
Obdarzyłam
go pytającym spojrzeniem, a potem przeniosłam wzrok na ojca - najwyraźniej
skapitulował; upił łyk koniaku ze szklanki i patrzył w podłogę.
-
Jaka jest prawdziwa historia? - spytałam.
Przez
twarz Lucjusza przemknął cień triumfu.
-
Prawdziwa historia jest taka, że ta wojna była walką z wiatrakami. Z potężną
siłą, którą nikt nie był w stanie pokonać.
- Czy
wuj ma na myśli – zaczęłam niepewnie – Voldemorta i jego popleczników? Przecież
został pokonany.
Uśmiechnął
się półgębkiem.
-
Wielkie idee nie giną z powodu śmierci ich twórców.
Przeraził
mnie fakt, że mówił o idei czystości krwi. Poczułam obrzydzenie.
-
Poplecznicy Voldemorta są w Azkabanie – powiedziałam próbując sama się
przekonać do moich słów. Jednocześnie starałam się, żeby mój głos brzmiał
pewnie.
-
Azkaban pozbawia duszy, nie przekonań. Poplecznicy Czarnego Pana – oznajmił,
wyraźnie akcentując dwa ostatnie słowa – przetrwali więcej, niż pocałunki
Dementorów.
-
Więc uważa wuj, że chora ideologia Voldemorta nadal jest obecna w naszym
świecie?
-
Oczywiście. To zależy tylko od tego, czy nazywasz ją zagrożeniem, czy szansą.
-
Wystarczy, Lucjuszu – przerwał mój ojciec. - Dywagacje na temat przeszłości
zostawmy tym, który zachowali obiektywne spojrzenie.
Malfoy
nie spuszczał ze mnie wzroku. Na jego twarzy nadal gościł cień triumfu.
Rozsiadł się wygodnie w fotelu; w prawej dłoni trzymał szklankę z koniakiem.
Rękaw jego szaty odrobinę się podwinął i przez cały czas widziałam mały,
wyblakły fragment starego tatuażu na jego przedramieniu. Przypominał mi
rozwartą paszczę węża z obnażonymi kłami. Kojarzył mi się z logiem Slytherinu i
czymś jeszcze, ale w tamtym momencie nie miałam pojęcia czym.
- Nie
rozgraniczaj dobra i zła – powiedział Lucjusz, chcąc podsumować rozmowę. -
Prawda zawsze leży gdzieś pośrodku.
- Z
pewnością – powiedziałam.
Wuj
chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie zdążył, bo w korytarzu rozległ się
potężny łomot, a zaraz po nim dało się usłyszeć wybuch płaczu Dracona.
Popędziliśmy w kierunku hałasu; okazało się, że młody Malfoy ganiając za
Capkiem wpadł na kredens z porcelanową zastawą. Teraz mały blondyn siedział na
podłodze, rękę trzymał na czole i był cały czerwony od spazmów płaczu. Narcyza
padła przed nim na kolana i złapała go w objęcia ze słowami:
-
Syneczku, na boga, co tu się stało?!
Wywróciłam
oczami. Szczerze – nie znosiłam tego małego, rozpieszczonego bachora. O ile
Lucjusz miał właściwie podobne zdanie na jego temat co ja, tak ciotka Narcyza
była stanowczo nadopiekuńcza i taktowała go jak księcia. Reagowała nadmiarem
matczynej miłości na każde jego jęknięcie i najmniejszą łzę w oku. Ja trochę
żałowałam, że kredens nie wywrócił się i go nie przygniótł.
-
Chodź, skarbie, ciocia Anastasia da ci czekoladki…
Narcyza
pomogła Draconowi wstać i zaprowadziła go za rękę do kuchni. Bachor nadal wył
wniebogłosy. Moja mama i babcia ruszyły ich śladami, a ojciec zajął się
ruganiem skrzata domowego z góry na dół, jakby jego winą było to, że młody
Malfoy był idiotą. Lucjusz, korzystając z zamieszania, pochylił się w moją
stronę i powiedział cicho:
- Nie
daj się zwieść idei walki w imię dobra twojego ojca. Masz w sobie siłę i
potencjał do podążania właściwą drogą twoich przodków.
Dopiero
w nocy, przewracając się z boku na bok w łóżku, miałam czas na przemyślenie
słów mojego wuja. Nie powiedział wprost, że był zwolennikiem Czarnego Pana, ale
coś mnie niepokoiło w sposobie, w jaki o nim opowiadał. Z podręczników,
opowieści, a nawet strzępków własnych wspomnień wiedziałam, że Lord Voldemort
dążył do wymordowania całej społeczności czarodziejów półkrwi, mugolaków,
charłaków, a nawet mugoli. Jego poplecznicy z zimną krwią mordowali niewinnych
ludzi. Lucjusz był lodowatym człowiekiem, ale nie mógł być mordercą. Poza tym
co miał na myśli, mówiąc „idea walki w imię dobra twojego ojca”? Czyżby tato
miał inne przekonania niż reszta rodziny? Faktem jest, że to zawsze mama
najwięcej opowiadała o czystości krwi, a wuj ją w tym zagorzale dopingował. Pamiętam,
że przy jednym z pierwszych takich wykładów w czasie jakiegoś spotkania
rodzinnego, zapytałam „a czym właściwie czarodzieje czystej krwi różnią się od
tych półkrwi, albo od mugoli?”. Mama i Malofy byli wówczas tak oburzeni moim
pytaniem, że po ich okrzykach zgorszenia miałam łzy w oczach. Postanowiłam
wtedy, że muszę iść po linii najmniejszego oporu, żeby nie wzbudzać
niepotrzebnych konfliktów rodzinnych i od tego czasu zawsze mówiłam to, co
chcieli usłyszeć.
Miałam
mały mętlik w głowie i czułam, że nie zasnę zbyt szybko. Burzę w moim mózgu
podsyciła jeszcze myśl o tatuażu Lucjusza – byłam prawie pewna, że już go
gdzieś widziałam. Miał bardzo wiele wspólnego z logiem Slytherinu, ale nie
sądziłam, żeby wuj był aż tak oddany swojemu domowi w Hogwarcie, żeby tatuować
sobie jego logo na przedramieniu.
Westchnęłam
i stwierdziłam, że to nie czas na przemyślenia. Następnego dnia mama pewnie
zbudzi mnie z samego rana, powinnam się wyspać. Podjęłam próbę oczyszczenia
mojego umysłu patentem z wyimaginowaną szkatułką i po raz kolejny udało mi się
zamknąć w niej wszystkie natrętne myśli. Pogratulowałam sobie w duchu, bo
wychodziło mi to już coraz lepiej.
Osuwałam
się w senną ciemność, kiedy na powierzchnię świadomości na chwilę wypłynął
obraz dłoni Seva błądzących po moim ciele. Widziałam je wyraźnie, jakby były
realne. Wydawało mi się, że czuję ich chłód na skórze. Sunęły w górę, powoli,
od moich bioder, zatrzymując się na talii. Przyjrzałam im się.
Severus
miał na przedramieniu dokładnie taki sam tatuaż, jak Lucjusz; wyblakły, stary,
prawie niewidoczny i pełen mroku.
Mogłabym
uznać, że to sen, ale kiedy przerażona otworzyłam w ciemności szeroko oczy,
dotarło do mnie, że Snape miał tatuaż, któremu nie raz się przyglądałam.
Przestawiał węża wijącego się wokół czaszki; obraz wieńczyła jego rozwarta
paszcza z obnażonymi kłami na samym dole.
~*~
Ten rozdział jest dość
ważny w perspektywie całego opowiadania – taki mój bardzo osobisty wniosek na
koniec ;) Triss poznaje pewne fakty i na ich postawie podejmuje próbę definicji
dobra i zła, później na tej podstawie być może będzie musiała dokonać kilku
wyborów… ale nie mogę Was skrzywdzić i Wam zaspojlerować :D No w każdym razie,
ja się jaram tym rozdziałem jak Londyn w 1666 roku XD Wykonanie 3/5 (zawsze
jestem krytyczna wobec własnej pracy), ale fabularnie 12/5 XD
Dla fanek Deana – bo widzę,
że robi się już "team Dean" i "team Sev" XD – tak, będzie dużo White’a w następnym
rozdziale (speszjali for ju, Sophie XD)
Sevmind nie ma, bo nie
ma za dużo Seva (dla team Sev – Sevka jeszcze przez chwilę za dużo nie będzie
xd).
A, i bonus ode mnie –
wszyscy kochamy literówki:
Także, jakby się kto pytał, Sev zniknął, ponieważ postanowił założyć hodowlę słoni w Uzbekistanie XD
EDIT: Jako wielka fanka i przyszła żona (chociaż on tego jeszcze nie wie) DiCaprio oznajmiam wszem i wobec, że niestety już nie mam tyle samo Oscarów, co Leo :< Wyprzedził mnie. Ale nadal mam tyle samo Oscarów co Stallone i Gary Oldman! :D
Nie no, śmieszki na bok - Leo, wreszcie <3
Co prawda Zjawa niezbyt mi podeszła, ale cieszę się, że w końcu zakończą się te internetowe śmieszki z DiCaprio.
Chociaż nie... Teraz się śmieją, że dostał. To się nigdy nie skończy XD
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń,,zapraszam, będzie dużo Deana."
OdpowiedzUsuń,,Łojej, ale Cię skłamałam [...].
Ale z Ciebie śmieszek.
Za rozdział wezmę się niedługo. Oczekuj mnie.
Wciąż wkurzona za to okrutne kłamstwo i zniewagę,
Sophie Casterwill
Jejku ale to było niecelowe, naprawdę XD Mam napisane pięć rozdziałów do przodu i mi się jebie czasem to i owo XD
UsuńRozdział jak zwykle genialny, zresztą dobrze wiesz, że uwielbiam tą historię :) Wigilia w towarzystwie Malfoyów mogłaby przyprawiać o ciarki, ale na szczęście atmosferę rozładował mały Draco. Heh jakoś nie wyobrażałam go sobie jako małego brzdąca :D No ale fajnie takie coś przeczytać ;) Oczywiście czekam na kolejny rozdział i życzę weny :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Arcanum Felis
zapraszam na nowe rozdziały
http://simply-irresistible-dramione.blogspot.com/
Dziękuję :*
UsuńJa panią wypraszam, ale Leo to mój przyszły mąż. Ja już tę prawdę rozpowiadałam, odkąd ledwo zaczęłam mówić. xD
OdpowiedzUsuńNo dobra, śmieszki na bok.
Babcia Chevron jest genialna, naprawdę. Przypomina mi Maggie Smith w Downton Abbey. Taka dystyngowana i ten francuski xD
Chociaż Maggie to dama, a babcia to parodia.
Ale się zajarałam. Jak zasłonki. Ta cała historia jest taka przemyślana. I Triss będzie musiała wybrać, między dobrą, a złą stroną, prawda?
W ogóle mały Malfoy mnie rozwala. Zrobiłaś z niego jeszcze bardziej rozpieszczonego niż jest w rzeczywistości, ale co tam.
A Sev niech wraca z tego Uzbekistanu. xD
Papap
No dobra, jakoś się Leosiem będziemy musiały podzielić :D
UsuńCieszę się, że babcia Chevron się podoba. Jest totalnie przerysowana, ale mi też się podoba XD
Wybór, który czeka Triss jest trochę bardziej złożony, ale o tym nieco później :D
Już Seva ściągam z powrotem do domu, trochę tam poszalał w Uzbekistanie XD
Dziękuję! :*
Dzień dobry, klopsiku!
OdpowiedzUsuńBardzo jestem z siebie dumna, że udało mi się tak szybko przeczytać i skomentować Twój rozdział. Mam już zaległości co u poniektórych, więc postanowiłam się zabrać do komentowania, jak najszybciej. W zasadzie, to nie u Ciebie powinnam najpierw skomentować, ale znaj moją łaskę. Pominę fakt, że Deana może nie było jakoś strasznie dużo w tym rozdziale, ale trochę był co i tak mnie satysfakcjonuje. Dobra, zabieram się za cytowanie.
,,Do świąt nie mieliśmy z Deanem okazji powtórzyć tego, co zaszło pamiętnej nocy w szkolnym korytarzu." Czekaj... czyli jakby mieli możliwość to by to powtórzyli? Mrr... w takim razie, czekam na kontynuację. Nie mogę się doczekać... ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Kocham ten fragment, bo daje mi nadzieję na więcej Triana, w przyszłości! Pisz więcej takich! <3
,,Rozejrzałam się ukradkiem, czy nikogo nie ma w pobliżu. Było prawie pusto, więc wspięłam się na palce i pocałowałam go krótko w usta." ....
Wyczuwam, że znajomość Trish i Deana się tak łatwo nie skończy, a on nie pozwoli jej odejść (o ile będzie chciała) do pana Tłustowłosego, w związku z czym...
Trójkącik! Będzie trójkącik! Jak ja kocham trójkąciki! ♥
Disherus forefa! <3
,,Popędziliśmy w kierunku hałasu; okazało się, że młody Malfoy ganiając za Capkiem wpadł na kredens z porcelanową zastawą. Teraz mały blondyn siedział na podłodze, rękę trzymał na czole i był cały czerwony od spazmów płaczu."
Nie wiem czemu, ale czytając ten fragment, aż się uśmiechnęłam... :)
,,Szczerze – nie znosiłam tego małego, rozpieszczonego bachora." Wow... czuję, jakbym miała co raz więcej wspólnego z Trish z każdym rozdziałem. Ja też nie lubię tego małego pierda. Irytujący był za młodu i na starość także, więc... high five, Trish!
Okej, skończyłam z cytowaniem. Teraz przejdźmy do reszty posta... brak Deana zrekompensowałaś mi ukazaniem się rodziny i zwyczajów Chevronów, więc mogę Ci już oficjalnie wybaczyć. Ich familia jest dosyć... interesująca. Istnieje całkiem przyjemna atmosfera, ojciec oraz babka Trinity są mili, ale... mimo wszystko, wyczuwam od tej rodziny pewien mrok. Mam wrażenie, jakby zawisło nad nimi jakieś złowrogie widmo. To nie wróży nic dobrego. Zaciekawiłaś mnie konstrukcją charakterów i poglądów Chevronów, a także Malfoyów. Lucjusza konkretniej. A właśnie, jeśli o niego chodzi to powiem Ci, że świetnie go odwzorowałaś. Chyba dodałaś coś od siebie, ale zrobiłaś to w taki sposób, iż nie można tego zauważyć. Wszystko wszystkim, jednak Malfoy Malfoyem pozostanie. Podobało mi się, a jednocześnie niepokoiło zachowanie wymienionego powyżej gościa. Nie zrobiłaś z niego jakiegoś faceta, który przy bliskich pokazuje swoje puchate serce. W jego wizerunku na zawsze pozostanie ta wyższość, drwiący uśmiech/ton głosu.
Niepokoją mnie te rozmówki o Tomaszu i jego złowrogiej bandzie. Trish należy do bohaterów tego typu, że nie wiadomo jaką stronę wybierze. I tu Ci leci plus, bo zasiewasz wśród nas, swych czytelniczek, takie ziarno niepewności. Większość nie potrafi zrobić czegoś takiego, ale Ty się wykazałaś swoim talentem.
Echh... przeczytałam Twoją odpowiedź na komentarz powyżej. Serio? Severus już wraca? Już nie będzie żadnych lofków i kissków Triana oprócz tych w następnym rozdziale? Albo czekaj... czy Severus ich przyłapie na jakiś bara bara w następnym rozdziale? ( ͡° ͜ʖ ͡°)
I czy wtedy rzuci Trish? A ona powie: "walić to" i pójdzie do Deana? Powiedz, że tak! ♥
Komentarz taki sobie, ale cóż... życie.
Btw. Rozwalił mnie ten mem z Leonardem. Piękne xD
Życzę Ci, abyś utopiła się w morzu weny oraz z niecierpliwością oczekuję nn!
Sophie Casterwill
Luzik lajcik. W następnym rozdziale pan Tłustowłosy się nie pojawi, za to naprawdę bedzie dużo Deana. NAPRAWDĘ
Usuń*otwiera worda*
*upewnia się*
NAPRAWDĘ NAPRAWDĘ!
W rodzinie Triss jest rzeczywiście sporo mroku :D Rafael trochę rozjaśnia atmosferę, ale mimo wszystko bywa mroczno. A w następnym rozdziale będzie jeszcze więcej Chevronów! :D
Dziękuję! :*
Nie wiem gdzie to napisać, więc... masz tutaj mój adres: ariana.isabelle.casterwill@gmail.com
OdpowiedzUsuńWyczuwam, że ma to coś związek z Syriuszem, więc czekam z niecierpliwością! :3
Twa jedyna,
Sophie Casterwill
Sorry, że dopiero dzisiaj, ale prawdziwe życie mnie dopadło i wciąż depcze mi po pietach. Rozdział rzeczywiście świetny, możesz być z siebie dumna. Jako zagorzała fanka Seva jestem w stanie tym razem wybaczyć ci jego nieobecność (rozumiem, że hodowla słoni w Uzbekistanie musi być cholernie absorbującym zajęciem ;)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to, że pokazujesz nam wcześniejsze wydarzenia – zanim TO WSZYSTKO jeszcze się zaczęło. Triss rzeczywiście może sobie wyrobić własne zdanie na pewne tematy.
Pozdrawiam serdecznie i weniska życzę!
PS
„team Sev" prosi o więcej ;)
Bardzo fajny rozdział, odkryłaś nam rąbek tajemnicy pt.: "co robią arystokratyczni czarodzieje w święta". Wujek Lucjusz namieszał Triss w głowie, ciekawe jakie wyciągnie dziewczyna wnioski z jego wykładu.
OdpowiedzUsuńP.s. - szkoda, że kredens nie przygniótł Draco :P
P.s.2 - w liceum też pocałowałam faceta i uciekłam do autobusu :D